Piotr Strzembosz Piotr Strzembosz
460
BLOG

I tak w kółko, czyli ty świnio!

Piotr Strzembosz Piotr Strzembosz Polityka Obserwuj notkę 5

Obserwując polityczne i medialne awantury ostatnich dni, tygodni i miesięcy przypomina mi się dowcip, który brzmi mniej więcej tak:

Pyta się dziewczyna chłopaka - O czym myślisz? Chłopak odpowiada – O  tym samym, co ty. Ach, ty świnio - ripostuje dziewczyna.
 
Platforma Obywatelska oskarża Prawo i Sprawiedliwość o zachowania i wypowiedzi, które stosuje sama. Prawo i Sprawiedliwość oskarża Platformę Obywatelską o zachowania i wypowiedzi, które samo stosuje. Obie te partie, a także tłum publicystów i politycznych kibiców mówi o swoich adwersarzach „ty świnio” jednocześnie zachowując się i mówiąc identycznie.
 
Przypomnijmy sobie, jakie słownictwo i określenia wobec PiS stosowali Stefan Niesiołowski, Kazimierz Kutz, Janusz Palikot, Władysław Bartoszewski, Lech Wałęsa i wielu innych polityków sympatyzujących lub związanych (teraz lub w nieodległej przeszłości) z PO, a jakie słowa i określenia o politykach związanych z PO wypowiadali Jacek Kurski, Antoni Macierewicz, Adam Hoffman, Ludwik Dorn i inni politycy kojarzeni z PiS. Okazuje się, że powiedzenie „cham”, „bydło”, „alkoholik”, „dyplomatołek”, „wykształciuch”, „kartofel”, „burak”, „człowiek bez honoru”, „zdrajca”, „trzeba go odstrzelić”, „zarżnąć go i wypatroszyć”, „dziadek z Wermachtu”, to czasem inwektywy, a czasem zwykłe słowa których kwalifikacja nie zależy ani od słownikowej definicji, ani od kontekstu czy intencji mówcy, a jedynie od tego, kto i do kogo te słowa wypowiada.
 
Skrzyknięcie przez Dominika Tarasa tysięcy młodych ludzi, który wyśmiewali się i szydzili z obrońców krzyża, można nazwać „obudzeniem się społeczeństwa obywatelskiego” (prof. Krzemiński), a tłum w pierwszą rocznicę smoleńskiej katastrofy nie zasługuje na takie miano; spalenie kukły rosyjskiego premiera zasługuje na postępowanie prokuratorskie, a noszenie kukły polskiego wicepremiera i skandowanie „Giertych do wora, wór do jeziora” nie jest niczym nagannym.
 
Wystawa w Parlamencie Europejskim dla jednej strony politycznego sporu jest skandaliczna lub przynajmniej niestosowna, a dla drugiej jak najbardziej na miejscu, a zakrycie podpisów jest dla niektórych stosowaniem standardów, dla innych zaś ordynarną cenzurą. Nie ma tu znaczenia, że ci, którzy uważają, że to nie jest „cenzura” jeszcze kilka miesięcy temu protesty wobec kłamstw zawartych w książce Jana Tomasza Grosa nazywali „cenzurowaniem publikacji naukowych” nie pamiętając, że kilka miesięcy wcześniej postulowali zakazanie publikacji książki o Lechu Wałęsie. I tak w kółko…
 
Można decyzję unijnych kwestorów o zakryciu podpisów pod zdjęciami nazwać działaniem poprawnym pod względem formalnym (bo organizatorzy wystawy zbyt późno zgłosili zawarte tam treści) i jednocześnie nazywać „czepianiem się” postulat, by polska Prokuratura wydała werdykt o wykluczeniu przyczyny katastrofy smoleńskiej dopiero po zbadaniu wraku samolotu i oryginałów czarnych skrzynek.
 
Taka schizofrenia dotyczy nie tylko polityków, ale też artystów i naukowców. Prawo do kręcenia filmów i reportaży ma każdy, ale nie każdy dostanie na nie publiczny grosz i szansę na emisję w TV. Namalować obraz, wykonać rzeźbę lub instalację może każdy, ale nie każde dzieło będzie eksponowane czy choćby tolerowane w przestrzeni publicznej. I nie ma tu znaczenia, czy efekt twórczej pracy ma znamiona dzieła sztuki, czy to zwykły gniot. Ważne jest, kto i z jaką intencją tworzy lub jaką ukończone dzieło ma wymowę. „Dzieło sztuki” przedstawiające genitalia na krzyżu budzi skrajne emocje, gdyż jedni chcą karać artystkę, inni nagradzać, ale traf chce, że te same osoby i polityczne środowiska mają odmienne zdanie o dziełach podobnych w wymowie, ale bijących w uczucia lub interesy innej grupy społecznej, politycznej lub wyznaniowej. I tak w kółko…
 
