Kiedy mówimy - propaganda lewicowa, zazwyczaj mamy na myśli dość prymitywne zabiegi medialne z absurdalnymi hasłami typu: zabrać bogatym, dać leniom i głupkom, którzy nie są głupkami tylko mądrymi, pracowitymi inaczej, jak głoszą lewicowcy. Tymczasem taką propagandę lewica uprawiała w XIX i na początku XX wieku. Po latach, gdy głupota lewicy i jej totalitarna, ludobójcza facjata została dla wszystkich, ale to wszystkich żyjących na tym świecie odkryta, propaganda lewicowa całkowicie została zmieniona i zaczęła się posługiwać bardzo wyrafinowanymi i chytrymi chwytami, które są dla zwykłego konsumenta medialnego niedostrzegalne, niczym propaganda podprogowa w przekazach piktograficznych - filmowych i elektronicznych.
W tym szkicu pragnę zwrócić uwagę na wybrany element lewicowej propagandy polegający na nader sprawnym posługiwaniu się mitologią wytwarzaną wokół różnych lewicowych funkcjonariuszy. Opisanie całościowe lewicowej propagandy wymagałoby wielu, wielu stron i przekraczałoby objętość, jaką zwykle ma zapis w blogu.
Poglądy lewicowe ukształtowały się, jako „bezbożny” odprysk ścierania się judaizmu z rzymskim katolicyzmem. Dlatego w propagandzie lewicowej bardzo silnie wykorzystuje się chwyty i elementy, jakimi posługują się religie w propagowaniu swojego przesłania. Różnica polega na tym, że religie starają się przekazać swoje przesłanie, które uważają za sacrum. Lewica zaś posługując się narracją religijną - by uchwycić, ogłupić i zniewolić, a w ostateczności uczynić z jednostki niewolnika.
Jednym z elementów takiej propagandy jest tak zwana hagiografia, w której przedstawia się żywoty i uczynki świętych ku zbudowaniu wiernych. W lewicowej propagandzie zabiegowi hagiograficznemu poddaje się różnego rodzaju życiorysy funkcjonariuszy frontu lewicowej walki z jednostką. Jednocześnie lewica stara się, tworząc zafałszowaną biografię swoich funkcjonariuszy, podtrzymywać i poszerzać swój antyjednostkowy front, zwykle ubierając swoich agentów w kostium, przy którym najwięksi święci wyglądają na ludzi małych i złych.
Przykładem takiej manipulacji jest medialne opisanie, niejakiego Marka Kotańskiego, który w czasach okupacji sowieckiej robił za ludzką twarz, za naszą „duszeńkę”. M. Kotański był takim preOwsiakiem, zresztą sterowali nimi ci sami ludzie. Owsiaka wystawiono, jako „zawiadowcę” do spraw młodzieży. Kotański otrzymał zadanie dyrygowania całą populacją Polaków. Głównie chodziło o to, by dynamikę społeczną Polaków wymierzoną w okupację sowiecką sprowadzić na manowce jałowego działania.
Kotański miał za zadanie tworzyć zafałszowany obraz PRL, w którym kaci i ofiary, to tacy sami ludzie, którzy jeżeli podadzą sobie dłonie, to wszystkie problemy znikną. W istocie problemem było to, że Polska jest pod okupacją sowiecką a okupować własny kraj pomagają różnego rodzaju zdrajcy. Owym zdrajcom nie należało podawać ręki, tylko zarzucić sznur na szyję i dobrze zacisnąć pętlę.
Po wyzwoleniu się Polaków lewica postanowiła przechwycić emploi kościołów i sterować dynamiką społeczną, tak by lansować swój lewicowy, antyracjonalny obraz świata, a więc znów szerzyć lewicowy XIX wieczny zabobon i kołtuństwo, i tym samym podkopywać, podgryzać, dewastować wolność jednostki. Równocześnie chciano infekować Polaków fałszywym obrazem PRL, tak by zatrzeć istotę lewicy, czyli plugawą zdradę własnej ojczyzny na rzecz azjatyckiej tyranii.
Kotański nagłaśniał więc marginalne patologie, jednocześnie szerząc archaiczne lewicowe poglądy - jako kwiat nowości. Polacy miast rozliczać i ukarać zdrajców, pachołków, wszelkiej maści łotrów oraz morderców mieli skierować swoją uwagę na różne marginalne sprawy jak: chorzy na ADIS, narkomani i wszelkiego rodzaju margines społeczny.
W istocie należało rozprawić się z lewicą za jej zaprzaństwo i ukarać wszystkich morderców z UB, MO, SB, a szczególnie z ludowego wojska polskiego, którego kadra wiernie wysługiwała się sowietom przez wszystkie lata okupacji.
Tu docieramy do sedna problemu. W trakcie wyzwalania się Polaków, kadry ludowego wojska polskiego przejęły od pzpr ster przesterowania dynamiki społecznej i zapewnienia bezpieczeństwa pachołkom sowieckim.
Program ten między innymi wykonywał Kotański sam będąc, jak wieść niesie, oficerem - pułkownikiem ludowego wojska polskiego oddelegowanym do zadań specjalnych jeszcze w latach sześćdziesiątych.
Otóż w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych w sowietach powstał, poza strukturą KC KPZR, tak zwany „Klub Polski” ( nazwa od ulicy, przy której mieścił się lokal) był to zbiór ważnych towarzyszy, którzy debatowali nad przyszłością sowietów bez obciążeń ideologicznych. Nieformalnym przewodniczącym został J. Andropow (późniejszy szef KGB), który swoją karierę zawdzięczał sławetnej sprawie Pawki Morozowa. Warto ujawnić, choć w dużym skrócie, prawdę o tej sprawie, gdyż obrazuje ona metodę działania propagandy lewicowej.
W pewnej wiosce żyła rodzina Morozowów. Mieli dwóch synów. Jeden miał 8, drugi 12 lat. W wyniku zbiegu okoliczności chłopcy ci zostali zamordowani przez funkcjonariusza GPU, poprzedniczki KGB. Andropow, który odpowiadał za aparat bezpieczeństwa w tym powiecie gdzie popełniono mord, aby ukryć prawdę o prawdziwym mordercy i nie ponieść odpowiedzialności za nieudolny nadzór, zmontował bardzo przemyślną intrygę polegającą na tym, jakoby starszy chłopiec, Paweł, doniósł na swojego ojca i stryja, a ci zamordowali chłopców. Dlaczego zamordowano obu, a nie tylko Pawła, nikt już nie dochodził.
Lewica zawsze jest histeryczna, dlatego sypią się na szczegółach. J. Stalin, gdy dowiedział się o sprawie, zachwycił się finezją intrygi i nakazał rozpropagowanie kłamliwej wersji przez swoich medialnych agentów na cały świat, wmawiając opinii światowej, że ideologia lewicowa jest tak silna, iż potrafi obracać dzieci przeciw rodzicom.
Andropow był cynicznym łotrem, ludobójcą; odpowiada między innymi za ludobójstwo na Węgrzech w 1956. Towarzysze w „klubie polskim” doszli do wniosku, że najsprawniej idzie im podkopywanie kapitalizmu, czyli wolności jednostki poprzez różnego rodzaju terrorystyczne i kryminalne akty. Ponieważ w XVIII i XIX wieku udało się rozłożyć Cesarstwo Chin poprzez epidemię narkomanii opiumowej, towarzysze z „klubu polskiego” postanowili zbadać, czy tej samej metody nie można by zastosować wobec okupowanych narodów i wroga głównego – USA.
Oczywiście towarzysze niczego nie puszczali na żywioł, również w okupowanych krajach. Dlatego w „Sanatorium psychiatrii i neuropsychiatrii dla dzieci i młodzieży” w Garwolinie powołano oddział dla młodocianych narkomanów. Dyrektorem owego przybytku była osoba, która wcześniej zajmowała się wykorzystaniem tej dziedziny medycyny w działaniach tajnej policji, jako naczelny psychiatra SB.
Pod jej czujną opieką Kotański zaczął działać w filii sanatorium w Garwolinie, w maleńkiej miejscowości Głosków. Tam umieszczono oddział, daleko od ciekawskich oczu Polaków, i na różne sposoby analizowano aspekty narkomanii. Prace te były bardzo inspirujące i nowatorskie, bo prowadzono je na uzależnionych polskich dzieciach. W PRL narkomania była w owym czasie incydentalna, dlatego można było ją analizować, prognozować i stymulować.
W latach 80, Kotańskiego, którego mitologię pieczołowicie budowano od końca lat 70, nagle postanowiono skompromitować. Nakazano mu wejście w obrzydliwie fasadową organizację, czyli radę konsultacyjną przy najbardziej sowieckim z sowieckich funkcjonariuszy okupowanej Polski - W. Jaruzelskim, który wypełniając zadania dla sowietów był w owym czasie przewodniczącym tak zwanej rady państwa. Po tej kompromitacji Kotański już nie odzyskał swojego dawnego emploi i wykonywał dość oczywiste zabiegi w zakresie szerzenia propagandy lewicowej. Zresztą nadszedł czas młodszego funkcjonariusza lewicowego frontu – Owsiaka.
Jednak nabyte przez dezinformację, dzięki Kotańskiemu, doświadczenia w zakresie manipulowania, stymulowania i przekierowywania społecznej dynamiki dużych zbiorowisk społecznych - jak może dostrzec uważny obserwator - lewica wykorzystuje do dziś.
Sam zgon Kotańskiego jest też ciekawy. Tuż przed śmiercią, w katastrofie samochodowej, Kotański zaczął wykazywać dziwne predylekcje w kierunku kościoła rzymsko-katolickiego, jak i ujawniać czasami poglądy trącące odstępstwami od lewicowej ortodoksji. Kotański należał do tej grupy funkcjonariuszy lewicy, którzy naprawdę dużo wiedzieli, bo to oni stanowili swoją działalnością kościec i istotę PRL. Bez ciągłej pracy i wysiłku tych osób, PRL o wiele szybciej rozsypałby się w proch i pył. Dlatego nie można było pozwolić sobie na jakieś ekscesy. Dla Kotańskiego istotne jest, że nie dopadł go zbiorowy samobójca, tak jak to się nie tak dawno stało z PRL-owskim miliarderem i ikoną lewicy – M. Wilczkiem, ale to już inna, choć nie do końca, historia.
Inne tematy w dziale Polityka