Nie sprawdziły się moje przypuszczenia zw. z liczebnością publiki zainteresowanej spotkaniem z Tuskiem. Prorokowałem 15-20 osób, a przyszło 10 x więcej. Zapomniany przez polityków (ze zgolonym już w większości wąsem), a wciąż rozpolitykowany – taki jest polski elektorat dublińskiej ulicy.
Szału nie było – nie padły żadne szczególne deklaracje, Tusk żwawy był jak żywczyk mimo ciężkiego dnia, to mu wypada oddać. Sala była w większości za nim i za Radkiem Sikorskim po lewicy Tuska. Nie przekonał chyba nikogo do głosowania na PO, ale wielu – dzięki jego wizycie – bryknie się do konsulatu zagłosować.
Co warto od razu napisać: nie padły prawie żadne "uszczypliwości" wobec PiS-u (oprócz relatywnie lekkich dzieci w piaskownicy, którym trzeba pozabierać zabawki i innych drobiażdżków tego typu). Tusk mógł walić jak w bęben, bo sala chciała uczestniczyć "we wiecu" i dogodzić też sobie okruszkiem tortu publicznych zniewag. Tymczasem była buła i przeciwnicy PiS-u w tym kontekście mogli poczuć się zawiedzeni. Tusk nie poszedł na łatwiznę i za to ma plusa.
Dublińska ulica poczuła się doceniona, że przyjechał polityk. Że jest ważna dla kogoś. Że oto ktoś z poprawnie zawiązanym krawatem odpowiada z marszu na stawiane pytania.
Co z tego, że niektóre zostały minięte: np. to o resorty, które premier Tusk skłonny jest oddać koalicjantom z Pis-u i koalicjantom z Lid-u, by stworzyć z nimi deklarowaną koalicję ponad podziałami. Sikorski też trochę się migał zapytany wprost o rolę Dukaczewskiego w swoich planach byłych i obecnych, ale minął odpowiedź, bo sala była „nie-w-temacie” i on to doskonale wyczuł.
Jedno było niezłe - oto ktoś zadał pytanie: co po wygranych wyborach zmieni premier Tusk w każdym z resortów. Czasu było mało, więc padły ogólniki, w końcu dobrotliwie poirytowany Donald rzucił: - To niech pan założy własną partię, jak przeczytam precyzyjny program, to sam pierwszy na pana zagłosuję… Nie było aprobującego śmieszku sali na tę propozycję, bo koleś powiedział: - Założę. A żebyś pan wiedział, że założę. I dostał oklaski. Myślę, że powinien założyć.
- To co..., teraz zapraszamy na guinnessa - rzucił ktoś z sali na koniec...
- Jestem tu w pracy, a w pracy nie piję! - odparł Tusk.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka