Dziś, jak zresztą co piątek, w zakładowym radiowęźle Agory, czyli radiu Tok Fm, obyło się tradycyjne posiedzenie starszyzny plemiennej Jasnogrodu. Szamani nowoczesności w składzie T. Lis, T. Wołek, J. Żakowski oraz Anna Materska-Sosnowska (też nie wiem, kto to jest i też mnie to nie interesuje) nie mogli się nachwalić Ewy Kopacz i polskiego rządu, który słodszymi od malin ustami minister spraw wewnętrznych Teresy Piotrowskiej wyraził we wtorek zgodę na przyjęcie dodatkowych (prócz dotychczasowych dwóch tysięcy) pięciu i pół tysiąca tzw. „uchodźców”, czyli islamistów, którzy przybyli do Europy po zasiłki. Te zasiłki z czegoś będzie trzeba wypłacać, a w kasie państwa pustki, bo ośmiornice nie są niestety jeszcze za darmo, nawet dla prominentów partii obywatelskiej. Dlatego właśnie z rezerwy celowej przeznaczonej na pomoc dla repatriantów zostało zabranych 1 mln 260 tys. zł i następnie środki te przesunięto na wydatki związane z utrzymaniem cudzoziemców, ubiegających się w naszym kraju o status uchodźców. Zadecydowała o tym wczoraj Sejmowa Komisja Finansów Publicznych głosami posłów Platformy Obywatelskiej, przy sprzeciwie parlamentarzystów z Prawa i Sprawiedliwości. No, ale nie dziwmy się – nowoczesność i nieubłagany postęp wymagają ofiar. Platforma postanowiła więc złożyć w ofierze naszych Rodaków mieszkających na wschodzie.
Tomasz Lis powstrzymał się dziś wprawdzie od swej ulubionej rozrywki, tzn. cytowania niedorzecznych tweetów z fałszywych kont należących rzekomo do córek prezydentów, ale i tak nie zawiódł i wniósł do drętwej dyskusji elementy humorystyczne z gatunku pure nonsensu.„Zgadzam się z tezą, że łeb spod topora wyciągnęliśmy w ostatniej chwili, bo pisano o już, że odtwarza się Wschód.” – obwieścił naczelny „Newsweeka”. Chodzi o to, że wedle prowadzącego audycję Jacka Żakowskiego w sprawie uchodźców „ujawnił się stały cywilizacyjny podział między starą, zachodnią częścią i nową wschodnią, która należy do Rosji.”No a Rosja to Władimir Putin, a więc każdy, kto nie łasi się do Brukseli, jest automatycznie „pieskiem”Putina, jak Lis określił Węgry oraz Słowację. Przy okazji widzimy, jaką nutę podał stroiciel fortepianów, czyli ten, kto nakręca tych wszystkich „niezależnych dziennikarzy głównego nurtu” – od dziś każdy, kto nie pełza u nóg Angeli Merkel i brukselskich biurokratów jest automatycznie podnóżkiem złowrogiego prezydenta Rosji. Tertium non datur!
Ciekawe tylko, gdzie był Lis-tropiciel „piesków Putina”, kiedy III RP po wodzą Donalda Tuska skapitulowała przed Rosją i oddała jej prowadzenie śledztwa w sprawie Tragedii Smoleńskiej. Dlaczego Lis nie darł wówczas szat i nie wrzeszczał, że tak nie można, bo przecież w ten sposób rzucamy się w objęcia Wschodu? Tajemnica to wielka, ale faktem pozostaje, że o serwilizmie ówczesnego premiera III RP było cicho w mejnstrimowych mediach. Podobnie jak o wyczynach Bronisława z Budy Ruskiej, który biegał ze zniczami na groby sowieckich sołdatów, którzy w 1920 roku chcieli przejść „po trupie Polski”, żeby pożar światowej rewolucji zanieść do serca Niemiec. Rozumiem, że czczenie tych ludzi to bynajmniej nie był wyraz wiernopoddańczego stosunku do Rosji.
Tak więc o ile Tusk i Komorowski absolutnie nie byli „pieskami” obecnego prezydenta Rosji, to Lis-tropiciel wprawnie wykrył „fascynację Putinem” w… Tak, tak – w Prawie i Sprawiedliwości. I powiem szczerze, że zaczynam się nieco gubić. Bo jako wyborca tej partii po prostu nie wiem, czy głosuję na chronicznych rusofobów, czy na wielbicieli Putina. To dla mnie ważne, bo chciałbym wiedzieć, czy politycy, na których mam zamiar oddać głos, na swoich posiedzeniach zakładają czapki uszanki, rubaszki i walonki, a następnie wywijają kozaczoka, czy przeciwnie – palą na stosie książki Tołstoja i Dostojewskiego i już planują uderzenia polskich zagonów pancernych na terytorium Federacji Rosyjskiej. Mam nadzieję, że Lis z Żakowskim zadzwonią wreszcie, do Adama Michnika, który w końcu powie im, jak to z tym PiS-em jest, bo inaczej, to nawet ich najbardziej zatwardziali wielbiciele mogą w końcu nabrać wątpliwości, czy aby na pewno panowie redaktorzy wiedzą, co mówią.
Z tym strachem przed podziałem na „starą, zachodnią częścią i nową wschodnią”Europę, to zresztą charakterystyczne dla naszej zakompleksionej pseudo-elity, która bez przerwy drży o to, „co o nas w Paryżu powiedzą”. To znaczy może nie to, że „bez przerwy”, bo zabieganie o poklask Zachodu przeplata się u tych ludzi z wyrażaniem pogardy dla polskiego, katolickiego „ciemnogrodu”, który rzuca kłody pod nogi nieubłaganemu postępowi i sypie piach w tryby rozpędzonego parowozu dziejów. Zresztą, jak się dobrze zastanowić, to nie może być inaczej. Ci ludzie doskonale wiedzą (albo przynajmniej podskórnie odczuwają), że nie zasługują, na swoją wysoką pozycję społeczną, bo uzyskali ją nie wskutek osobnych zasług (czyli tak, jak tworzy się prawdziwa elita), ale dlatego, że wysługiwali się obcym. Przez lata była to Moskwa, dziś jest to Berlin i Bruksela. Oczywiście wywołuje to całkowicie zrozumiały z psychologicznego punktu widzenia kompleks niższości, maskowany – jak to często bywa – zadzieraniem nosa.
Zresztą wiele wskazuje na to, że już wkrótce się to skoczy, bowiem wbrew temu, co twierdzą Lis i Żakowski III RP decydując się na przyjęcie tzw. „uchodźców” wcale nie uciekła spod topora. Mam wrażenie, że stało się wręcz odwrotnie. Ewa Kopacz założyła post-peerelowi stryczek na szyję i kopnęła w stołek, choć może jeszcze tego nie widać, bo wisielec cały czas próbuje się jakoś utrzymać na niebezpiecznie chwiejnym taborecie. Bo wbrew pozorom nie można sobie, ot tak ignorować woli dwóch trzecich społeczeństwa (właśnie tylu Polaków sprzeciwia się przyjmowaniu przez nasz kraj islamskich imigrantów zwanych dla zmylenia przeciwnika „uchodźcami”), a potem liczyć na to, że ci ludzie zagłosują na polityków, którzy mają w nosie ich opinie. Wprawdzie nic nie jest jeszcze przesądzone (PiS musi walczyć do końca i dbać o przejrzystość wyborczych procedur), ale na dwudziestego piątego października szykuje się prawdziwy pogrom partii z nazwy obywatelskiej. Jeżeli tak się stanie – a ja osobiście bardzo na to liczę – to jednocześnie z polskiego życia publicznego znikną tacy ludzie, jak Lis, czy Żakowski, czyli osoby, które swoim autorytetem (wiem jak to brzmi – w tym wypadku chodzi mi wyłącznie o wysoką pozycję społeczną tych ludzi) żyrowały politykę Platformy. Stanie się tak z najbanalniejszego w świecie powodu – tacy osobnicy po prostu przestaną być potrzebni. Lis zrobił swoje, Lis może odejść.
Szerokiej drogi!
Inne tematy w dziale Polityka