Sztuka zatem wprzęgnięta jest w polityczny spór, czego przykładem jest nie tylko instalacja Doroty Nieznalskiej, ale też rzeźba z Papieżem przygniecionym przez meteoryt, musical Jezus Chrystus Super Star czy palma na rondzie de Gaulle’a. Wystarczy wymienić nazwisko twórcy lub nazwisko osoby, która ma być obiektem artystycznej interpretacji, by domyślić się, kto i jaką argumentację zastosuje by poprzeć lub zdyskredytować dane przedsięwzięcie. Tak też jest z projektem pomnika ŚP Lecha Kaczyńskiego, który będzie zdobił lub szpecił, który może lub nie może stać na warszawskim Trakcie Królewskim, a to wszystko nie wynika ani z koncepcji artystycznej, ani ze stanu formalno-prawnego obowiązującego na tym terenie, ale z tego, kto lubi(ł), a kto nie znosi(ł) byłego Prezydenta RP.
 
Nauka, to obok sztuki kolejna, chociaż zapewne nie ostatnia dziedzina, gdzie wkracza polityka. O książkach Gontarczyka i Cenckiewicza, Zyzaka czy Graczyka wielu komentatorów ma wyrobione zdanie nawet bez sięgnięcia po nie. Dla określonej strony politycznego sporu to niewiele warte manipulacje i półprawdy, w przeciwieństwie do książek Jana Tomasza Grossa, które określane są jako wybitne i rzetelne mimo wykazania szeregu kłamstw i manipulacji.
 
Lech Kaczyński nie może być patronem gazoportu w Świnoujściu dlatego, że „nie wiemy, czy by sobie tego życzył” oraz dlatego, że „dbając o jego dobre imię myślmy, co będzie, jeśli gazoport zbankrutuje”. Wypowiadający się minister nie jest już tak wyczulony na dobre imię innej osobistości albo sądzi, że porty lotnicze są wieczne. Przynajmniej te imienia Lecha Wałęsy…
 
Do tej polityczno-estetycznej wojenki wprzęgnięte są „niezawisłe” sądy, „obiektywni” urzędnicy, „bezstronni” kontrolerzy i inspektorzy. Również najwyżsi urzędnicy państwowi i samorządowi z premierem rządu i prezydent stolicy na czele, którzy w jednym zdaniu mówią, że decyzję o lokalizacji i wyglądzie pomnika, jako dzieła artystyczno-architektonicznego, podejmuje rada miasta i konserwator zabytków oraz, że do tego niezbędny jest sondaż wśród mieszkańców miasta, a w drugim zdaniu opiniują i rekomendują konkretny projekt.
 
Marsze z pochodniami znamionują zachowania faszystowskie. Oczywiście nie wtedy, gdy ten marsz poświęcony jest akcesji do Unii Europejskiej. Wypowiedzi antysemickie powinny wykluczyć z życia publicznego o ile ich głosiciel ma zostać szefem TVP z ramienia LPR, ale już nie muszą, gdy wypowiada je późniejsza posłanka UD i PO. Określenie „czwarta RP” jest zanegowaniem konstytucyjnego porządku prawnego panującego w Polsce o ile nie pada z ust polityka PO lub profesora socjologii, późniejszego posła tej partii. Aresztowanie przez CBA o 6 rano jest przejawem totalitaryzmu do czasu, aż szef CBA nie jest wymieniony na swojego. Nazwanie rury pod Bałtykiem łączącej Rosję z Niemcami „nowym paktem Ribbentrop-Mołotow” jest skandaliczne o ile nie wypowiada je późniejszy minister rządu PO-PSL, podobnie jak brutalne słowa wobec Lecha Wałęsy padające z ust tego samego polityka.
 
Okazuje się, że aby być akceptowanym i szanowanym politykiem, wystarczy być we „właściwej” partii, a czasem wystarczy zmienić przynależność partyjną lub klubową, by z żarliwego patrioty stać się sprzedawczykiem lub z pogardzanego oszołoma stać się mężem stanu.
 
Do tej wyliczanki dołącza się polski wymiar sprawiedliwości, który czasem wypowiedziane słowo traktuje zgodnie ze słownikową definicją, a czasem zgodnie z potocznym znaczeniem. Tak więc „burak” przeważnie jest warzywem, a czasem niespodziewanie staje się określeniem człowieka bez kultury. Podobnie jak „pedał”, który bywa częścią roweru lub całym homoseksualistą…
 
I tak w kółko…
 
 
Tekst opublikowany na portalu Fronda.pl

Były radny Sejmiku Województwa Mazowieckiego, autor kilku scenariuszy filmowych i kilkuset artykułów, miłośnik kina, teatru i ogrodów botanicznych. 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka