Poleciał po Tomahawki, dostał zapowiedź negocjacji Trumpa z Putinem w Budapeszcie, organizowanych przez "ruską onucę", Viktora Orbana. Ukraiński podwykonawca wojny za wszelką cenę i do ostatniego Ukraińca, póki co musi się obejść smakiem, co powoduje niewątpliwe potworną traumę w głowach europejskich podżegaczy wojennych, liczących miliardy euro płynących z niewyczerpalnej beczki kontraktów zbrojeniowych z przeznaczeniem na Ukrainę. Ale wygląda na to, że w tej beczce widać jednak dno i trzeba otrząsnąć się z szaleńczego obłędu wojny.
Liberalno - lewackie media i wszelkiej maści chorzy na wojnę z Rosją piewcy ukraińskiej sławy, po raz kolejny zaczęli swój chocholi taniec wokół Donalda Trumpa, oskarżając go o zdradę Europy, Ukrainy i Polski, powtarzając swoje ugruntowane brednie o tym, jak to Ukraina "osłabia Rosję i powstrzymuje ją przez parciem na Zachód". Już miało być dobrze, już Tomahawki miały być wojennym "gejmczendżerem' prowadzącym do klęski Rosji, najpewniej jej rozpadu i do końca reżimu Putina, a tu figa z makiem i bredzenie diabli wzięli.
A ja zadaję sobie pytanie, kiedy ci bredzący (i skrajnie niebezpieczni dla interesów Polski) mitomani zaczną wykorzystywać głowę w której teoretycznie powinien znajdować się mózg, zamiast "myśleć" emocjami i kompletnie przerysowaną nienawiścią do Rosji? Bowiem w tym co robi, albo raczej usiłuje robić Trump, nie ma ani miligrama domniemamej zdrady (cokolwiek miałoby to oznaczać) - jest wyłącznie czysty pragmatyzm, interesy Stanów Zjednoczonych i wykonywanie takich ruchów, jak w partii szachów, w której gracz zostaje czasem bez wyboru i pozostaje mu tylko jedno, ściśle określone posunięcie. Powiedzmy sobie wreszcie otwarcie, że nie jest to wojna rosyjsko - ukraińska, ale jest to wojna zastępcza Rosji ze Stanami Zjednoczonymi i NATO. Dlatego i tylko dlatego 99 proc. negocjacji pokojowych odbywa się między prezydentami FR i USA z trzeciorzędną rolą Zełenskiego i natowskich podżegaczy w Europie.
Tomahawków dla Ukrainy nie ma i nie będzie z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że jest to bardzo obszerny, spójny system rakietowy będący własnością USA - zatem nie da się tu mówić o przekazaniu tego systemu Ukrainie - instalacja Tomahawków na Ukrainie oznaczałaby de facto przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny z Rosją. A przecież zupełnie czym innym jest obecna "proxy war" Amerykanów z Rosją na terenie Ukrainy i rękami Ukraińców, a czym innym rzeczywiste przystąpienie do wojny - choćby "tylko" za pośrednictwem Tomahawków. Oczywiście Trump musiał z tego zdawać sobie sprawę, ale cóż szkodzi ... bleffować? Może drugi gracz nie powie "sprawdzam"? No ale - na złość Trumpowi - sprawdził i Rada Federacji (izba wyższa parlamentu) Rosji ratyfikowała międzyrządową umowę o współpracy wojskowej z Kubą. Co to oznacza? Aleksandr Stiepanow, ekspert wojskowy, powiedział TASS, że ratyfikacja umowy o współpracy wojskowej między Rosją a Kubą można postrzegać jako "szybką odpowiedź" Moskwy na groźby Waszyngtonu dotyczące dostarczenia pocisków manewrujących Tomahawk Ukrainie. Jego zdaniem, w celu "ustabilizowania równowagi sił", rozmieszczenie na Kubie nowoczesnych rodzajów rosyjskiego uzbrojenia, takich jak systemy rakietowe Iskander czy Oriesznik, byłoby "uzasadnioną odpowiedzią na działania NATO jako całości".
Przekładając to na chłopski język, w rozmowie telefonicznej Trumpa z Putinem jeszcze przed przylotem Zełenskiego po Tomahawki, prezydent FR uprzejmie poinformował prezydenta USA, że OK - wy Ukrainie Tomahawki, a my Kubie Orieszniki. Czyli, nomen - omen, jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Proste. Przerabialiśmy to już w 1962 roku, kiedy kryzys kubański był kluczowym momentem zimnej wojny i kiedy to świat stanął na krawędzi wojny nuklearnej z powodu tajnego rozmieszczenia radzieckich rakiet na Kubie. Ani Amerykanie, ani świat - z wyłączeniem europejskich i niestety też polskich szaleńców wojennych - nie chce tego przerabiać po raz drugi. Zresztą Amerykański Instytut Studiów Nad Wojną usilnie starał się odwieść Trumpa od tej decyzji, ostrzegając że dostarczenie Ukrainie Tomahawków totalnie "zniszczy" stosunki rosyjsko-amerykańskie. Jak widać - starania były raczej skuteczne.
Ale jest jeszcze jeden powód, który może przeważyć szalę wszelkich posunięć na rzecz pokoju. Ten powód to... magnesy. A bez Chin nie ma magnesów.
Około 80 - 90% światowej produkcji magnesów ziem rzadkich pochodzi z Chińskiej Republiki Ludowej (patrz wykres). Są obecne w każdym silniku elektrycznym, w każdym dronie, w każdym F-35. W każdym Tomahawku. To, co może wydawać się szczegółem technicznym, jest w rzeczywistości podstawą nowoczesnej broni. I to jest dokładnie to, czym teraz Chiny zaszachowały cały świat zachodni. Od października w Chinach obowiązują nowe licencje eksportowe na metale ziem rzadkich i technologie. Każdy, kto chce teraz importować z Chin neodym, dysproz lub samar musi udowodnić, że produkt końcowy będzie wyłącznie cywilny. Na papierze jest to prosta regulacja techniczna, ale w praktyce oznacza kontrolę nad światową produkcją broni, ponieważ prawie wszystkie zachodnie systemy uzbrojenia – od rakiet po okręty podwodne – wykorzystują właśnie te materiały.


Stany Zjednoczone w ostatnich latach wprowadziły kontrolę eksportu procesorów i niektórych technologii – w imię "bezpieczeństwa narodowego". Chiny stosują teraz tę samą logikę, ale z przeciwnym wektorem. Podczas gdy Waszyngton decyduje, kto może dostarczać chipy do Chin, Pekin decyduje, kto może używać chińskich metali do produkcji broni przeciwko Chinom. Taka to lustrzana strategia, w której role w globalnej gospodarce bezpieczeństwa zaczynają się odwracać. Najgorzej wyjdzie na tym Europa, która językiem wojennych podżegaczy mówi o "strategicznej autonomii" i "gotowości do 2030 roku", ale nie posiada prawie żadnej własnej zdolności do wydobywania lub przetwarzania tych materiałów. Nawet recykling i produkcja magnesów zależy już tylko od chińskich łańcuchów dostaw. Oznacza to, że nawet jeśli Bruksela mobilizuje miliardy na zbrojenia, to ostatecznie i tak Pekin decyduje o przepływie materiałów. To jest prawdziwa zmiana paradygmatu:
Od remilitaryzacji do ograniczenia szaleńczych zbrojeń służących jako narzędzia władzy. I to wcale nie sankcjami, bo Chiny nie nakładają sankcji, ale system zezwoleń. Chcesz produkować coś pożytecznego dla ludzi? OK, sprzedamy ci ile tylko chcesz. Ale jak chcesz produkować broń, to spadaj na drzewo. I tak prosty formularz licencyjny okazuje się najpotężniejszą bronią na świecie...Czyli jak nie Tomahawkiem to w łeb neodymem.
Inne tematy w dziale Polityka