Jarosław Kaczyński powiedział, że latem 1990 roku Czesław Kiszczak, w zamian za bezkarność, chciał mu przekazać listę najważniejszych, nie rejestrowanych agentów SB. Podobną propozycję miał Kaczyńskiemu składać gen. Dankowski. Kaczyński propozycje odrzucił. Lista – według Kaczyńskiego – trafić miała zatem w inne miejsce, Kiszczak mówić miał, że zostawił ją w spadku Krzysztofowi Kozłowskiemu – swojemu następcy w MSW.
Ledwie Kaczyński to powiedział, rozległy się głosy, że to konfabulacja, Kiszczak – ze swojej strony – oświadczył, że z Kaczyńskim nigdy o czymś podobnym nie rozmawiał, Dankowski – zdaniem Kiszczaka – też nie, pytany o to, czy istniała lista 100 nie zarejestrowanych agentów, Kiszczak odparł „nie”, choć przyznał, że nie rejestrowani agenci istnieli. Od odpowiedzi na pytanie, czy zna nazwiska tych agentów Kiszczak się wykręcił (choć odpowiedź wydaje się oczywista...)
I na tym mogłoby stanąć, kto wierzy Kaczyńskiemu, uwierzyłby w wersję Kaczyńskiego, kto Kaczyńskiemu nie wierzy mówiłby o konfabulacji, rzecz w tym, że o podobnej liście lata temu opowiadał sam Kiszczak. W wydanej w 1991 roku książce „Generał Kiszczak mówi ... prawie wszystko” Kiszczak wyznaje: „Krążą plotki, że Kozłowskiemu zostawiłem pustą szafę pancerną. Różnego rodzaju instrukcje, zarządzenia, książki z tajnymi telefonami zdałem za pokwitowaniem. Żadnych spraw osobiście nie prowadziłem. Nikogo nie rozpracowywałem, na osobistej łączności nie miałem żadnej agentury, więc nie miałem co następcy przekazywać. Przekazałem mu natomiast obszerny, bardzo tajny dokument kompromitujący dużą liczbę ludzi. Postąpiłem źle, powinienem go był zniszczyć, gdyż później Kozłowski zapoznał z nim ludzi spoza resortu, swoich znajomych. Tego robić w służbach specjalnych nie wolno” (Witold Bereś, Jerzy Skoczylas, Generał Kiszczak mówi ... prawie wszystko, s.279)
Jeśli pominiemy teorię, że Kaczyński czytał wyznania Kiszczaka i się pod nie podpiął, wypada uznać, że dwa różne źródła (Kaczyński i Kiszczak) zdają się mówić o tym samym: o tajemniczej liście, która „kompromitowała dużą liczbę ludzi”, która trafiła w ręce Krzysztofa Kozłowskiego. Spekulacje: opowieść Kiszczaka o przekazaniu listy Kozłowskiemu uważam za dętą, tego typu materiałów nie przekazuje się w ten sposób, zwłaszcza jeśli prawdą jest, że lista była dla Kiszczaka atutem przetargowym. Być może skutkiem rozpowszechnienia listy przez Kozłowskiego wśród znajomych były jakieś wieści o liście krążące w „środowisku”, Kiszczak przedstawiając swoją – poczciwą – wersję historii o liście chciał się usprawiedliwić... Pojawienie się tej listy, to – zresztą – pewien zgrzyt. Ostatecznie ani ze strony Wałęsy (bo to do niego – jak słusznie zauważyli liczni blogerzy – chciał pewnie trafić Kiszczak przez Kaczyńskiego), ani ze strony „lewicy laickiej”, której człowiekiem był Kozłowski nic Kiszczakowi nie groziło. Być może szło jednak o wyrobienie sobie lepszej pozycji w warunkach rozkręcającej się „wojny na górze”, ostatecznie – historia ma swoją dynamikę, być może Kiszczak chciał zacisnąć więzi z tym czy innym obozem władzy w obawie, że więzi zadzierzgnięte wcześniej mogą okazać się za słabe pod naporem dziejów...
A jakie były dalsze losy listy? Czy ktoś poszedł na układ „lista za bezkarnosć” O to warto by popytać Krzysztofa Kozłowskiego, ani przez chwilę nie wątpię, że nasi dzielni dziennikarze się tym zajmą... Poza tym – pomyślmy: od kwietnia do czerwca 1990 w archiwach baraszkuje „komisja Michnika”, latem 1990 środowisko Michnika dostaje „listę Kiszczaka”. Może tych doświadczeń było dość, by zebrać paliwa na antylustracyjną kampanię na następne 17 lat?
PS
Nie znam wywiadu z Kaczyńskim z „Wprost”, opieram się na internetowym skrócie, być może w wywiadzie jest nawiązanie do wyznań Kiszczaka z książki...
Inne tematy w dziale Polityka