Poniższy tekst jest tu troszeczkę spóźniony, ale za to na moim blogu pod www.toyah.pl, był na czas. Jak komuś się zwykle spieszy, to informuję, że tam często wszystko jest wcześniej. No ale dziś, niech Salon24 też coś z tego ma.
Myślę, że wśród osób odwiedzających ten blog, a już z całą pewnością wśród tej ich części, która uważa się za jego przyjaciół, nie ma wielu takich, którzy kwestionowaliby fakt, że kiedy Jarosław Kaczyński mówi, każde niemal wypowiedziane przez niego zdanie ma cel, treść i moc. Pod tym względem, jest Jarosław Kaczyński na przykład przeciwieństwem nie tylko Donalda Tuska, czy Bronisława Komorowskiego, ale większości znanych nam światowych przywódców, którzy mówią nie po to, by przekazać jakąś myśl, ale by się albo pokazać z dobrej strony, albo zwyczajnie – kogo trzeba oszukać.
Jarosław Kaczyński ma to do siebie – i jestem pewien, że każdy w miarę przytomny i nieuprzedzony obserwator to świetnie wie – że gdyby któregoś dnia miał wziąć udział w jakimś konkursie na rzecz tworzenia wizerunku politycznego, przegrałby zanim on by się w ogóle rozpoczął. Oczywiście, jemu się zdarza, i to zdarza stosunkowo często powtarzać wciąż te same prawdy, i często robi to w bardzo charakterystyczny sposób, przy wykorzystaniu tej samej niemal retoryki, jednak, jak mówię, tam zawsze jest treść, cel i moc.
Żeby być sprawiedliwym, muszę przyznać, że raz – jednak tylko raz – zdarzyło mi się trafić na wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, w której nie powiedział on nic interesującego. Wypowiedź tak pustą i niepotrzebną, że gdyby jej nie było, nie stałoby się nic. Nie umiem dziś nawet sobie przypomnieć, czy to był kolejny wywiad dla ”Gazety Polskiej”, czy może dla jakiegoś „Newsweeka”, ale kiedy ją czytałem, miałem wrażenie, że on zwyczajnie nie miał ochoty z nikim rozmawiać, o niczym nikomu opowiadać, być może nawet nie chciało mu się otwierać ust, tyle że okoliczności były takie, że nie miał wyjścia. I trzeba było wystąpić. A przez to, że on zwyczajnie nie potrafi błaznować i dla przykrycia tej pustki, opowiadać tanie anegdoty – mieliśmy do czynienia z kompletną porażką. Jeśli tu jednak o tym wspominam, to przede wszystkim może po to, by pokazać, że ja dobrze wiem, jak to jest ze słowami. Kiedy one są komukolwiek do czegokolwiek potrzebne, a kiedy już nie.
A jednak, mimo tych oczywistych zupełnie faktów, przez wszystkie te lata, kiedy Jarosław Kaczyński działa publicznie, niemal każde jego wystąpienie, czy to w formie wywiadu prasowego, czy wystapienia politycznego, przez pewną część środowiska komentatorskiego oceniane jest jako kolejny bełkot broniącego się przed niebytem skompromitowanego polityka. Właśnie bełkot. W wielu komentarzach widzę przede wszystkim ów powtarzający się zarzut, ze Kaczyński mówi bełkotliwie, niezdarną polszczyzną. Oczywiście, są też pretensje merytoryczne, jednak one są bardzo różne. To co je wszystkie łączy to właśnie to szyderstwo – że Kaczyński mówić nie umie. Że tak jak jest on nieudanym politykiem, tak samo też jest nieudanym mówcą. A ja pamiętam jak niemal wszyscy z nas zachwycali się tym że kiedy mówi Bronisław Geremek, jego słowa można by było przepisać w dosłownym kształcie, a następnie opublikować jako tekst napisany. Dziś mamy przed sobą Jarosława Kaczyńskiego, a więc kogoś z dokładnie tym samym rodzajem talentu, tyle że bez tamtego kłamstwa – a ja czytam jakichś publicystów, którzy w życiu nie potrafili skonstruować jednego poprawnego zdania, choćby i na papierze, jak rechoczą, że oto Kaczka się znów zapluwa.
Dzisiejszy dzień, a przecież wszystko i tak już się zaczęło wczoraj, mija nam pod znakiem debaty na temat wczorajszego wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego. Wystapienia, jak można się było spodziewać, o dokładnie tej co zawsze merytorycznej intensywności i formalnej perfekcji. I, jak oczywiście można się było spodziewać, wobec znanych nam wszystkich okoliczności czasu i miejsca, opinia publiczna na owo wystąpienie zareagowała w taki jak zawsze, dwojaki, sposób. A więc, z jednej strony, wszyscy ci, co traktują Jarosława Kaczyńskiego jako patrona swoich marzeń i nadziei okrzyknęli je przełomem i początkiem nowej drogi, z drugiej natomiast, ci co go nienawidzą i życzą mu nagłej i najlepiej bolesnej śmierci, ogłosili, że oto właśnie Jarosław Kaczyński udowodnił, że jest skończony. Myślę że na wszystkich, którzy mieli okazję to coś oglądać, musiało zrobić wrażenie wczorajsze specjalne wydanie „Loży prasowej” nadanej zaraz po wieczornej powtórce owego wystąpienia, gdzie po kolei głos zabierali Daniel Passsent, Dominika Wielowieyska, Jan Wróbel, Tomasz Wróblewski, a na końcu redaktorka Łaszcz, wszyscy po to, by wyrazić dla Kaczyńskiego uznanie za to, że wprawdzie gadał jak gadał, a więc głupio i śmiesznie, ale przynajmniej nic nie wspominał o brzozie. Daniel Passsent, Dominika Wielowieyska, Jan Wróbel, Tomasz Wróblewski i na końcu to tefauenowskie nieszczęście, a więc ludzie, którzy, gdyby ich jakimś cudem spotkał zaszczyt osobistej debaty z Jarosławem Kaczyńskim, zostaliby emocjonalnie i intelektualnie zmieceni, w najlepsze sobie z Kaczyńskiego dworowali. Bo to jest akurat wszystko, co oni akurat wiedzą, ale też i wszystko to, co im wolno.
Jaka więc, ktoś się zapyta, płynie z tego nauka dla nas? Może my właśnie powinniśmy się cieszyć, że Jaroslaw Kaczyński jest w tak świetnej formie i tak im wszystkim zalazł za skórę? Że oto wreszcie idą dobre dni, a drogę do nich wskazuje właśnie on? Otóż przykro mi to mówić, ale nic z tego. Jaroslaw Kaczyński zrobił dokładnie to co robi od zawsze. Ni mniej, ni niestety więcej. Przyszedł, stanął z dumnie podniesioną głową, i ani nie kłamiąc ani nie tracąc czasu na tanie głupstwa, powiedział to co miał powiedzieć. I dowiódł – po raz kolejny właśnie – że jest jedynym przywódcą. Jedynym. Przywódcą, którego kiedy już zabraknie, będziemy mogli się ostatecznie zwinąć. Przywódcą, z którym, gdyby nie wspomniane wcześniej smutne okoliczności czasu i miejsca, moglibyśmy sobie urządzić całkiem przyjemną dyktaturę.
Niestety, wspomniane okoliczności są takie a nie inne, i jeśli już komuś bardzo zależy, by zacząć podskakiwać z radości, bo idzie ta jesień, a z nią wszystko to co sobie po niej obiecujemy, to niech sobie skacze. Jednak, proszę, niech przy tym nie zapomina o tym wszystkim, co nas oblepia z każdej niemal strony. I to nie oblepia dlatego, że tak się jakoś złożyło, ale dlatego, że komuś bardzo na tym zależy i to coś nam bardzo przemyślnie urządził. I to coś jest tak straszne i tak potężne, że sam Jarosław Kaczyński – nawet on – nie da temu rady. I, daję słowo, że wcale niekoniecznie mam tu na myśli telewizję TVN24 z tą piątką cymbałów reagujących na gwizdek. Nie tylko ich.
Inne tematy w dziale Polityka