Zdjęcie ilustracyjne. Bielik amerykański.
Zdjęcie ilustracyjne. Bielik amerykański.
Aleksandra Aleksandra
3536
BLOG

Koniec Ameryki jaką znamy

Aleksandra Aleksandra USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 98

Stany Zjednoczone Ameryki, jak każde państwo, zwłaszcza duże i znaczące miały w swej historii momenty lepsze i gorsze. Polityka USA też zmieniała się na przestrzeni dziejów. Jeden tylko element był wspólny: wolność słowa. Z innymi wolnościami już mogło być różnie, ale wolność słowa pozostawała i w zasadzie dotyczyła wszystkich. Oczywiście, była ograniczana: tajemnice wojskowe, ale to jest zrozumiałe. Nie ma chyba kraju, który pozwalałby na ujawnianie tajemnic państwowych. Cenzura obyczajowa - przez pewien czas funkcjonowała i przyczyniła się do tego, że sceny miłosne w filmach były bardziej subtelne i pozwalały aktorkom i aktorom na pokazanie swego kunsztu (Rita Hayworth zdejmująca rękawiczkę).

Nie było jednak cenzury politycznej. Owszem, pojawiła się od pewnego czasu "poprawność polityczna", ale jak ktoś się uparł mógł głosić swoje kontrowersyjne nawet poglądy. Narażał się na wyrzucenie z pracy lub bojkot, ale miał szansę, że zatrudni go inny pracodawca lub inni klienci bojkotować nie będą. Jeśli był politykiem i mówił coś co się komuś nie podobała ryzykował, że go później nie wybiorą, ale głosić swe poglądy mógł.

Wszystko zmieniło się wieczorem 8 stycznia 2021 r. Wtedy to Twitter na stałe zawiesił (co za nowomowa!) konto wciąż urzędującego Prezydenta USA Donalda Trumpa (https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-01-09/prezydent-usa-donald-trump-na-stale-zablokowany-na-twitterze/, https://businessinsider.com.pl/media/internet/trump-probowal-obejsc-zakaz-twittera-wpisy-natychmiast-usunieto/ze50920 ). Tak naprawdę to zmieniło się to wcześniej. Po wystąpieniu Trumpa 6 stycznia konto zablokowały zarówno Twitter, jak i Facebook, ale tylko na 1 dzień, po czym FB od razu przedłużył blokadę na co najmniej do zaprzysiężenia nowego prezydenta, natomiast Twitter konto odblokował by następnie po jednym wpisie konto zablokować na stałe. Wpis był zresztą dość pojednawczy. Prezydent Trump zapewniał, że władzę przekaże pokojowo, choć nie zmienia swego poglądu w kwestii nieprawidłowości przy wyborach oraz nie będzie obecny na inauguracji Joe Bidena. Stanowczo potępił też demonstrantów, którzy wtargnęli do Kapitolu i dokonali licznych aktów wandalizmu.  Trumpowi  natomiast zarzuca się nawoływanie do przemocy, choć nigdy nie padły słowa zachęcające do aktów przemocy lub wandalizmu. Giganci medialni wydedukowali jednak, że skoro Trump mówił o sfałszowaniu wyborów i chciał by Senat nie uznał ich wyniku to automatycznie podburzał do demolki Kapitolu. Rozumowanie dość pokrętne. To tak jakby potępiających działania policjantów, którzy doprowadzili do śmierci George'a Floyda winić za podburzanie do palenia sklepów i dewastacji pomników.

Opinia publiczna tak w USA, jak i na świecie (w tym w Polsce) jest podzielona tak w kwestii oceny prezydentury Donalda Trumpa, jego opinii na temat (nie)prawidłowości przy wyborach, a także kwestii zablokowania konta.

Nie będę rozwodzić się nad oceną prezydentury Trumpa, jako całości, bo nie mogę być obiektywna. Jako Polka muszę pozytywnie ocenić zniesienie wiz (formalnie zrobił to Kongres, ale prezydent też ma w tym udział) oraz przemówienie w Warszawie (pewnie napisał jakiś specjalista, ale dobór ekspertów to też ważne, Obamie to się w przypadku przemówienia, gdzie mówił o "polskich obozach zagłady" nie udało). Jako katoliczka cenię wycofanie się z finansowania organizacji wspierających aborcję oraz dążenie do tego by poszczególne stany mogły mieć własne regulacje w tej sprawie. Rozumiem jednak osoby, które z tych czy innych względów oceniają Trumpa negatywnie i nie o ocenie jego prezydentury jest ten wpis.

Bardziej istotna jest ocena zachowania się Trumpa już po ogłoszeniu wyniku wyborów. Trump uważał, że te wybory wygrał, a później, gdy okazało się, że jednak nie - stwierdził, że zostały sfałszowane.  Łatwo to skwitować stwierdzeniem, że Trump nie umie przegrywać, nie umie odejść z klasą itp. Przy bliższym przyjrzeniu się sprawie nie wygląda to jednak tak prosto. Faktycznie tak duża różnica pomiędzy głosami oddanymi osobiście, a korespondencyjnie zastanawia. Nie jest dowodem na oszustwo, ale powinna skłaniać do ostrożności i ewentualnego ponownego przeliczenia głosów. Zbadania wymagałby też zarzut, że nie wszyscy głosujący mieli dokumenty tożsamości, w związku z czym mogło się zdarzyć, że głosowały nawet osoby nie będące obywatelami USA. Rozumiem, że ewentualne ponowne policzenie głosów, a tym bardziej powtórzenie wyborów w dwóch stanach (tam, gdzie różnica głosów była niewielka) byłoby zabiegiem kosztownym, ale demokracja kosztuje. Jeśli Biden i Harris są przekonani o tym, że ich zwycięstwo było prawdziwe to nie powinni bać się ponownego liczenia głosów (choć powtórki wyborów to może już tak).

Załóżmy jednak, że Trump nie ma racji i rację miały sądy, które pospiesznie odrzuciły protesty wyborcze. Czy nie ma jednak prawa do własnej opinii? Inna sprawa czy upieranie się przy swojej opinii jest korzystne wizerunkowo, ale sama negatywna opinia o decyzji sądu czy innego organu władzy nie jest przestępstwem. Nie jest też podżeganiem do przemocy.

Jeśli już mowa o wykazywaniu się klasą to przeciwnicy Donalda Trumpa są jej pozbawieni w jeszcze większym stopniu. Po pierwsze: już po wyborze w 2016 roku były protesty uliczne. Zastanawiano się też nad tym jakby tu może namówić elektorów do głosowania inaczej niż się zobowiązali (teoretycznie jest to możliwe). Trump się nie podobał i koniec. Wtedy nie doszło wprawdzie do poważniejszych zamieszek, ale niejako "przetarto szlak" dla kwestionowania wyniku wyborów. Demokraci nie mają klasy również teraz. Być może Trump nie umie przegrywać, ale oni nie umieją wygrywać. Zwycięzca nie powinien być małostkowy. A przywódcy Partii Demokratycznej tacy są. Jaki cel ma bowiem impeachment na kilkanaście dni przed zakończeniem kadencji? Jaki sens miała rozmowa Nancy Pelosi z szefem sztabu, któremu miała sugerować by pozbawił Trumpa dostępu do "guzika atomowego"? Czy pani Pelosi faktycznie wierzy w to, że Trump spuści na Kongres bombę atomową. Przy całej jej "mądrości inaczej" (dowodem choćby to: https://www.salon24.pl/u/seafarer/1104710,amerykanski-kongres-nigdy-wiecej-slow-on-i-ona) chyba jednak nie. Podobnie też raczej nie wierzy w to by pozbawienie Trumpa władzy na parę dni przed końcem kadencji (bo przecież procedura trwa) zapobiegło podjęciu przez niego jakichś kluczowych decyzji. Czemu więc służy takie działanie? Upokorzeniu przeciwnika, z którym nie wystarczy wygrać, którego trzeba zniszczyć? Nie chcę robić tu insynuacji, ale Trump ma już swoje lata. Lincz medialny może spowodować pogorszenie się stanu zdrowia. Podobno bardzo źle zniósł odsunięcie go od mediów... Jaki więc jest cel działań Demokratów i koncernów medialnych?

I tu wracamy do sprawy Twittera i Facebooka, choć już i różne telewizje przerywały wywiady z Trumpem. Nie chodzi nawet o to, że Twitter zablokował konto Trumpa (przedtem od pół roku opatrywał jego wpisy uwagą, że podana informacja jest nieprawdziwa, czy jakoś ładniej było to sformułowane, ale na to wyszło), a konta w najlepsze mają znani światowi przywódcy odpowiedzialni za łamanie praw człowieka, a także jawnie występujący przeciw interesom Stanów Zjednoczonych, choć podwójne standardy są tu aż nadto widoczne. Nie chodzi nawet o samego Trumpa. Chodzi o bardzo niebezpieczny precedens, kiedy to potentaci medialni mogą blokować konta demokratycznie wybranych polityków tylko dlatego, że się im nie podobają. Może tak się np, zdarzyć, że polityk wyda decyzję, która koncernowi się nie spodoba (np. odmówi przywilejów podatkowych, czy zrobi cokolwiek innego) i już może go zablokować.

Ktoś powie: "zaraz, zaraz, przecież Trump nie został usunięty za to, że pan "Cukiergóra" czy inny pan go nie lubią, ale za złamanie regulaminu. Tymczasem wspomniani dyktatorzy regulaminu nie łamią, a to, że łamią prawa człowieka (i to w rzeczywistości, nie w wyobraźni przeciwników politycznych) to już nie kwestia Twittera czy Facebooka". Pomijając  etyczną stronę takiego rozumowania, to zauważyć należy, że zawsze można tak zinterpretować daną wypowiedź, że łamie ona regulamin. Można też regulamin dowolnie zmieniać, tak by odpowiadał interesom koncernu medialnego.

Często powtarzanym argumentem jest też ten, że jest wolny rynek, media są prywatne i mogą dopuszczać kogo chcą, nie muszą nawet tłumaczyć się regulaminem. Tyle tylko, że media te są faktycznymi monopolistami (no może oligppolistami), a wszelkie monopole są zaprzeczeniem wolnego rynku. Czemu tak dziwnie się składa, że w światowych mediach dominuje przekaz liberalno lewicowy, choć w społeczeństwach poszczególnych krajów nie ma aż takiej przewagi osób o poglądach liberalno-lewicowych w stosunku do osób o przekonaniach konserwatywnych? W USA zwolenników Trumpa jest ok. połowy, a w mediach reprezentowani są dużo słabiej. Internet do pewnego momentu wypełniał tę lukę, ale do czasu. Państwa totalitarne i autorytarne zaczęły już dawno kontrolować internet (przy pomocy koncernów zachodnich sprzedających im specjalne oprogramowania), a w państwach demokratycznych kontrolę zaczęły przejmować same koncerny stawiając się często ponad demokratycznie wybranymi władzami.

Istnieją wprawdzie próby tworzenia alternatywnych mediów społecznościowych, zazwyczaj sprowadzają się one jednak do tworzenia stron konkretnych aktywistów. Nie ma natomiast medium alternatywnego o zasięgu porównywalnym do Facebooka, YouTube czy Twittera.

Donald Trump również myśli o stworzeniu własnych mediów społecznościowych. Czy uda mu się choć częściowo rozbić monopol informacyjny? Czy będzie to jeszcze jedno medium niszowe? Jak będzie z wynajdywaniem jego portalu w google? W każdym razie życzę Donaldowi Trumpowi powodzenia. Mimo, iż ostatnie dni to "czarne dni" dla wolności słowa, jestem ostrożną optymistką.


Aleksandra
O mnie Aleksandra

Swoją "działalność polityczną" rozpoczęłam w roku 1968 w wieku lat... sześciu ;). Postanowiłam wtedy wyrzucić przez okno kilkanaście napisanych własnoręcznie "ulotek" o treści "W POLSCE JEST RZĄD GŁUPI". Zamiar nie udał się, bo gdy wyjawiłam go Tacie, ten przestraszył się nie na żarty (pracował na uczelni) i rzecz jasna zniszczył kartki. Motywacja mojej "działalności" była jednak specyficzna: chodziło o to, ze milicja przez parę dni obstawiała Rynek, a je lubiłam chodzić karmić gołębie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka