Ludzie przed 10 Kwietnia mogli się w Polsce chociaż wstydzić za prezydenta. Jeśli uznali, że wtopił gdzieś, albo coś – nie po ich myśli – powiedział. Mogli, to ich prawo. Dzisiaj nawet nie ma się za kogo wstydzić, bo istotnie pierwszy urząd w państwie sprowadzony został do roli halabardy w teatrze elżbietańskim. Stoi, ktoś ją trzyma, ale po co?!
Rzucane raz po raz zdania prezydenta Bronisława Komorowskiego* nie burzą mi krwi i gotów jestem pójść o jakiś konkretny zakład, że nie ma dziś w Polsce nikogo, komu burzą. Obniżenie (zanik?) powagi tego urzędu, jego deprecjacja i demolka to grzech, za który beknąć powinna i musi partia rządząca** wraz z zaprzyjaźnionymi satelitami.
Nie ma znaczenia, czy przed 10 Kwietnia byłeś lemingiem czy pisiorem. Zwyczajnie i po ludzku wiedziałeś, że Polska ma prezydenta. I nawet jak nazywałeś go kartoflem, nawet kiedy odwracałeś wzrok, kiedy widziałeś Kaczyńskiego w telewizorze, to w i e d z i a ł e ś, że jakiś majestat ta twoja Rzeczypospolita ma. Dziś równie dobrze wiesz, że masz wydmuszkę. Taką matrioszkę.
Pół Polski przed 10 Kwietnia wiedziało, że ma prezydenta i było z niego dumnym. Jasne, to były jaskiniowe oszołomy i antysemici, ale byli w Polsce w ogóle jacyś ludzie dumni z prezydenta. Dziś nie ma takich już nigdzie, bo polewkę z Komorowskiego mają literalnie wszyscy!
I ja wcale nie rżę czytając o bigosach, o armatach w krzakach czy widząc arcyzabawne niby wrzutki, grafiki czy fotografie prezydenta Komorowskiego. Nie bawi mnie to, bo i śmiać się z tego raczej, tak na mój węch, nie wolno. To, co przez 10 miesięcy zrobiono w Polsce z urzędem prezydenckim, to tak, jakby kamień w studnię spuścić. Pocieszenie tylko mam dla siebie takie, że znacznie gorzej (możliwe?) czułbym się, gdyby Prezydentem RP został Radek Sikorski.
* no sami powiedzcie – toż ta zbitka słów nawet w uchu nie brzmi!
** ta też zresztą nie!
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka