W swoim dzisiejszym przemówieniu sejmowym Pani Premier Szydło tak pięknie postawiła do kąta opozycję obywatelsko-nowoczesno-ludową, że nic tylko patrzeć i się uczyć. Młodzież pewnie powiedziałaby „masakra”, a Internety – „zaorane”. Chodzi w każdym razie o to, że Beata Szydło wyprowadziła nokautujący cios w sam splot słoneczny narracji mejnstrimu, która, jak wiemy, skupia się wokół „zagrożenia dla demokracji”, a symbolem tego zagrożenia jest „zamach” na Trybunał Konstytucyjny.
Muszę napisać od razu, że osobiście jakoś nie przeceniam tych pohukiwań (choć oczywiście nie zachęcam do popadania w jakiś nieprzytomny triumfalizm i lekceważenia przeciwnika), a „wyprowadzenie na ulicę” 20 tys. ludzi przez opozycję (w tym gros partyjnych aktywistów) uważam za wynik żenująco niski. Biorąc pod uwagę, liczbę krewnych i znajomych królika, którzy przez osiem lat rządów PO-PSL pouwieszali się klamek Rzeczypospolitej, by wypić (najdroższe trunki) i zakąsić (ośmiornicą) na koszt podatnika, wynik powinien być co najmniej dziesięć razy większy – zwłaszcza, że stroiciel medialnej orkiestry zaczął od wysokiego C, a potem – niczym u Hitchcocka – napięcie już tylko rosło. W moim odczuciu efektem tej całej medialnej histerii jest jedynie coraz większe zniechęcenie obywateli do polityki i polityków w ogóle oraz strach nawet przed tym, by otworzyć lodówkę, bo a nuż wylezą stamtąd Zoll z Rzeplińskim.
W moich intuicjach upewnia mnie scenka rodzajowa, której byłem świadkiem w zeszłym tygodniu w środku transportu zbiorowego, w którym kierowca umilał sobie – i pasażerom – czas, słuchaniem jednej ze znanych rozgłośni, nazywanej czasami złośliwie „radiem bzdet”. Akurat podawano wiadomości i „spiker cedził ostre słowa”, że Kancelaria Prezesa Rady Ministrów „odmawia” opublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego, co oczywiście nie było prawdą. Tak na marginesie warto też zauważyć, że dziennikarz najpierw stwierdził, iż wspomniana „odmowa” spotkała się ze sprzeciwem „całej opozycji”, po czym, już po chwili, okazało się, że ugrupowanie Kukiz ’15 – a więc formacja jak najbardziej opozycyjna – akurat nie ma nic przeciwko. Ale mniejsza z tym, bo znacznie ciekawsza była reakcja moich współpasażerek (akurat tak się złożyło, że podróżowałem w towarzystwie trzech dam), z których jedna nie wytrzymała, kiedy padły słowa kogoś z PO, albo Nowoczesnej – już nie pamiętam dokładnie, czy o „łamaniu standardów”, czy o „zamachu na demokrację”, w każdym razie coś z zasobnika współczesnego komsomolca. Kobieta zareagowała tak, jak reagujemy na natrętnego sprzedawcę, który chce nam wcisnąć jakiś bubel i za nic nie chce się odczepić – wykrzyknęła, że ma już dość i że „słuchać się tego nie da”, zaś pozostałe panie wsparły ją w tym oburzeniu. Scenka była krótka, bo akurat dojeżdżaliśmy do celu podróży (miasto powiatowe ok. 30 tys. mieszkańców) i trzeba było wysiadać, ale i tak dobrze oddaje ona to, jak cała awantura o Trybunał Konstytucyjny działa na elektorat.
Problem polega na tym, że spór o TK odbywa się na poziomie abstrakcji niedostępnym dla przeciętnego obywatela. Nie chcę przesadzać, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby wielu Polaków dopiero teraz – tj. na okoliczność sporu o wybór sędziów – dowiedziało się, że takie zwierzę, jak Trybunał Konstytucyjny w ogóle istnieje, a nawet ci, który coś tam wcześniej słyszeli nie potrafiliby odpowiedzieć na pytanie czym się TK zajmuje i czym się różni np. od Trybunału Stanu. Efekt jest taki, że mało który obywatel orientuje się, jak działalność tego gremium wpływa na jego życie, a to jest właśnie dla przeciętnego wyborcy decydujące w jego decyzjach politycznych. Sytuacji nie poprawiają dziennikarze, ani „eksperci” skupiający się na mało kogo interesujących kwestiach proceduralnych.
Stąd takie reakcje, jak wyżej opisana, czyli zniechęcenie i zniecierpliwienie odbiorców mediów. Gorzej, że łączy się z tym przeświadczenie – „oni wszyscy tacy sami”, bo zwykły obywatel nie mogąc się rozeznać kto ma rację (raz – z braku wiedzy, dwa – wskutek działania mediów, które niczego nie wyjaśniają, a jedynie pogłębiają chaos informacyjny), na wszelki wypadek wrzuca wszystkie ugrupowania – w tym PiS – do jednego wora. Mamy więc klasyczny urbanowy „panświnizm” i tu się zaczyna dla PiS-u problem. Prawo i Sprawiedliwość szło do wyborów pod hasłem odsunięcia od władzy dotychczasowego układu i sprzeciwu wobec sposobu uprawiania polityki przez PO-PSL, a tymczasem (podkreślam – subiektywnie, w oczach odbiorców) nagle okazuje się nie lepsze od tych, których krytykowało.
I teraz właśnie – dzięki przemówieniu Pani Premier (którego tezy szefowa rządu powtórzyła w orędziu na antenie TVP) – PiS wyszło z tego zaklętego kręgu, przy czym trzeba zaznaczyć, że już na marszu 13 XII w podobnym, co Beata Szydło duchu wypowiedział się Jarosław Kaczyński. Generalnie chodzi o to, by spór sprowadzić ze stratosfery prawniczych formułek na twardy grunt konkretnych problemów i oczekiwań obywateli. Mało kto rozumie na czym polegają proceduralne zawiłości narosłe wobec trybu wyboru sędziów TK, ale każdy pojmie o co chodzi, jak mu się powie, że Trybunał może nie dopuścić do tego, by został zrealizowany program 500 zł na dziecko, albo do obniżenia wieku emerytalnego – a wszystko w imię obrony interesów poprzednio rządzącej sitwy od ośmiorniczek, a nie żadnej tam „demokracji”. Proste, a zarazem genialne. Chapeau bas!
Po przemówieniu Pani Premier posłowie PiS zgotowali jej owację na stojąco i skandowali „Beata!, Beata!” I ja przyłączam się do tej owacji, bo jest on na 1000 % zasłużona.
Inne tematy w dziale Polityka