Fot. Pani Dubito, stop-klatki z debaty u Grzegorza Łaguny
Fot. Pani Dubito, stop-klatki z debaty u Grzegorza Łaguny
PaniDubito PaniDubito
2229
BLOG

Przez ciernie do gwiazd, czyli czy Robert Gwiazdowski zostanie Jarosławem Kaczyńskim

PaniDubito PaniDubito Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 51

Telewizja publiczna doniosła, że Robert Gwiazdowski rozwiązał ruch Polska Fair Play. To rzetelne źródło informacji opłacane z naszych kieszeni przypomniało sobie o inicjatywie profesora dopiero po jej rozwiązaniu. Jednak jej zwolennicy raczej nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. On sam chyba też nie.

Wyborcy prof. Gwiazdowskiego są zawiedzeni, rozgoryczeni, a niektórzy wręcz wściekli. Jak to -- teraz miało być tylko "liczenie głosów", a faktyczny start na jesień. No tak, ale z liczenia głosów wypadło 0,54% przy sporej frekwencji i profesor uznal, że to za mało.

Ile jednak tak naprawdę miała zwolenników jego pierwsza inicjatywa? Owe 74 tys. głosów zebrano tylko w 6 okręgach, a gdyby listy były zarejestrowane w 13 okręgach? I gdyby do urn poszli również ci jego zwolennicy, którzy tym razem nie poszli bądź głosowali na innych, bo uważali, że przy braku szans na przekroczenie progu przez ruch Gwiazdowskiego głosowanie nie ma sensu?

W mojej ocenie według ostrożnych szacunków można by wówczas liczyć liczbę jego zdeklarowanych zwolenników na ok. 200 tys., czyli ok. 1,45%. Można gdybać, jaki byłby wynik, jeśliby "wiadomość Gwiazdowskiego" miała szerszy zasięg rażenia i dotarła do wszystkich posiadaczy czynnego prawa wyborczego (a dotarła do nielicznych). Gdyby prowadzono kampanię na wszystkich frontach, od mediów społecznościowych (nawet tu jej nie było) po uliczną (tylko nieliczni kandydaci PFP podjęli ten wysiłek) i door-to-door. Gdyby rozmach i szlif konwencji zaparł dech całej Polsce. Gdyby profesora mocno wspierali inni liderzy (w sieci znalazłam rozmowę i czat z Robertem Gwiazdowskim przeprowadzone przez tylko jedną jego kandydatkę Jolantę Milas ze Śląska). I wreszcie -- gdyby media głównego nurtu zgodnie nie przemilczały istnienia jego ruchu.

Efekt tych "gdyby" mógłby się wyjaśnić podczas wyborów sejmowych, niestety Robert Gwiazdowski deklaruje, że do nich nie przystąpi. Twierdzi, że nie nadaje się na polityka i że zapoczątkowany przez niego ruch powinien z czasem wyłonić nowych liderów. Nie składa broni, stawia na "pozytywistyczną pracę u podstaw", na popularyzację idei, których w przekonaniu jego środowiska i sympatyków zapewniłyby Polsce dynamiczny rozwój (również demograficzny, powstrzymując naszą emigrację na Zachód i sprzyjając wyższej dzietności). Zaprasza swoich zwolenników do współpracy w tym dziele. Zamierza tworzyć w całej Polsce Świetlice Wolności, takie jak ta, która istnieje już w Warszawie, szuka ekspertów, którzy opracowywaliby kolejne raporty i rozwiązania systemowe w kluczowych dziedzinach w cyklu Agenda Polska.

Lecz co z pozostaniem w polityce, na które tak liczyli (i liczą) zdesperowani zwolennicy gruntownych zmian?

Robert Gwiazdowski uznał poparcie za zbyt małe, by rokowało teraz na sukces, kiepski wynik w wyborach do PE nie zachęci sponsorów, a pieniędzy na kampanię trzeba krocie.

A ja się zastanawiam -- czy naprawdę start nie ma sensu? Owszem, PiS rośnie w siłę, ale PO słabnie, brak jej instynktu samozachowawczego i nie ma nic do zaoferowania. Robi się miejsce pośrodku. Osoby do tej pory zaangażowane w kampanię są dalej chętne do pracy, a przed wyborami sejmowymi mogłaby nastąpić mobilizacja dotychczas biernych, którzy czekali właśnie na ten letnio-jesienny czas. Gdyby nawet nie udało się przekroczyć progu, a osiągnąć 3% głosów, działalność partii mogłaby być już finansowana subwencją z budżetu.

Jednak...

Czy w ciągu 4 miesięcy ruch zdołałby wyłonić autentycznych liderów, którzy z błogosławieństwem profesora (a może i z nim na czele) pociągnęliby ten rozpędzający się pociąg dalej?

Czy wyborcy Roberta Gwiazdowskiego hojnie sięgnęliby do swoich kieszeni, by sfinansować kampanię?

Czy udałoby się tak skoordynować wysiłki, żeby kampania była prowadzona profesjonalnie, docierała do wszystkich wyborców i robiła duże wrażenie?

Wreszcie -- czy udałoby się na listach umieścić nie karierowiczów, ludzi przypadkowych lub nie z tej bajki, lecz autentycznie podzielających poglądy Roberta Gwiazdowskiego i ekspertów z Centrum im. Adama Smitha oraz Warsaw Enterprise Institute, którzy będą realizować jego program?

Na dwoje babka wróżyła i na żadne z tych pytań nie sposób udzielić z całą pewnością odpowiedzi twierdzącej. Czy więc warto zaryzykować ponownie już teraz, czy trzymać się zasady festina lente i zgromadzony przez prof. Gwiazdowskiego "kapitał wyborczy" przekuć w ruch polityczny, który będzie w przystępny sposób edukował otoczenie, budował sobie dobrą markę, a na przyszłe wybory wyda nowych liderów?

Gdy pod koniec stycznia Robert Gwiazdowski wystąpił ze swoją inicjatywą, któryś z dziennikarzy zapytał go, czy chce być premierem.

-- Nie -- wypalił profesor.

-- To kim chciałby pan być? -- drążył dziennikarz.

-- Jarosławem Kaczyńskim -- z rozbrajającą szczerością wyznał Robert Gwiazdowski.

Czy już teraz, czy dopiero za cztery lata ludzie chętni i zdolni do ciężkiej, mozolnej i nerwochłonnej roboty w roli posłów, ministrów i premierów zamiast na Nowogrodzką zaczną regularnie kursować do siedziby Centrum im. Adama Smitha? :-)


PaniDubito
O mnie PaniDubito

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka