Wspólnym mianownikiem w przypadku obu polityków jest nie tylko twarde opowiadanie się po stronie Polaków i obrona polskiego interesu narodowego, ale również i to, że są oni wyrazicielami tego, co myślą i czują szerokie rzesze obywateli naszego kraju. Bardzo dobrze pokazały to: dwudniowa wizyta prezydenta Dudy w Londynie oraz wczorajsze wystąpieniem Jarosława Kaczyńskiego podczas sejmowej debaty w sprawie uchodźców.
Wściekły atak mejnstrimu na Andrzeja Dudę nie może przesłonić nam podstawowego faktu: podczas swojej londyńskiej wizyty prezydent – wbrew temu, w co każą nam wierzyć medialni wyrobnicy – nie tylko nie uczynił niczego niestosownego, ale pokazał się z jak najlepszej strony. Trudno w to może będzie uwierzyć „dziennikarzom” głównego nurtu, bo ci najwidoczniej są święcie przekonani, że „dyplomatyczna korona Himalajów” to opowieści o bigosie i pouczanie gospodarza, że „żonę trzeba kontrolować”. Przykro mi bardzo, ale tak się nie robi polityki międzynarodowej – tak, to można się zachowywać na imprezie w remizie strażackiej, albo u cioci na imieninach. Natomiast jak godnie i owocnie reprezentować Polskę podczas wizyt międzynarodowych pokazał Andrzej Duda wraz z małżonką.
Po pierwsze – para prezydencka, o czym już pisałem, może mówić o dużym sukcesie wizerunkowym, bo w otoczeniu angielskiej arystokracji państwo Dudowie prezentowali się naprawdę świetnie. Jeszcze raz wielkie brawa dla Pierwszej Damy, która swoją elegancją zawstydziła niejedną księżniczkę z królewskiego rodu. To ważne zwłaszcza dla Polaków mieszkających na Wyspach (wielu z nich przyszło pod katedrę Św. Pawła, by pozdrowić parę prezydencką), bo na pewno miło im widzieć, że reprezentują ich ludzie w niczym nie odstający od elit brytyjskich. Sądzę, że takie rzeczy też się liczą dla rodaków, których los skazał na poszukiwanie szczęścia za granicą. Po drugie – w Londynie prezydent upomniał się o Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Andrzej Duda w wywiadzie dla The Daily Telegraph zaapelował do premiera Camerona, by ten docenił wkład wnoszony przez polskich pracowników w życie gospodarcze Zjednoczonego Królestwa oraz podkreślił, że więcej Polacy wpłacają w formie podatków, niż dostają, pobierając zasiłki. To ważne, bowiem, jak pamiętamy, na początku zeszłego roku Cameron stwierdził, że otwarcie brytyjskiego rynku pracy dla obywateli Polski było „wielką pomyłką”, a potem wypominał Polakom zasiłki pobierane na dzieci mieszkające w Polsce, mimo że było to zgodne z brytyjskim prawem. Na efekty słów polskiego prezydenta nie trzeba było długo czekać, bo w wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej D. Cameron zapewnił, że Polacy „zawsze będą mile widziani w Wielkiej Brytanii” i że zdaje sobie doskonale sprawę ze znaczącego wkładu, jaki Polacy wnieśli do historii Wielkiej Brytanii i jaki wnoszą obecnie. Nawet jeżeli w tych słowach wiele jest typowo dyplomatycznej kurtuazji, to przecież sam fakt, że padły sprawia, że brytyjskiemu rządowi trudniej będzie robić z naszych rodaków chłopców do bicia, bo premier rządu Jej Królewskiej Mości nie może robić z gęby cholewy i zmieniać zdania, co pięć minut. Trzecia sprawa, to bazy NATO w Polsce. „Pan premier zgodził się ze mną, że konieczny jest rozwój infrastruktury NATO w Europie Środkowo-Wschodniej” – stwierdził A. Duda po spotkaniu z D. Cameronem. Obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce jest o tyle dla nas istotna, że zyskujemy w ten sposób zakładników – jeżeli będą u nas stacjonować Amerykanie, to Rosja dziesięć razy się zastanowi, zanim na nas uderzy, bowiem takie uderzenie będzie jednocześnie atakiem na Stany Zjednoczone, a to państwo znane jest z tego, że nie wybacza tym, którzy podnieśli rękę na „amerykańskich chłopców”.
Można więc bez wielkiej przesady napisać, że prezydent odbył kolejną (po berlińskiej) owocną wizytę zagraniczną. Widać, że kancelaria Andrzeja Dudy to dobrze naoliwiona i sprawnie działająca maszyna. Nawiasem mówiąc, zastanawiam się, co robi szef MSZ – Grzegorz Schetyna w czasie, gdy prezydent zajmuje się ważnymi dla nas kwestiami polityki zagranicznej (kryzys imigrancki, bazy NATO, status Polaków za granicą). Czy pan Schetyna robi coś, oprócz tego, że pije kawę, bierze pensję i udziela się w mediach?
O ile Andrzej Duda sprawnie bronił polskiego interesu narodowego za granicą, to w kraju czynił to w tym czasie Jarosław Kaczyński, co mogliśmy zaobserwować wczoraj, podczas sejmowej debaty nt. imigrantów. Właściwie wczorajsza debata, to był teatr jednego aktora, bo wystąpienie Prezesa PiS postawiło do kąta nie tylko rozedrganą emocjonalnie Ewę Kopacz, ale wszystkich innych polityków, którzy zniknęli gdzieś w cieniu szefa Prawa i Sprawiedliwości. Sęk w tym, że J. Kaczyński wyartykułował w swym przemówieniu uczucia i myśli przeważającej większości obywateli, którzy, widząc, jak islamscy imigranci zachowują się na zachodzie Europy, obawiają się, że wraz z napływem islamistów do naszego kraju, to obcy znowu będą dyktować Polakom, jak żyć na własnej ziemi. Właśnie na ten fakt zwrócił uwagę Prezes Prawa i Sprawiedliwości, który dodatkowo sprzeciwił się temu, by rząd pod naciskiem Unii podejmował decyzje rzutujące negatywnie na życie narodu. Wystąpienie szefa PiS było niewątpliwie zgodne z polską racją stanu, bo nasz kraj nie ma żadnego interesu w utrzymywaniu dobrze odżywionych islamskich byczków, którym zachciało się europejskiego socjalu.
Głośne wyartykułowanie obaw polskiego społeczeństwa było również ze strony Prezesa PiS doskonałym manewrem politycznym, bo niewątpliwie przyczyni się ono do wzrostu poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości. Raz, że Kaczyński powiedział to, co myślą zwykli obywatele, a dwa, że Platforma Obywatelska zachowała się w sposób skrajnie głupi, gdyż jej odpowiedzią był histeryczny atak na J. Kaczyńskiego i na PiS. „Pytam PiS: Jaką cenę ma ludzkie życie? Odpowiedzcie mi! Słowami pana prezesa PiS w okresie kampanii, na 5 tygodni przed wyborami pokazał prawdziwą twarz. Twarz partii antyeuropejskiej, ksenofobicznej. (…) To pierwsza zapowiedź wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej!” –krzyczała rozedrganym głosikiem Ewa Kopacz. To niesamowite, że po kilkudziesięciu latach spędzonych w polityce, ta kobieta nie ma pojęcia o tym, jak się politykę robi. Gdyby w Platformie byli jacyś ludzie z głową na karku, to zajęliby się rozpraszaniem obaw społeczeństwa (inna sprawa, na ile by im się to udało), a nie nagonką na opozycję. W ten bowiem sposób PO de facto wzmacnia PiS, bo w oczach zwykłego wyborcy sytuacja przedstawia się następująco: Wychodzi „Kaczor”, który „dobrze gada”, a tu Kopacz na niego „najeżdża” bez sensu. Atakując brutalnie Jarosława Kaczyńskiego, za to, że powiedział, co większość ludzi myśli, Ewa Kopacz pośrednio atakuje właśnie tych ludzi, którzy za miesiąc pójdą głosować. „Na litość. Któż tak postępuje?!”
A żeby było jeszcze głupiej i jeszcze śmieszniej, to do dawania odporu straszliwemu, „ksenofobicznemu” PiS- owi mejnstrim zatrudnił… Leszka Balcerowicza, który w Radiu Zet opowiadał Monice Olejnik, że „[Wystąpienie J. Kaczyńskiego] to jest podżeganie ludzi do agresji w stosunku do cudzoziemców o ciemniejszej skórze. To jest niemoralne! To jest haniebne! , a Prezes PiS i jego partia tworzą "kampanię nienawiści i fałszu". Nooo, jeżeli takie rzeczy mówi człowiek, którego rzesze Polaków kojarzą jako tego faceta, który swoimi „reformami” sprawił, że nasz kraj zamienił się w neokolonialny bantustan, to ja jestem święcie przekonany, że już od dziś (a najpóźniej od jutra) Polacy zaczną się masowo rzucać na szyję „cudzoziemcom o ciemniejszej skórze”, byle tylko udelektować pana docenta z Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu.
Czasy mamy niewątpliwie niespokojne, ale aktywność i postawa takich polityków, jak Jarosław Kaczyński i Andrzej Duda dają nadzieję, że nasz kraj jednak sobie poradzi. Byle tylko wyborcy podziękowali za współpracę takim gigantom intelektu, jak Ewa Kopacz i jej partia.
Inne tematy w dziale Polityka