Do mojego Ojca przez te morza telefonuję codziennie, a czasem nawet - jak się co zdarzy - to i podwójnie. Ostatnio nawet Brachol przeprowadził na nim serię udanych testów ze skajpem, co zresztą Ojca dość zamurowało. Nawet nie to, że się gada z człowiekiem i widać, jak tamten drugi się rusza, ale to: że za darmo. No, bo netu nie wliczył. Tata spod Poznania, dodam, więc czynnik oszczędnościowy funkcjonuje tu w najlepsze.
Skejp skejpem, dzwonię normalnie komórkowo wczoraj i dowiaduję się, że Tato wśród znajomych zbiera podpisy poparcia.
- No i jak Ci tam idzie z tym zbieranem? - pytam, a on na to, że ciężko, ale wymienia, że pani Czesia podpisała i pan Marian i Stachu z Kościuszki oczywiście z żoną... i że już trzecią listę zaczyna zapełniać...
- No, ale jak rozumiem, Tatuś, ty masz te papiery oficjalne, urzędowe, te pesele czy tam adresy trzeba wpisywać, ty wiesz... (Stefan jest wiekowy już gość, przedwojenny materiał!)
- Za kogo ty mnie masz? Kropek, słyszysz (hau hau hau w tle...) mądrala się znalazł! A co to ja nie wiem, że musi być wszystko zapięte na ostatni guzik?! I w ogóle, to muszę ci powiedzieć, że nawet zbieram podpisy tylko czystych, a od farbowanych lisów nie biorę!
- Hm. Tak. Rozumiem. To znaczy - nie rozumiem. Jakich lisów ty tam farbowanych masz...?
- Normalnie, na mojej liście wpisują się tylko ci, którzy już nigdzie indziej się nie wpiszą. "Jak chcesz kręcić i matwać i jeszcze gdzieś lecieć się podpisywać, to droga wolna" - tak mówię... Po co mają się przyzwyczajać już teraz do popierania kogo innego, no po co?
- W sumie prawda, ale nie boisz się, że przez taką postawę możesz stracić tych, co by chcieli podpisać tu i tu?
- A srał ich pies! Teraz trzeba konkretnie, a nie jak chorągiewka, cholera. Zresztą nie wtrącaj się do mojej polityki!
(Hau hau w tle...)
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka