Kategoria „no, czego ten człowiek już w życiu nie robił!” obejmuje jak najbardziej Aleksa, którego poznałem w Dublinie kilka lat temu. Sam wtedy byłem jeszcze freszfiszem, dopiero co na fali „otwarcia rynków pracy” lądującym na irlandzkim brzegu. On już wtedy był pełnowymiarowym, wyspiarskim ssakiem.
Oczywiście odpowiedź na pytanie „no, czego ten człowiek w życiu...” w jego przypadku jest prosta: w życiu normalnie nie pracował. Ale miał takie coś w sobie, że zamiast się klasycznie i malowniczo stoczyć, jak dziesiątki bezrobotnych Polaków w Dublinie, on – bujał się beztrosko na fali. Cechowała go na dodatek dziecięca, pełna szczerość. Tak było przynajmniej w stosunku do mnie; nigdy przy tym nie zmyślał, choć jego opowieści wydawały się zgoła nieprawdopodobne.
Spotykaliśmy się w częstotliwości stroboskopowej; niekiedy „był przez cały czas”, a innym razem znikał na kilkanaście tygodni. Ale generalnie widywaliśmy się dość często, bo moja akurat firma mieściła się obok polskiego pubu, a ja – dysponując nielimitowanym czasem pracy i dość przyzwoitym wynagrodzeniem – nie unikałem tego miejsca ochrzczonego zresztą zaraz jako „melina dla wąsatych Marianów wracających z budowy”.
(Dla porządku: oczywiście tak miły chrzest lokalu nastąpił na polskich forach internetowych, gdzie większość wpisów osadzała się na wstydzie, że tylu roboli zjechało się do Irlandii i nam, forumowiczom, znaczy się, tylko wstyd przynoszą tymi wąchalami i tym ich zwierzęcym trybem życia: praca-dom-oszczędności-w weekend bania. No i polski pub stał się synonimem obciachu dla tych katów klawiatury, których denerwował i tłum Polaków w środku pubu i ich smutne pijaństwa i brak znajomości języka i że do teatru nie chodzą i dezodorantów nie używają, żrą bigos i golonkę i kilkanaście pewne innych rzeczy. Bóg z nimi.)
Aleks nie cieszył się jakąś nadzwyczajną estymą stałej klienteli, ale też nie było chyba nikogo, kto by go chciał za coś ścigać. Jego nieprawdopodobne pomysły radzenia sobie z życiem wzbudzały wzruszenie ramion słuchaczy: no bo jak twórczo wykorzystać jego pomysł, żeby zostać aktorem w Irlandii? A on któregoś ranka wpadł na taki koncept, poszedł do jakiejś kastingowni i bezczelnie powiedział, że czuje w sobie talent i niech go sprawdzą, jak sobie chcą. Sprawdzili i chcieli, bo wtedy Irlandczycy chcieli wszystkiego, niechby się nawet i nie przydało.
Aleks zagrał jakieś halabardy kilka razy, ale przyszedł kryzys i zrezygnowano z jego udziału w służbach najważniejszej ze sztuk. Wymuszona ta absencja jego z kolei po pewnym czasie skłoniła do konstatacji, że nie ma tak łatwo. I że jeśli człowiek musi być odpowiedzialny za swoje czyny, to on nie widzi powodu, by państwa i ich rządy wyłączyć spod takiego rozumowania. I złożył papiery o rentę aktorską spowodowaną załamaniem rynku. - Sprawdzony artysta nie może przecież przymierać głodem, irlandzcy aktorzy jak nie mają ról to mają taką rentę, a ja też grałem w filmach, proszę bardzo, tu są papiery, bardzo mi przykro, że okazujecie się rasistami i szowinistami, cóż, muszę chyba się przejść do Ajrisz Independenta......”.
Oczywiście we współczesnej Europie jak urzędnikowi się powie, że jest rasistą i szowinistą, to jakby oblać go wrzątkiem, a jeszcze jak postraszy się gazetą, to już w ogóle weź się i wieszaj. Wprawdzie początkowo tłumaczyli mu, że nie ma wysługi lat i normy nie wyrobił, ale on skwitował te żałosne uniki tylko mruknięciem, że należy do związku zawodowego irlandzkich artystów, składki płacił co miesiąc, więc proszę bardzo, on po drodze do Ajrisz Independenta wpadnie jeszcze do związków...
Potem Aleks mi zniknął znowu z oczu, ale dochodziły słuchy, że jest wolontariackim instruktorem jakiejś gimnastyki dla pań, której reguły opracował sam i metodę nawet gdzieś tam zarejestrował i nawet podobno gmina dała mu wsparcie finansowe na prowadzenie nauki gimnastycznej sztuki walki bez walki. Jeszcze potem (znowu może tylko plotki) opracować miał sposób na ruletkę i w końcu, po miesiącu, jak słyszałem, przestali go wpuszczać do kasyna z żywą ruletką.
Spotkałem go przedwczoraj przed GPO (poczta-pomnik-sztandar-historia-Powstanie1916 i tak dalej). Wrzeszczał: „ho hoooo” do mnie, bo bym go nie zauważył na drugiej stronie ulicy. Ucieszyłem się, nie powiem, bo wreszcie mogłem zweryfikować plotki. Jednak nie dało rady, bo podszedłem doń i mnie przytkało: Aleks ubrany był w takie coś, hm, w strój amerykańskiego, czarnego rapera z MTV – te łańcuchy złote, wielkie jakieś galoty, bluza XXXXXXL, czarna w złote prążki, logo z Bronksu czy skąd, okulary z brylantami... Morda też mu jakoś od razu się zmieniła, jakby nos spłaszczył, a wargi zbotoksował. On, nie on? On!

Przywitał się ze mną po murzyńsku (dłoń w prawo, lewo, z góry, podskok, ten cały rytuał...), dobrze mnie widzieć, powiedział, bro..., - jak ty kurwa wyglądasz?, przerwałem mu, a on, że co?! Że właśnie jest w trakcie nagrywania „z takimi murzynami” drugiej płyty, pierwszą już mają prawie nagraną, przeniósł się do centrum, bo mu dali socjalne mieszkanie, bro, bro, że mógłbym mu pomóc zresztą z tymi piosenkami. - Że teksty mam napisać, czy jak? - zapytałem, bo każdy by się chciał załapać na jakiś murzyński krążek. - E tam, teksty to ja sobie lepsze sam napiszę – zgasił mnie i zapytał czy umiem miksować bity, a ja ze smutkiem odparłem, że nie umiem ich miksować. - Trudno, sam zmiksuję, bo te moje barany też nie potrafią!
Pożegnaliśmy się znowu z podskakiwaniem, on pokolebał się w swoją stronę, ja w swoją. I do teraz mam radochę z tego spotkania, bo kto powiedział, że brak dowodów na życie pozaziemskie?! No i czekam na kolejne wcielenie Aleksa.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Technologie