W pubie „Zagłoba” przy dublińskiej Parnell Street trochę się wczoraj pospieraliśmy na okoliczność polityki polskiej w ogóle, a zapowiadanej na sobotę wizyty Donalda w Irlandii w szczególe. Kiedy mówiłem, że PO nie ma programu „na plus” tylko kontentuje się fechtunkiem kija w szprychy usłyszałem: - A co PiS w ogóle zrobił? Podaj jeden jedyny przykład…
Podałem taki:
Podwoziłem oto jakiś czas temu z Kilkenny do Dublina koleżkę („nie zagłosuję na nikogo, ale jak już, to najbliżej do PO”). Noc, gadać trzeba było, żeby ten lewostronny ruch zachować. Samochodów mało, irlandzki folk w radyjku, koleżka lekko wcięty kilkoma miejscowymi piwkami, takie tam. Nic nie wskazywało, że się potniemy w rozmowie na maksa.
Po wstępnym zagajeniu, że „samochód – dobra rzecz” koleżka zadumał się na chwilę, pomruczał i wreszcie stwierdził, że jak następnym razem poleci do Polski, to sobie kupi prawo jazdy i czy ja nie wiem może przypadkowo, gdzie prawo jazdy w Polsce można kupić i ile to teraz kosztuje…
Odparłem, jeszcze bardziej zdziwiony niż wku(-)wiony, że: jak to: „kupić prawo jazdy”. „Zdać” - chyba?
A on na to, że zdawać to nie-e, bo czasu za bardzo nie ma na zdawanie, na co ja mówię, że jak nie ma czasu tam, to przecież czas ma tu i na miejscu niech sobie zda.
On się wykręcił, unik jakiś zrobił, ale w końcu powiedział, że zdawał w Polsce kilka razy, ale jak wchodzi do samochodu egzaminator, to on od razu trzęsawki dostaje i z mety oblewa zapominając o pasach albo o lusterku albo o ręcznym hamulcu…
- Ty mordo sobacza – powiedziałem. – Ty chcesz kupić prawko, a jak cię dopadnie zasrana trzęsawka na szosie i ludzi pozabijasz?!
Kłóciliśmy się dalej i opowiedziałem mu (to już trzeci poziom narracji) o koledze, który niedawno mnie odwiedził i rozmawialiśmy o tym i owym.
- Zdałem ostatnio egzamin na prawo jazdy – pochwalił się. – Swoją drogą od siedmiu czy iluś lat jeździłem szczęśliwie bez prawka, ale pomyślałem sobie niedawno: - Jak to, chcesz głosować na Prawo i Sprawiedliwość, a sam łamiesz prawo?! No i zdałem…
- Do tego doprowadził PiS – odparłem w "Zagłobie". – Człowiek sam z siebie postanowił być uczciwy…
No i zapadła przy barze cisza…
Chwilowo wprawdzie, ale zawsze…
Bo się podniósł jazgot...
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka