Nie miałem podstaw, aby podpowiadać nową reformę szkolnictwa, do momentu, kiedy nie przeczytałem w piątkowej wybiórczej njusa edukacyjnego. Okazało się, że jak zawsze mówiłem znajomym belfrom: wcale mało nie zarabiacie nauczyciele płaczący o głodowych pensjach. W przeliczeniu na godzinę, rzecz jasna, jak to w cywilizowanym świecie bywa.
Kiedy zazwyczaj wyciągałem ten argument, nie poparty badaniami publikowanymi przez ww dziennik, natychmiast odzywał się chór: a kartkówki, sprawdziany, etc.? Nawet panie od fikołków mają zajęcia po lekcjach?
Znajomy gimnazjalista przez pół roku nie zapisał 20 kartek w zeszycie do polskiego. Dlaczego? Bo artystka polonistka przygotowywała (ze zdolniejsza polową klasy) przedstawienie w ramach autorskiego programu nauczania, za którego wykonanie dostanie awans zawoowy i znowu będę jej więcej płacił, a młodziak jak pisać poprawnie nie potrafił, tak nie umie. Rodzice pewnie go nauczą, bo oni po 50 godzinach tygodniowo w pracy mają czasem wolny weekend i wtedy mogą dzieci uczyć, czego nauczycielka nie nauczyła.
Ale wracając do płaczących belfrów, którzy idąc na nauczyciela nie wiedzieli, że to nie jest zawód najlepiej opłacany w kraju (głupi jacyś czy co?) i dopiero po pierwszej pensji dowiedzieli się, że nie zarobią tyle co sekretarka prezesa KGHM Polska Miedź. Słuchając tych jęków i wyciągając w końcu stawki godzinowe ze znajomych belfrów, dawno doszedłem do tych samych wniosków co redakcja wybiórczej po lekturze raportu na temat zarobków: nauczyciele mało nie zarabiają.
Problem w tym, że oni nie chcą więcej pracować. No to poszukałem i znalazłem receptę. Dać im te same pieniądze. Tylko za 40. godzinny tydzień pracy. Przychodził będzie belfer na 7.00 do pracy i godzine przed zajęciami przygotowywał się do lekcji, zadba o dzieciaki zwożone gimbusami godzine przed lekcjami, bo tak taniej trasa kosztuje gminę. 4 - 5 godzin uczył będzie przyszłość narodu i do wygospodarowanych w placówkach oświatowych (podobno jest ich tak duzo, że trzeba je zamykać, jak kraj długi i szeroki, to niech parę jeszcze zostanie i będą mieli miejsce, a i w klasach mniej dzieci będzie) pomieszczeniach, siedzi belfer do 15.00.
W tym czasie (między końcem lekcji, a fajrantem): prowadzi zajęcia dodatkowe, pomaga słabszym uczniom, poprawia klasowki, zeszyty i przygotowuje się do lekcji, a jak nie ma co robić zajmuje się dzieciakami, które po lekcjach nie mają co ze sobą zrobić, bo rodzice pracują na pensję dla ich nauczyciela. Wszystko w ramach obowiązującego pensum (czyli - przypomnę - dzisiejszej stawki przeliczonej na godzinę, tyle że w 40. godzinnym tygodniu pracy).
Proste? Tak. Tylko który belfer na to pójdzie? Prędzej pójdą podpalić sejm, za podpałkę używając dziennikow lekcyjnych. Czy będzie nas to więcej kostowało? Nie. Edukacja nigdy za dużo nie kosztuje. Może tylko w podatkach od nauczycieli odzyskamy to co dotychczas kradli dając na lewo korepetycje, żeby nadrobić to czego ich kolegom nie chciało sie nauczyć.
Jestem optymistą, bycie kimkolwiek innym prawdopodobnie nic nie daje.
W. Ch.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka