Pharsu Pharsu
298
BLOG

Marsz śmierci Ameryki

Pharsu Pharsu Polityka Obserwuj notkę 4

image

Marsz śmierci Ameryki

Chris Hedges: America’s Death March


Tekst oryginalny: LINK


Wybory prezydenckie 2020 nie odwrócą ostatecznego schyłku Stanów Zjednoczonych. Polityczna zgnilizna i deprawacja będzie nadal pożerać „duszę narodu”, rodząc to, co antropolodzy nazywają kultami kryzysowymi – ruchy kierowane przez demagogów, którzy żerują na niewyobrażalnym psychologicznym i finansowym cierpieniu swoich członków. Kulty te, funkcjonujące już wśród wyznawców chrześcijańskiej prawicy i Donalda Trumpa, szerzą myślenie magiczne i infantylizm, który obiecuje dobrobyt, powrót do mitycznej przeszłości, porządku i bezpieczeństwa w zamian za całkowitą rezygnację z autonomii osobistej.

Mroczna tęsknota coraz większej liczby przedstawicieli białej klasy robotniczej za zemstą i odnową moralną poprzez przemoc; niekontrolowana chciwość i korupcja oligarchów i miliarderów sterujących naszą przegraną demokracją, która wprowadziła masową inwigilację i wyeliminowała większość swobód obywatelskich, to część patologii zarażających wszystkie cywilizacje, które staczają się w niebyt. Czułem ten sam swąd upadających reżimów w komunistycznej Europie Wschodniej, a później w byłej Jugosławii.

Potencjalne usunięcie Donalda Trumpa z prezydenckiego fotela tylko spotęguje wznieconą przezeń żądzę rasistowskiej przemocy i wzmocni odurzający eliksir nacjonalizmu. Nawet gdy do Białego Domu wprowadzi się Joe Biden, elity rządzące, które najpierw zbudowały mafijną gospodarkę, a potem mafijne państwo, będą rabować i pustoszyć równie zapamiętale, jak za prezydentury Trumpa, Baracka Obamy, George’a W. Busha, Billa Clintona i Ronalda Reagana. Zmilitaryzowana policja nie przestanie siać terroru w biednych dzielnicach. Nikt nie położy kresu prowadzonym wojnom. Najbardziej napompowany budżet wojskowy świata nie skurczy się. Najliczniejsza populacja więzienna w historii pozostanie plamą na wizerunku kraju. „Wyeksportowane” miejsca pracy nie wrócą, a nierówności społeczne pogłębią się. System nastawionej na zysk opieki zdrowotnej będzie dalej żyłował społeczeństwo, a kolejne miliony zubożałych ludzi stracą do niego dostęp.

Język nienawiści i bigoterii stanie się podstawową, normalną formą komunikacji. Wrogowie wewnętrzni, w tym muzułmanie, imigranci i dysydenci, będą zniesławiani i atakowani. Nasili się zjawisko hipermęskości, które kompensuje uczucie impotencji. Jego ofiarami będą kobiety i wszyscy, którzy nie dostosują się do sztywnych męskich stereotypów – zwłaszcza artyści, osoby należące do społeczności LGBT i intelektualiści. Kłamstwa, teorie spiskowe, plotki i fałszywe wiadomości – Hannah Arendt nazwała je „relatywizmem nihilistycznym” – nie przestaną dominować w radiu, telewizji i mediach społecznościowych, kpiąc z weryfikowalnych faktów i prawdy. Ekobójstwo, które poprzedza wyginięcie gatunku ludzkiego i większości planetarnego życia, będzie zmierzało do apokaliptycznego finału.

Pogarszająca się sytuacja – do końca stycznia najnowsza fala pandemii może zabić 400 000 Amerykanów, a po niej uderzą kolejne – wzmoże desperację narodu. Dziesiątki milionów ludzi doświadczy nędzy, zostanie pozbawionych domów i jakiegokolwiek wsparcia. Jak zauważył Peter Drucker, pisząc o niemieckim Weimarze lat 30. XX wieku, upadek społeczny pociąga za sobą utratę wiary w rządzące instytucje i ideologie. W obliczu braku reakcji władz na chaos i katastrofę demagodzy i szarlatani nie muszą robić wiele: wystarczy, że potępią wszystkie instytucje, wszystkich polityków i wszystkie konwencje polityczne i społeczne, przywołując jednocześnie zastępy urojonych wrogów.

Drucker widział, że kampania nazistów powiodła się nie dlatego, że ludzie wierzyli w ich fantastyczne obietnice, tylko mimo to. Według Druckera świadkiem nazistowskich absurdów była początkowo wrogo nastawiona prasa, wrogo nastawione radio, wrogo nastawione kino, wrogo nastawiony kościół i wrogo nastawiony rząd, który niestrudzenie obnażał nazistowskie kłamstwa, niekonsekwencję, fałszywe obietnice oraz niebezpieczeństwa i szaleństwo nazistowskich dążeń. Gdyby warunkiem wyjściowym była racjonalna wiara w obietnice, nazistą nie zostałby nikt. Poeta, dramaturg i rewolucjonista socjalistyczny Ernst Toller, któremu naziści odebrali obywatelstwo po przejęciu władzy w 1933 roku, zawarł w swojej autobiografii ten sam przekaz: Ludzie są zmęczeni rozsądkiem, myśleniem i refleksją. Pytają, co zdziałał rozsądek w ciągu ostatnich paru lat, co dobrego przyniosła nam wnikliwość i wiedza? Po samobójstwie Tollera w 1939 roku W.H. Auden w swoim wierszu pt. „Ku pamięci Ernsta Tollera” zawarł następujące strofy:

Udajemy, że rozumiemy siły, przez które żyjemy:

Układają miłości nasze; kierują w końcu

Wroga pociskiem, chorobą, a nawet dłonią naszą

Biedni, bezbronni; ci, którzy nie są biali lub nie są chrześcijanami; ci, którzy nie mają pozwoleń na pobyt i pracę w USA lub nie powtarzają bezmyślnie hymnu chrześcijańskiego nacjonalizmu, zostaną złożeni w ofierze bogu śmierci podczas dobrze znanego rytuału chorego społeczeństwa. Słyszymy obietnicę, iż po tej czystce Ameryka odzyska utraconą chwałę. Tak się składa, że miejsce wroga zniszczonego zajmie inny nieprzyjaciel. Kulty kryzysowe wymagają nieustającej eskalacji konfliktu. Właśnie ten wymóg sprawił, że wojna w Jugosławii była nieunikniona. Kiedy jeden etap osiąga swoje crescendo, konflikt traci efektywność. Trzeba go zastąpić coraz bardziej brutalnymi i zabójczymi konfrontacjami. Odurzenie i uzależnienie od coraz potworniejszej przemocy w celu oczyszczenia społeczeństwa ze zła doprowadziło do ludobójstwa w Niemczech i Jugosławii. Nie jesteśmy na nie odporni. Ernst Jünger nazwał to „ucztą śmierci”.


Ducker rozumiał, że kulty kryzysowe są irracjonalne i schizofreniczne. Nie mają spójnej ideologii. Przewracają moralność do góry nogami. Odwołują się wyłącznie do emocji. Burleska i kultura celebrytów uchodzi za politykę. Zepsucie uchodzi za moralność. Okrucieństwa i morderstwa uchodzą za heroizm. Przestępczość i oszustwo uchodzi za sprawiedliwość. Chciwość i nepotyzm uchodzi za cnoty obywatelskie. To, co wyznawane jest dzisiaj, zostanie potępione jutro. U szczytu swoich rządów terroru podczas Rewolucji Francuskiej Maxymilian Robespierre ogłosił 6 maja 1794 roku, że Komitet Bezpieczeństwa Publicznego uznaje istnienie Boga. Francuscy rewolucjoniści, fanatyczni ateiści, którzy zbezcześcili kościoły, skonfiskowali własność kościelną, zamordowali setki księży i wygnali kolejnych 30 000, natychmiast wysłali na szafot tych, którzy dyskredytowali religię. Wyczerpane moralnym zamętem i wewnętrznymi sprzecznościami, kulty kryzysowe ostatecznie pragną samounicestwienia.

Francuski socjolog Emile Durkheim w klasycznej książce pt. „O samobójstwie” podzielił się swoim odkryciem: kiedy więzi społeczne zostają zerwane, kiedy dana populacja nie czuje już, że ma znaczenie lub miejsce w społeczeństwie, zaczynają mnożyć się indywidualne i zbiorowe akty samozniszczenia. To więzi społeczne zapewniają poczucie celowości, godności osobistej, psychologiczną zdolność do konfrontowania się ze śmiertelnością i ochronę przed bezsensownością, jaką niesie ze sobą izolacja i samotność. Brak tych więzi pogrąża jednostkę w głębokiej rozpaczy. Durkheim nazwał ten stan anomią, czyli zanikiem norm, które rządzą społeczeństwem i tworzą poczucie organicznej solidarności.

Przekonanie o tym, że ciężka praca, przestrzeganie prawa i zdobycie dobrego wykształcenia zagwarantuje stabilne zatrudnienie, status społeczny, mobilność i bezpieczeństwo finansowe staje się kłamstwem. Dawne zasady – niedoskonałe i nie odnoszące się do biednych o karnacji innej niż biała – nie były w Stanach Zjednoczonych kompletną fikcją. Niektórzy Amerykanie – zwłaszcza ci z białej klasy robotniczej i średniej – mogli liczyć na skromny awans społeczny i ekonomiczny. Utracenie tej szansy wywołało powszechny marazm, który Durkheim rozpoznałby z miejsca. Autodestrukcyjne patologie, które nękają nasz kraj – uzależnienie od opioidów, hazard, samobójstwa, sadyzm seksualny, grupy nienawiści i mordy z użyciem broni automatycznej – są produktami anomii.

Już przed pandemią struktury gospodarcze zostały przekształcone tak, aby kpić z wiary w merytokrację i odgrywanie produktywnej i cenionej roli w społeczeństwie poprzez sumienną postawę pracowniczą. Choć amerykańska produktywność skoczyła o 77% od 1973 roku, o czym informował The New York Times, stawka godzinowa wzrosła w tym okresie zaledwie o 12%. Gdyby federalna płaca minimalna była powiązana z produktywnością, wynosiłaby teraz ponad 20 dolarów za godzinę, a nie 7,25 dolara. Jedna trzecia siły roboczej, czyli 41,7 miliona pracowników, zarabia mniej niż 12 dolarów za godzinę i w większości nie ma opłacanego przez pracodawcę ubezpieczenia zdrowotnego. Dziesięć lat po krachu finansowym w 2008 roku wartość netto przeciętnej rodziny z klasy średniej jest o ponad 40 000 dolarów mniejsza niż w 2007 roku. Wartość netto rodzin afroamerykańskich spadła o 40%, zaś latynoskich aż o 46%. Każdego roku urzędnicy wydają średnio cztery miliony nakazów eksmisji.

Co czwarte gospodarstwo domowe najemców przeznacza połowę swojego dochodu brutto na czynsz. Każdej nocy 200 000 ludzi śpi w swoich samochodach, na chodnikach lub pod mostami. Ta ponura statystyka przedstawia tzw. dobre czasy, których wskrzeszenie obiecuje Biden i przywódcy Partii Demokratycznej. Teraz, kiedy realne bezrobocie oscyluje w granicach 20% – oficjalna liczba nie uwzględnia osób będących na przymusowym urlopie lub tych, które przestały szukać pracy – blisko 40 milionów obywateli może trafić na ulicę. Szacuje się, że 27 milionów pożegna się z ubezpieczeniem zdrowotnym. Banki gromadzą rezerwy gotówki, aby przygotować się na spodziewane tsunami bankructw i niewypłacalności spowodowanej niespłacaniem kredytów hipotecznych, studenckich, samochodowych, osobistych i zadłużenia na kartach kredytowych. Absencja zasad i anomia, które definiują egzystencję dziesiątek milionów Amerykanów, zostały zafundowane przez obie partie rządzące, które służą zgodnie korporacyjnej oligarchii.

Mroczna ludzka patologia jest tak stara jak sama cywilizacja – powracała w różnych postaciach wraz ze zmierzchem starożytnej Grecji i Rzymu, w finale Imperium Osmańskiego, Austro-Węgier, rewolucyjnej Francji, Republiki Weimarskiej i byłej Jugosławii. Nierówność społeczna, która charakteryzuje wszystkie państwa i cywilizacje zawłaszczone przez skorumpowaną klikę – w naszym przypadku korporacyjną – budzi nieokreślone pragnienie niszczenia u znacznej części społeczeństwa. Umierającą cywilizację infekuje hipernacjonalizm. Karmi on zbiorowe samouwielbienie. Kupczy historycznymi mitami. Opiewa rzekomo wyjątkowe zalety danej rasy lub grupy narodowej. Odziera wszystkich, którzy są poza tym zamkniętym kręgiem, z wartości i człowieczeństwa. Świat natychmiast zamienia się w zrozumiały, czarno-biały obraz – my przeciwko nim. W tych tragicznych momentach historii ludzie popadają w zbiorowe szaleństwo. Zawieszają wszelką samokrytykę. Wyborczy listopad tego nie naprawi. W rzeczywistości każdy z trendów ulegnie pogorszeniu.

Joe Biden, klasyczny karierowicz bez intelektualnej głębi, jest wyrazem nostalgii klasy rządzącej, która tęskni za pantomimą demokracji. Jej przedstawiciele chcą przywrócić poprawność manier i religię obywatelską, która czyni prezydenturę odmianą monarchii i sakralizuje organy władzy państwowej. Wulgarność i nieudolność Donalda Trumpa jest wstydliwa dla architektów imperium. Zerwał kurtynę, która przesłaniała naszą upadłą demokrację. Mimo swoich usilnych starań elity nie zdołają zawiesić tej kurtyny z powrotem. Maska została zdjęta. Fasada zniknęła. Biden tego nie zmieni. Polityczne, ekonomiczne i społeczne dysfunkcje definiują imperium amerykańskie. Oszałamiająca niezdolność do kontrolowania pandemii, wskutek której zarażonych jest już wiele milionów Amerykanów, oraz obojętność na pokłosie gospodarcze kryzysu zdrowia publicznego, obnażyły całkowite bankructwo amerykańskiego kapitalizmu.

Pharsu
O mnie Pharsu

Zwierzątko samiczka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka