partyzantka partyzantka
743
BLOG

Mój zarzut do Solidarnych 2010.

partyzantka partyzantka Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Dziś na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego (UKSW) odbył się panel dyskusyjny zorganizowany przez koło naukowe Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa oraz stowarzyszenie Solidarni 2010 pt. Wolność słowa w mediach.Zapowiadano przybycie Marka Markiewicza, Krzysztofa Skowrońskiego, Piotra Śmiłowicza, Wiktora Świetlika, Jana Pospieszalskiego oraz Bronisława Wildstein. Dwóch ostatnich niestety nie dotarło, w zastępstwie za red. Pospieszalskiego przyjechała jednak p. Ewa Stankiewicz.

Debata była ciekawa, temat jest nośny.

Wśród uczestników oprócz studentów UKSW byli także członkowie stowarzyszenia Solidarni.

Ja, uprzedzę, nie studiuję na IEMiDzie, do Solidarnych także nie należę. Natomiast po pierwsze debata wydawała mi się ciekawa, więc żal mi było by ją przegapić, po drugie - z Solidarnymi sympatyzuję, czego nie ukrywam. Także, opuszczając jedne z obowiązkowych dla mnie zajęć udałam się na panel, licząc na ucztę intelektualną.

Dyskusja była ożywiona, zdarzało się, że pędziła w meandry niezaplanowane. Postaram sie krótko scharakteryzować najważniejsze dla mnie spostrzeżenia prelegentów. A potem odniosę się do tytułu mojej notki. Jeśli kogoś nie interesuje treść debaty, może od razu przeskoczyć do tego, co kontrowersyjne (na dole pod gwiazdkami).

Marek Markiewicz (szczerze mówiąc nie wiem jak go tytułować, redaktor, poseł, prof?) jak zwykle czego by nie opowiadał - zrobi to bardzo ciekawie. Można by długo pisać o tym, co mówił, ja przytoczę tylko jedną, króciutką rzecz. Mianowicie zauważył w kontekście sporu GW z Rz dotyczącego ostatnich wydarzeń na KULu i słów Grzegorza Brauna różnicę w podejściu tych dwóch dzienników do całej sprawy. Rz zapytała bowiem autora kontrowersyjnych słów dlaczego je wypowiedział, GW natomiast oprócz ataku na reżysera dołożyła także Rz, jakim bowiem prawem można dopuszczać do głosu autora tak karygodnych słów. Temat ten zresztą poruszony został przez Ewę Stankiewicz, w końcu ostatnio jest świeży.

Krzysztof Skowroński (Radio WNET) zauważył bardzo ważną rzecz. Mianowicie dotknął problemu prawdy oraz aksjomatów, które w dzisiejszych mediach są przyjmowane. Dopiero gdy się je zaakceptuje i propaguje, wtedy wypowiedzi danych dziennikarzy stają się mądre i prawdziwe. Tak naprawdę prawda z głównych mediów jest wykluczona, bowiem ich stanowisko broni się nie udowodnieniem go, ale wykluczeniem stanowisk innych, odmiennych. Te aksjomaty funkcjonują w dzisiejszych mediach i bez nich nie odbywa się żadne informowanie. Są nieodłączne w dzisiejszej debacie (jeśli można to nazwać debatą; nie, nie można tego nazwać debatą),  w dzisiejszej propagandzie.

Wiktor Świetlik (Uważam Rze) w odpowiedzi na twierdzenie Piotra Śmiłowicza (Newsweek), że przejęcie mediów publicznych dokonywało się za każdym razem przy zmianie ekipy rządzącej pokazał, że PiS nie miał możliwości tak naprawdę zagarnąć mediów w Polsce z powodu niechęci w stosunku do tej partii panującej w Polsce. I nawet jeśli ukierunkował media publiczne bardziej w prawą stronę, to i tak zawsze w opozycji były media prywatne, całkowicie z PiSem nie sympatyzujące. W tym kontekście Świetlik zauważył także, że coś jest nie tak, skoro przy zmianie rządu ten sam polityk z dobrego staje się nagle zły. Ponadto, czystka w mediach dziś, dokonywana w mediach jest większa niż pozostałe razem wzięte.

Ewa Stankiewicz znów w odpowiedzi na tezę Piotra Śmiłowicza zadała pytanie, czy w czasie przejmowania mediów przez poprzednie ekipy (w tym także, a może przede wszystkim PiS) mieliśmy do czynienia z czystką - czyli wyrzucaniem niewygodnych dziennikarzy, czy może z próbą zrównoważenia przekazu - czyli przyjmowaniu innych, różniących się od tamtych, obecnych już w mediach? Poza tym, Ewa Stankiewicz zauważa, a to wydaje mi się cenną uwagą, że dziennikarze nie dzielą się na prawicowych i lewicowych ale na rzetelnych i nierzetelnych. O braku demokracji świadczy wg niej fakt, że media wiodące nie patrzą na ręce władzy, ale są jej tubą propagandową. A przecież standardy dotyczą także mediów komercyjnych, nie mówiąc już o mediach publicznych. Ważną uwagą na twierdzenie Piotra Śmiłowicza, że dziś mamy wolność i każdy, jeśli chce może nakręcić film, napisać artykuł itd. więc może stanąć w kontrakcji do tego co się dzieje w mainstreamie było pokazanie przez Ewę Stankiewicz, że jednak kilkusettysięczny nakład GW ma dużo większą siłę oddziaływania i przebicia niż napisanie tekstu polemicznego w internecie, który przeczyta raptem kilka tysięcy ludzi. Oddziaływanie jest zupełnie niewspółmierne.

Piotra Śmiłowicza (Newsweek) zostawiłam na koniec specjalnie. Bo do jego osoby chcę się odnieść w kontekście tytuły mojej notki. Jak już napisałam powyżej stwierdził, że wszystkie opcje polityczne dokonywały skoków na media publiczne, co wiązało się z wyrzuceniem z pracy tych, którzy należeli do poprzedniej ekipy. Ciekawą uwagą było zwrócenie uwagi na pierwszą trójkę tygodników w Polsce (Gość niedzielny, Polityka, Uważam Rze) - dwa pisma zupełnie nie mainstreamowe się w niej znajdują. Poza tym zauważył, że w dzisiejszym świecie jeśli ktoś chce się czegoś dowiedzieć w opozycji do tego, co mówią w TVN czy piszą w GW może to zrobić. Jest internet, są różne gazety, może wybierać.

I tutaj moja krótka polemika z tą ostatnią tezą red. Śmiłowicza. Czy rzeczywiście jeśli chcą - to zobaczą? Optymistycznie patrzy on na kondycję Polaków, ja jestem jednak bardziej krytyczna. Czy faktycznie ludzie, którzy nie czytają gazet, internet nie jest dla nich źródłem informacji, oglądają tylko telewizją zostają rzetelnie poinformowani o tym, co najważniejsze? Można powiedzieć, że to ich wybór - ale czy faktycznie? Może nie mają pojęcia, że można inaczej, że można gdzie indziej. Bardzo wyraźnie moim zdaniem pokazały to wydarzenia po katastrofie smoleńskiej, kiedy to okazało się, że prezydenta Kaczyńskiego można lubić.

***

Przyszedł czas na odniesienie się do tytułu notki. Jakiż to mam zarzut do Solidarnych 2010? Otóż na panel dyskusyjny, jak już wspomniałam, przybyli także członkowie Solidarnych. Ja wiem, że sytuacja w dzisiejszej Polsce może budzić emocje, wiem, bo we mnie budzi. Wiem także, że temat debaty był ważny, potrzebny i także mogący budzić pobudzenie. Rozumiem to, ale..

Ja wobec takiego panelu na Uniwersytecie oczekuję merytorycznej, nie emocjonalnej wymiany argumentów, prawdziwej dyskusji. A to zakłada, że może na niej zdarzyć się opinia odmienna od mojej. To całkiem naturalne - na tym polega właśnie dyskusja i jej bogactwo, na tym polega bowiem uczta intelektualna. Gdybym słuchała tylko tego, co wiem, jaki miałabym pożytek. Nieraz cenne jest spojrzenie na sprawę okiem kogoś, kto myśli inaczej, nie po to, by zmienić swoje zdanie ale po to, by spróbować go zrozumieć, podyskutować właśnie.

Ów panel nie odbywał się i tak w całkowicie pruralistycznym towarzystwie. Osobą kontrowersyjną dla niektórych odbiorców (i byli to z przykrością muszę stwierdzić członkowie Solidarnych) był red. Śmiłowicz. Owszem, przedstawił on odmienną wizję rzeczywistości, jednak czy nie ma on do niej prawa? Paneliści jak najbardziej byli w stanie konwersować merytorycznie, na argumenty, czego niestety nie mogę powiedzieć o sali. A nie uważam, żeby red. Śmiłowicz był skrajnie odmienny poglądowo. Jak najbardziej dyskusja z nim była możliwa, choć może w niewielu punktach moje i jego poglądy się stykały. Ale czy o to chodzi, żeby wszyscy myśleli tak samo? Bo bezkrytycznym entuzjastą premiera i PO on nie jest, a jeśli nie jest jego fanatycznym wielbicielem, to dlaczego nie dać mu możliwości posiadania innego zdania niż moje?

Emocjonalne uwagi wygłaszane w trakcie jego wypowiedzi, nieraz trochę pogardliwe, powiem szczerze - budziły mój głęboki sprzeciw i niesmak. Momentami nie miało to nic wspólnego z uniwersytecką debatą.

Apeluję, by powściągnąć emocję. By słuchać także tych, którzy patrzą na świat inaczej. To dobrze robi człowiekowi.

Żeby nie było - ja też się ciąglę tego uczę.

partyzantka
O mnie partyzantka

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Rozmaitości