Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński
151
BLOG

Zrównoważony budżet

Andrzej Owsiński Andrzej Owsiński Budżet Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Nareszcie po upływie trzydziestu lat zbliżamy się do normalnie funkcjonującego państwa o zrównoważonym budżecie.
Nie należy tego faktu traktować jako nadzwyczajnego zjawiska, ale też nie można czynić z niego nienaruszalnego tabu.
W Polsce przedwojennej tak mniej więcej traktowano budżet państwa, rząd który doprowadził do deficytu z reguły upadał.
Było to powodowane trudnościami w uzyskaniu kredytów na pokrycie deficytu oraz walką o utrzymanie stabilnego kursu złotego.

Współczesny świat jest rozpasany jeżeli chodzi o kredyt, wszystko funkcjonuje na kredycie, a nawet sam pieniądz wytwarza się na zasadzie kredytu.
W efekcie totalne zadłużenie rośnie w zastraszającym tempie, a ponieważ ta zabawa na “Tytaniku” zakończy się i tak czy siak katastrofą to wobec tego nie ma co się przejmować tylko mnożyć długi jak tylko się da.
Takie jest powszechne nastawienie i państw wykazujących  nadwyżki lub przynajmniej zrównoważone budżety jest niewiele, a najbardziej zadłużone są państwa najbogatsze -  Stany Zjednoczone, Japonia, a nawet Niemcy, które od paru lat szczycą się nadwyżkami budżetowymi.

Główny problem zadłużenia nie leży w jego wysokości, ale w zdolności do obsługi kredytu. Japonia posiadająca dług sięgający 160 % PKB obsługuje płynnie swoje zadłużenie, a jak pamiętamy zaledwie 30 mld dolarów długu „gierkowskiego” postawiło PRL w stan bankructwa.
Polska nie może sobie pozwolić na wysoki poziom zadłużenia, chociażby taki jak kraje zachodniej Europy - czyli około 100 % PKB, ze względu na zbyt niską efektywność naszej gospodarki.
Notujemy wprawdzie wysokie przyrosty dochodu narodowego, ale odnoszą się one do bardzo niskiego poziomu startu i tak 5 % wzrostu PKB w Polsce oznacza zaledwie 25 mld dolarów, podczas gdy 2 % w Niemczech ponad 70 mld dolarów, a ostatecznie nikt nie jest w stanie pożywić się procentami / chyba że zawartymi w płynie/, a potrzebuje konkretnych wartości.

Ktoś kiedyś powiedział że państwo które unika kredytów robi za mało dla przyszłych pokoleń, było to jednak myślenie kategoriami troski o przyszłość wymagającą poczynienia odpowiednich nakładów inwestycyjnych.
W Polsce nie tylko przyszłość, ale bieżące potrzeby wymagają wielkich inwestycji. Należą do nich w pierwszej kolejności komunikacja i energetyka.
Brakuje nam przynajmniej 2 tys. km tras szybkiego ruchu, modernizacji i ożywienia sieci kolejowej, 50 TW energii elektrycznej, ale także zwiększenia udziału własnego gazu ziemnego.
Zadłużenia związane z tego typu inwestycjami nie będą wpływały na negatywną ocenę budżetu.

Niestety polski budżet jest w zasadzie „wegetatywny”, obliczony na przetrwanie, jego największym obciążeniem jest obsługa kredytów, dopłaty do ubezpieczeń i utrzymanie administracji.
Oficjalnie cały aparat administracyjny kraju to około pół miliona ludzi, mniej więcej 10 razy więcej niż przed wojną, kraju wprawdzie mniej licznym bo tylko 35 mln mieszkańców, ale za to znacznie większym terytorialnie /390 tys. km2/
Jest to jednak nieprawda bowiem do owych administratorów należy doliczyć liczną warstwę biurokracji w całej sferze budżetowej ze szkolnictwem, służbą zdrowia i przedsiębiorstwami skarbu państwa. Mamy też zbyt wielu „siedzących za biurkiem” i w wojsku i w innych służbach mundurowych i nie mundurowych  z policją na czele.
Z grubsza licząc przynajmniej milion etatów z przeszło dwumilionowej rzeszy „budżetówki” to urzędnicy nie świadczący bezpośrednio usług dla mieszkańców, ale za to mnożących utrudnienia, gdyż właśnie te „utrudnienia” stanowią dla nich pożywkę. 
Ponadto utrzymuje się i jeszcze dodatkowo obdarza przywilejami niektóre warstwy pogrążone w nieróbstwie.
I tak np. w całej wojnie o sądownictwo zapomniano o jednym że wydajność pracy ilościowa i jakościowa klasy sędziowskiej jest w Polsce najniższa, podobnie zresztą jak i z sektorem prokuratorsko dochodzeniowym.
Pogrążone jest to wszystko w jałowym tworzeniu makulatury pisanej i powszechnego gadulstwa.

Źródłem tego stanu jest dziedzictwo po PRL nakazujące biurokracji mnożenia przepisów i unikania odpowiedzialności.
Powszechną praktyką jest powoływanie dla każdej pojawiającej się sprawy specjalnych stanowisk i urzędów co wywołuje koszty bezpośrednie, najgorsze jednak są straty wynikające z opieszałości i gromadzenia jałowych deliberacji, a także mnożącej się w biurokracji zwykłej korupcji i marnotrawstwa.
Powoływanie się na statystyki że mieścimy się w średniej światowej zatrudnienia administracji jest bezprzedmiotowe.
O jej wielkości i sposobie funkcjonowania powinny decydować nasze potrzeby, a to wymaga nie tylko sprawnej organizacji zarządzania, ale przede wszystkim dostosowania obowiązującego prawa do podstawowej formuły państwa.
Produkowane obecnie taśmowo prawo sprzyja biurokracji a nie państwu i narodowi.

Jesteśmy w takiej sytuacji że czegokolwiek nie tkniemy to zawsze kończy się na pierwotnym założeniu państwa czyli na konstytucji.
Obecnie stosowana jest najlepszą wylęgarnią biurokracji i bezradności państwa, jaskrawym kontrastem dla niej jest powszechnie krytykowana, ale przecież dotąd nie obalona konstytucja z 23 kwietnia 1935 roku z elementami konstytucji z 17 marca 1921 roku.

Ciągle jest nadzieja że wynik wyborów umożliwi zgodnie z obowiązującym / chociaż przynajmniej z wątpliwą legalnością/ prawem, zmianę konstytucji, która stworzy podstawy budowy rzeczywiście polskiego państwa.
Jednym z jego przejawów powinien być budżet państwa gwarantujący nie tylko integralność, niezawisłość i bezpieczeństwo, ale także wysoki, godny wolnego narodu poziom życia obywateli.
Priorytetami takiego budżetu są zarówno dbałość o rozwój narodu, - opieka społeczna ze służbą zdrowia, jak i wysoki poziom wychowania i szkolnictwa.

Żeby jednak budżet zapewniał środki materialne na realizację wymienionych zadań muszą być zwiększone jego wpływy i to wyłącznie przez zwiększenie dochodów społecznych, a nie zaciskania śruby fiskalnej.
Dla Polski oznacza to znaczne zwiększenie wartości produktu narodowego.
Mamy ciągle niewykorzystane możliwości zwiększenia produkcji zarówno w rolnictwie, w przemyśle przetwórczym, a przede wszystkim w transporcie i usługach. 
Może budzić nawet zdumienie fakt że prawie czterdziesto milionowy kraj nie produkuje dla obsługi własnej wytwórczości, komunikacji i usług  niezbędnych narzędzi pracy. Pierwszym, lepszym przykładem może służyć sprzedaż nowych traktorów. Wg danych GUS sprzedano w 2018 roku 9 tys. sztuk, w tym 3 tys. polskiej produkcji. To znaczy że blisko 2 milionowy tabor ciągników podlega wymianie raz na blisko 200 lat, co oczywiście jest absurdem, ale wymienia się bardzo stare na nieco młodsze, złomowane na zachodzie Europy, podobnie jest z innymi środkami z samochodami na czele.
Nie stać nas na kupowanie drogich narzędzi wytwórczych i środków komunikacji produkcji zachodnioeuropejskiej, pozostaje zakup „chińszczyzny” albo uruchomienie własnej, gdyż nie można kontynuować bez końca funkcji „złomowiska” Europy.

Do wzrostu naszego dochodu narodowego powinno przyczynić się też zwiększone budownictwo mieszkaniowe, usługi, a także transport wykorzystujący położenie Polski w Europie. 
Przez blisko trzy dekady obserwujemy stałą bezradność polskich rządów wobec oczywistych szykan i dyskryminacji polskiej rodzimej wytwórczości, co już chyba pozbawiło nas złudzeń w odniesieniu do źródeł tego zjawiska.
Tylko działanie w kierunku budowy autonomicznej gospodarki, silnie sprzężonej na zasadach równorzędności z gospodarką europejską, stwarza warunki na odpowiedni wzrost dochodu narodowego, a tym samym zapewnienia zwiększonych wpływów do budżetu państwa.  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka