Wpis ten będzie niepolityczny, bo nie będzie dotyczyć bezpośrednio ani polityki ani historii, co może wydać się dziwne w dniu gdy podpisano tak ważną dla nas umowę o tarczy antyrakietowej. Będzie też niepolityczny w znaczeniu nietaktowny, bo sugeruje, że ludzie stają się coraz gorsi, a "ludzie" to przecież również Czytelnicy i nie wiem czy sakramentalne "nie mówię o wszystkich" coś tu zmienia.
Moje refleksje mają jednak związek z historią, ale tą całkiem współczesną i nieopisywaną w książkach. Dwadzieścia trzy lata temu byłam studentką i zbierałam materiał do pracy magisterskiej. Praca dotyczyła koloru sierści kotów w różnych miastach Polski. Chodziłam po domach prywatnych i podwórkach, oglądałam koty i zapisywałam ich kolor sierści. Później wyciągałam wnioski związane z przemieszczaniem się kotów i ludzi, ale nie o aspekt naukowy w tej chwili chodzi. Chodząc po domach spotykałam się z różnymi postawami, wrogimi również, ale dominowała ciekawość zabarwiona życzliwością. Dziś bałabym się wykonywać tego typu pracę widząc jak ludzie traktują np. akwizytorów. Dziś też czasem w badaniach muszę stykać się z ludźmi i życzliwości coraz mniej. Prywatni właściciele firm czy posesji traktują ludzi prowadzących badania naukowe jak potencjalnych wrogów i najczęściej ich zbywają bardziej lub mniej uprzejmie. Uprzejmość i życzliwość stają się towarem jak każdy inny. W sklepach sprzedawcy są teraz zazwyczaj znacznie bardziej uprzejmi niż dawniej, bo u nieuprzejmych ludzie nie kupią, więc sprzedawca-właściciel będzie stratny, a sprzedawca-pracownik wyleci z roboty. Inaczej ma się jednak rzecz gdy uprzejmość nie ma związku z zyskiem.
Przytoczyć tu mogę dwa przykłady: jeden sprzed 23 lat, a drugi sprzed 5 dni. Ten pierwszy miał miejsce w Białymstoku. Byłam na delegacji (właśnie w związku z tą pracą o kotach). Poszłam do hotelu i chciałam znaleźć miejsce. O ile pamiętam był to hotel Orbis, ale na pewno nie powiem. Miejsc nie było, ale pani recepcjonistka, nie mając w tym żadnego interesu obdzwoniła wszystkie hotele w okolicy aż znalazła hotel w Sokółce, gdzie miejsce było.
Drugi przypadek dotyczy Słubic. Tym razem pamiętam dobrze nazwę hotelu, ale nie będę jej tu podawać, bo nie o to chodzi. Zarezerwowałam nocleg za pomocą e-maila, przy czym napisałam, że będę ok. 20-22.00. Otrzymałam potwierdzenie. Nocowałam już w tym hotelu wcześniej, więc nie sądziłam, że będą problemy. Tymczasem, ponieważ na trasie były korki, do hotelu dotarłam o 23.30. Okazało się, że miejsce dali już komuś innemu. Nie w tym jednak rzecz. Być może rzeczywiści ktoś ich bardzo prosił, a skoro mnie nie było to myśleli, że nie przyjadę. Mogli też zagubić mój telefon, który podawałam przy okazji wcześniejszej rezerwacji. Najbardziej mnie bolał jednak ich obojętny stosunek do całej sytuacji. Obecny na recepcji mężczyzna obojętnie stwierdził, że noclegu nie ma w całych Słubicach oraz w promieniu 30 km, a młoda kobieta tonem mentorskim stwierdziła: "trzeba się lepiej organizować". W końcu na moją usilną prośbę dali dwa telefony do Krosna Odrzańskiego, ale kazali mi dzwonić we własnym zakresie. Jeden z hoteli nie miał miejsc, a drugi numer telefonu okazał się numerem do prywatnego mieszkania. W końcu nocleg znalazłam dopiero ok. 3.00 nad ranem, ale już bez niczyjej pomocy - w Zielonej Górze.
Oczywiście, jako naukowiec wiem, że na podstawie dwóch czy nawet kilku obserwacji nie można wyciągać żadnych wniosków. Wpis w blogu nie jest jednak pracą naukową, a jedynie sposobem na dzielenie się własnymi odczuciami. A te nie pozostawiają wątpliwości: uprzejmość staje się towarem jak każdy inny. Może jednak się mylę, może kiedyś było podobnie tylko mając lat 20+kilka tego nie widziałam. Może też wobec 20-paro letniej dziewczyny ludzie mają zwyczaj być bardziej życzliwi niż wobec kobiety ponad 40-letniej. W końcu we wszystkich bajkach pozytywne bohaterki mają ok. 20 lat lub mniej, a 40-latki to z reguły złe macochy lub czarownice, a takie na spontaniczną życzliwość liczyć nie mogą...
Swoją "działalność polityczną" rozpoczęłam w roku 1968 w wieku lat... sześciu ;). Postanowiłam wtedy wyrzucić przez okno kilkanaście napisanych własnoręcznie "ulotek" o treści "W POLSCE JEST RZĄD GŁUPI". Zamiar nie udał się, bo gdy wyjawiłam go Tacie, ten przestraszył się nie na żarty (pracował na uczelni) i rzecz jasna zniszczył kartki. Motywacja mojej "działalności" była jednak specyficzna: chodziło o to, ze milicja przez parę dni obstawiała Rynek, a je lubiłam chodzić karmić gołębie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura