Trochę na marginesie wczorajszej debaty o polityce zagranicznej powracam do sprawy Białorusi i polskiej polityki wobec sąsiada na wschodzie. W jednym zgadzamy się z ministrem Sikorskim, sytuacja w tym kraju przypomina sytuację reżymu komunistycznego w Polsce. Moim zdaniem właściwe jest, (na ile porównania są właściwe) porównanie do sytuacji gdzieś na początku 1987 roku. Jeszcze przed wizytą papieża i przed jesiennym przyjazdem Busha seniora jako wiceprezydenta w administracji Ronalda Reagana. Opozycja była może nie w tak opłakanym stanie jak dzisiaj na Białorusi, ale na pewno bardzo słaba. Kluczem do odczytania znaków czasu, było przewidzieć kiedy system się zawali. Były symptomy jego słabości, ale były też argumenty, że to się nie skończy za naszego życia. Gdybyśmy mieli dzisiaj wiedzę, jak sprawy potoczą się na Białorusi, byłoby łatwiej.
Możnaby do reżymu Łukaszenki podejść jak RFN do reżymu Jaruzelskiego. Potok darów dla Polaków był okupywany w miarę szybkim powrotem do względnej normalności w relacjach politycznych z reżymem. Przyjeżdżający nad Wisłę niemieccy politycy , taktownie „nie widzieli” opozycji, zagłębiali się za to w rozważania, kto w PZPR jest radykałem, a kto umiarkowany. Bardzo dosłownym świadectwem tej polityki są „Dzienniki” Mieczysława Rakowskiego. Warto powiedzieć jasno: Polacy nie zapamiętali źle niemieckiej polityki z tamtych lat. Była to polityka kupowania u władzy (za prestiż) prawa do pomagania Polakom. I też dobrze.
Model amerykańsko-brytyjski był inny. USA po wprowadzeniu stanu wojennego ogłosiły sankcje ekonomiczne. Propaganda PRL uczyniła z USA swego rodzaju negatywne hobby, w czym była zdumiewająco nieskuteczna. Stany utrzymywały kontakt dyplomatyczny z PRL na szczeblu charge d’affairs. Polityka toczyła się dwoma torami. Pierwszy: honorowanie Wałęsy i „Solidarności”, włącznie z zapraszaniem do ambasady, wspieranie wszelkich niezależnych akcji społecznych i budowy społeczeństwa obywatelskiego, pomoc wolności słowa. Drugi tor: utrzymywanie tylko absolutnie koniecznych kontaktów z reżymem. Wymaganie za każdy kontakt konkretnych ustępstw od ekipy Jaruzelskiego, równoważenie każdego kontaktu z władzą symetrycznym spotkaniem z przedstawicielami Kościoła i opozycji. Raporty dyplomatyczne i notatki z tamtych czasów pokazują, jak dokładnie Amerykanie prowadzili swoją politykę w komunistycznej Polsce. Była to polityka precyzyjnego cięcia.
Można sobie wyobrazić trzecie rozwiązanie. Byłby to model mieszany. Z podziałem ról. Ameryka-pryncypialnie, Polska i np. Litwa- „po niemiecku”. Też mogłoby być.
Polska przez dwa-trzy lata prowadziła politykę wobec Białorusi w stylu amerykańskim, zresztą zgodnie z zaleceniami UE, których zresztą nie wszyscy w UE przestrzegają. Moim zdaniem ta postawa jest słuszniejsza. Sprawy humanitarne były załatwiane w miarę na bieżąco, podobnie jak sprawy ochrony przyrody, kultury, choć i te napotykały problemy. Wydawał się ten styl polskiej polityki rozumieć ambasador Białorusi Paweł Łatuszka. Z czasem, gdy warunki na to pozwoliły wyjechał do Mińska na ambasadora jeden z najlepszych polskich dyplomatów, Henryk Litwin. Polityka małych precyzyjnych kroków mogła być sygnałem dla reżymu, że polska polityka potrafi być konsekwentna. Nie było jednak blokady, nie było zerwania stosunków z Białorusią, jak to niektórzy sugerują.
W polityce wschodniej nowy rząd wyspecjalizował się już w dorabianiu ideologii do wcześniejszych błędów. Gdy relacje polsko-ukraińskie wkroczyły na drogę nieustających gaf i porażek, wyciągnięto z lamusa pożółkłe numery „Tygodnika Powszechnego” sprzed ośmiu lat i po cichu rozpowiadano, że jest teraz realizowany stary koncept Bartłomieja Sienkiewicza-realizmu w polityce wschodniej. Brak elementarnej koordynacji w ramach rządu a nawet MSZ już jest przedstawiany jako chytry plan wywierania skutecznego wpływu na Białoruś. Drugi plaster na ranę nieudacznictwa brzmi: dotychczasowa polityka się nie sprawdziła. Tylko, że jeszcze nie miała kiedy się sprawdzić. To tak, jakby Amerykanie co dwa lata w latach 80. zmieniali o 180 stopni swoją politykę. A, i jeszcze jedna wersja ratunkowa: lepiej wspierać delikatnie Łukaszenkę, niż pozwolić na integrację Białorusi z Rosją. Po pierwsze ta integracja lub reintegracja faktycznie ma miejsce w wielu dziedzinach: wojsko, gospodarka, służby specjalne. Po drugie to tak, jakby w 80. latach znienacka demokratyczne kraje poparły Jaruzelskiego, żeby nie przyszedł Kociołek. Aż trudno uwierzyć, że jednym z tłumaczy polityki rządu Tuska w tej sprawie okazuje się znienacka Paweł Zalewski-jeśli dobrze go rozumiem.
A tu pospolitość skrzeczy. Rząd ma kłopoty z koordynacją polityki. Przecież min. Sikorski nie może wydawać poleceń wicepremierowi Pawlakowi i innym ministrom. A jeszcze są rozmaite lobby i wreszcie ludzka słabość i wrodzona mądrość wiceministrów tu i ówdzie. Jarosław Kaczyński potrafił ją opanować a Donald Tusk nie. I tak z polityki białoruskiej robi się bigos świąteczny. Żeby było jasne: politykę można prowadzić i tak i siak (pomijam tu swoje poglądy), ale trzeba to robić konsekwentnie. Jeśli ma to być polityka „prestiż dla władzy na Białorusi za wolność dla Polaków na Białorusi i ograniczanie represji”, to ja się z nią nie zgadzam, ale niech i tak będzie. Ale właśnie z tego punktu widzenia okoliczności wizyty Kobiakowa w Polsce (pisałem już o tym w Salonie i mówiłem dzisiaj w Sejmie) to wielka skucha i dowód, że to nie żaden realizm ale zwykłe zamieszanie i bałagan.
Inne tematy w dziale Polityka