Marek pracuje na irlandzkiej budowie rok trzeci i chwali sobie tę robotę, bo rodzinę już ściągnął, dzieci do szkoły posłał, żonę w euro wyposaża, a fakt, że w szufladzie gdzieś pałęta się dyplom inżyniera z poznańskiej polibudy nie wpływa na obniżenie jego samooceny. Będąc człowiekiem towarzyskim a na dodatek posiadając niejaką charyzmę skupił wokół siebie zarówno na budowie jak i poza nią kilkudziesięciu Irlandczyków. Wprowadza ich czasem w zdumienie wyprowadzając w przerwie roboty jakiś wzór na - czy ja wiem - wytrzymałość konstrukcji aluminiowej i wszyscy się potem z tego śmieją, że w Irlandii bez wzoru konstrukcja i tak się trzyma. Ale nic. Pewnego dnia poinformował swoich kumpli, że w Polsce teraz będzie budowana druga Irlandia, co wzbudziło zainteresowanie Ajryszów, bo żaden z tej ekipy w Polsce jeszcze nie był. Na to Marek powiedział, że niech każdy da stówę (euro) i on zamówi zbiorowy bilet lotniczy do Warszawy i na jakiś weekend wspólnie brykną się zobaczyć tę Polskę. Stówa na budowie nie pieniądz, więc wszyscy dali mu kasę i następnego dnia mieli już potwierdzony lot do Warszawy. Irlandczycy rozpoczęli przygotowania teoretyczne do podróży zamęczając Marka surwiwalowymi pytaniami typu: A guinness to ile kosztuje? A zero-siedem Jamesona? Palić w pubach można? Nadszedł dzień wylotu i cała czeredka zebrała się na dublińskim lotnisku. Polak jako kapitan wycieczki puścił wszystkich do odprawy przodem, a sam podszedł ostatni. - Pan już się nie zmieścił - powiedziała mu panienka z linii lotniczej central wings. Nie pomogły tłumaczenia, że wazżny bilet, że przelot grupowy... Nie i już. Kazano mu zadzwonić do warszawskiego biura przewoźnika i tam mu powiedzieli, że padł ofiarą overbookingu. Że linia lotnicza sprzedaje więcej biletów niż ma miejsc na pokładzie, bo liczy na to, że zawsze ktoś nie przyjdzie. Dali mu papier, że dostanie zwrot kasy i do widzenia. Dwudziestu Irlandczyków bryka teraz samotnie po Warszawie i gdyby ktoś zobaczył osieroconych budowlańców z Irlandii, to niech im robotę da albo co, bo bez przewodnika gotowi sczeznąć gdzieś pod płotem. Na szczęście sporo w Polsce moherowych beretów (klify Moheru, wschodnie wybrzeże Irlandii) i być może to one właśnie potwierdzą tezę o drugiej Irlandii i pozwolą poczuć się jak u siebie.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka