Rzadko zgadzam się z Grzegorzem Schetyną, ale tym razem muszę przyznać że ma stuprocentową rację. Kiedy po zakończeniu posiedzenia ministrów spraw wewnętrznych krajów członkowskich UE okazało się, że Polska przyjmie 5, 5 tys. islamskich imigrantów Schetyna wyraził radość i dumę z faktu, że jest Europejczykiem. Ja się oczywiście cieszę, że się Schetyna cieszy i liczę, że tej radości przynajmniej 100 islamistów weźmie do siebie do domu, ale jako podsumowanie wyników tego spotkania bardziej pasują mi inne słowa obecnego ministra spraw zagranicznych, a mianowicie te: „Markę buduje się przez lata, a traci w ciągu tygodni”. Nic dodać, nic ująć. Nie uważam wprawdzie, żeby marka III RP była jakość szczególnie mocnym znakiem firmowym, ale po tym, co wyprawia rząd Ewy Kopacz, którego Schetyna jest jednym z filarów, marka ta jeszcze bardziej podupadła. Poniżej krótki przegląd strat, jakie Polska poniosła w skutek działań Ewy Kopacz i partii – miejmy nadzieję, że już niedługo – rządzącej.
Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą, a Polska Ewy Kopacz i Platformy Obywatelskiej pokazała, że już nawet nie to, iż jest „pochyłym drzewem”, bo to państwo jest bluszczem, który pełza po ziemi i wije się u nóg Angeli Merkel i brukselskich urzędników. Niby było to wiadomo już wcześniej, zwłaszcza po tym, jak Donald Tusk wziął się do całowania rąk Angeli Merkel (oczywiście nie w zgodzie z polskim obyczajem, bo wiadomo, gdzie ten osobnik ma nasze zwyczaje, lecz w ramach zabiegania o posadę w Brukseli), ale początkowe stanowisko rządu Kopacz było – o dziwo – dość asertywne. Zresztą wszystko wskazuje na to, że ta początkowa asertywność była po prostu wynikiem tego, że Ewa Kopacz nie bardzo wiedziała co właściwie myśli w sprawie imigrantów. Tak, czy owak początkowy sprzeciw wobec kwot imigranckich dawał pewne podstawy do złudzeń, zwłaszcza naszym partnerom z Grupy Wyszehradzkiej, z którymi współpraca leży w żywotnym interesie Polski. Teraz oczywiście wszelkie złudzenia prysły, a III RP pokazała, że jest jedynie satelitą Berlina, którego życzenia są dla polityków partii obywatelskiej najwyższym nakazem. Oczywiście z takim państwem nikt się nie będzie liczył i tylko patrzeć, jak Litwa znowu zacznie występować w stosunku do nas z pozycji mocarstwowej.
Ze zjawiskiem opisanym w akapicie drugim łączy się inne, szersze, będące zarazem tego pierwszego rozwinięciem i dopełnieniem. Zwolennicy obecnego rządu nasładzają się, że godząc się na przyjęcie imigrantów Ewa Kopacz uratowała wizerunek Polski, która w przeciwnym razie zyskałaby łatkę kraju „ksenofobicznego”, co, jak wiadomo, gorsze jest od śmierci. Otóż, jeżeli chodzi o kwestie wizerunkowe, to Ewa Kopacz nie tylko niczego nie uratowała, ale bardzo potężnie nam zaszkodziła. Nikt nie lubi niesolidnych partnerów, a na takiego właśnie wyszła Polska, która najpierw ustami pani premier mówiła, że nie da sobie narzucić przymusowych kwot, a potem je pokornie zaakceptowała. A łatkę nietolerancyjnych ksenofobów, którzy przyjęli imigrantów, tylko dlatego, że tak nam kazała Angela Merkel, będziemy mieli i tak, bo od paru tygodni pracują nad tym niemieckie media. Tymczasem wyjście z sytuacji było proste. Polskie stanowisko powinno się było składać z trzech zasadniczych elementów: po pierwsze – kategorycznego sprzeciwu wobec narzucania przez Unię krajom członkowskim obowiązku przyjmowania imigrantów, po drugie – wyrażania współczucia wobec niedoli uchodźców i udowadniania, że nie są to tylko czcze słowa, bo nasz kraj udziela przecież schronienia Czeczeńcom i Ukraińcom (wytrąciłoby to broń z ręki Angeli Merkel, która w całej sprawie uderzyła w emocjonalne tony), no i wreszcie, po trzecie – inicjowania działań na rzecz zakończenia konfliktów na Bliskim Wschodzie i w Afryce.
Akceptując dyktat Berlina rząd Ewy Kopacz po raz kolejny pokazał, że zdanie Polaków ma tam, gdzie klient ze skeczu kabaretu „Dudek” może pana majstra pocałować. W ten sposób państwo polskie znowu straciło w oczach obywateli. Wcale nie zdziwię się, jeżeli po numerze, jaki wyciął rząd PO, jeszcze większa, niż dotąd liczba Polaków zacznie się zastanawiać – po co nam takie państwo? Państwo, które w podatkach wyciska z nas ostatnie grosze, wydawane przez platformersów na ośmiorniczki u Sowy, a w zamian każe nam przyjmować islamistów. To niebezpieczne zjawisko, bo jaka ta III RP jest, taka jest, ale póki co nic lepszego nie mamy i cały wysiłek trzeba włożyć w naprawianie tej kulawej formy polskiej państwowości. Tymczasem Ewa Kopacz i jej rząd robią wszystko, żeby obniżyć prestiż własnego kraju w oczach obywateli i wcale nie wykluczam, że jest robione nie z chronicznej głupoty, ale z premedytacją. Może właśnie chodzi o to, żeby w razie konfliktu zbrojnego Polacy nie chcieli chwycić za broń w obronie kraju, myśląc sobie: „Dlaczego mamy walczyć i ginąc za zasiłki dla Arabów?”.
To jeszcze nie wszystko. Jak już pisałem Polska mogła wyciągnąć korzyści z kryzysu imigranckiego i wyrosnąć na lidera krajów Europy Środkowej. Stało się inaczej, bo głosując wbrew stanowisku Grupy Wyszehradzkiej nasz kraj z własnej woli skazał się na marginalizację. Zarówno czescy, jak i słowaccy politycy dali wyraz swemu rozczarowaniu postawą Polski, a czeskie media wprost piszą, że „Grupa Wyszehradzka rozpadła się”. Wtóruje im minister spraw wewnętrznych Republiki Czeskiej, który stwierdził, że może zmienić się format Grupy Wyszehradzkiej i spotkania tego gremium będą odbywać bez naszego kraju.
Uważny Czytelnik zauważył na pewno, że te wszystkie ujemne następstwa postawy rządu Ewy Kopacz w sprawie kryzysu imigranckiego mają jeszcze jedną wspólną cechę – otóż wszystkie one niosą wymierne korzyści dla Niemiec. Zarówno potwierdzenie statusu Polski, jako „Juniorpartnera” RFN, obniżenie jej prestiżu w oczach światowej i własnej opinii publicznej, jak też rozbicie jedności grupy Wyszehradzkiej są korzystne z punktu widzenia Niemiec. Temu krajowi silna Polska, na dodatek przewodząca mówiącej jednym głosem Europie Środkowej, jest potrzebna, jak zawiasy w plecach. Na szczęście (dla RFN) Ewa Kopacz nie dopuściła do tego, żeby niemieckim interesom stała się krzywda, za co, moim zdaniem, nagroda im. Karola Wielkiego, którą szczycą się m.in. Martin Schulz i Donald Tusk należy się jej, jak psu micha. Ta nagroda to taki odpowiednik Orderu im. Lenina, najwyższego odznaczenia przyznawanego przez ZSRS, a prócz prestiżowych daje ona całkiem wymierne korzyści, bowiem stanowi rodzaj przepustki na europejskie salony i do najwyższych szczebli europejskiej biurokracji.
Żeby nie było, że nic, tylko narzekam, to zakończę optymistycznie. Otóż swoim nadskakiwaniem Berlinowi i lekceważeniem opinii społeczeństwa rząd Ewy Kopacz jednocześnie pogrążył się w oczach obywateli, którzy w znacznej mierze są przeciwni przyjmowaniu islamskich imigrantów. Sondaże mówią o 63 %, a mnie te wyniki wydają się poważnie zaniżone (nacisk mediów sprawia, że część ankietowanych woli się nie wychylać ze swoimi poglądami). Jeżeli pani premier uważa, że tych ludzi przekona gadkami o otwartości i tolerancji, to nie zasługuje na nic lepszego, niż wyborczy pogrom, który, jak wiele na to wskazuje, stanie się na jesieni udziałem PO. Wprawdzie TVN próbuje nas przekonać, że PiS traci w sondażach (akurat po tym, jak w sprawie uchodźców J. Kaczyński powiedział to, co myśli większość ankietowanych), no, ale kto wierzy TVN-owi, ten sam sobie szkodzi. Kiedy już PO skończy na poziomie 15 %, a Polską zacznie rządzić ekipa, która kierować się będzie polskimi, a nie niemieckimi interesami, to mam prośbę, żeby pieniądze, które UE da nam na utrzymanie islamskich imigrantów przeznaczyć dla repatriantów ze Wschodu, a islamistom dać bilet do Berlina. W końcu to Niemcy są dla imigrantów ziemią obiecaną, nie Polska.
Inne tematy w dziale Polityka