WojciechWężyk WojciechWężyk
2754
BLOG

WOŚP - kolejny wektor podziału

WojciechWężyk WojciechWężyk WOŚP Obserwuj temat Obserwuj notkę 122

Przez całe lata finał WOŚP był dla mnie wydarzeniem. Czymś bardzo oczywistym, co symbolicznie kończyło okres okołoświąteczny. Cieszyłem się na kolejne edycje. Siadało się przed telewizorem, śledząc ich przebieg i z napięciem oglądając rosnące słupki datków.  

Mijał czas. Zgrzebne transmisje przerodziły się w perfekcyjną machinę wspieraną logistyką i technologią. Im bardziej profesjonalnie się robiło, im więcej sponsorów i polityków przemawiało, tym trudniej było mi znaleźć w tym wszystkim dawną atmosferę.

Szukałem jej bezskutecznie między setkami logotypów i partyjnych emblematów. W gąszczu dowodów społecznej odpowiedzialności biznesu i rozciągniętych w nieskończoność licytacji, w których nazbyt często ważniejszy jest darczyńca niż obdarowywany.

Coś ewidentnie poszło nie tak. Może taka jest po prostu kolej rzeczy, kiedy inicjatywa nabiera administracyjnych ram? Opierza się, otłuszcza, obrasta w funkcje, budżety, ludzi – bez czego nie da się pomagać na naprawdę wielką skalę.

A może coś nam zwinięto sprzed nosa, bo stało się zbyt atrakcyjne? Albo sami to zmarnowaliśmy – na przykład chęcią dokopania „tamtym” (kimkolwiek by oni nie byli), usilnie szukając kolejnego wektora plemiennego podziału i gubiąc po drodze to, co najważniejsze.

To prawie pewne, że w tym roku zebrane kwoty przebiją kolejny sufit, za co trzymam szczerze kciuki. A jednak czegoś mi żal. Może się zestarzałem i tęskno mi do entuzjazmu „pionierskich czasów”. Mniej też we mnie naiwności. Wiary w to, że uda się uniknąć natrętnego bombardowania deklaracjami tych, którzy są za, i tych, którzy są przeciw. Że nie każą mi rozstrzygać, czy twórca WOŚP jest świeckim świętym, czy też zasługuje na pogardę, bo trzyma z innymi. Że puszka z serduszkiem będzie zwyczajnie tym, czym była przez całe lata, zamiast przypominać do złudzenia urnę wyborczą, która wymaga opowiedzenia się po którejś ze stron kolejnego partyjnego sporu.

Zastanawiam się, po co nam cała ta kłótnia, w której przecież nie da się nie uczestniczyć. Wesprzesz – źle. Nie wesprzesz – też źle. A przecież umiemy pomagać i jednoczyć się jak chyba żaden inny naród. Udowodniliśmy to podczas tych kilkudziesięciu styczniowych niedziel, ale przede wszystkim rok temu, gdy otworzyliśmy drzwi i portfele dla uciekinierów z Ukrainy. W Sopocie, Gdyni, Gdańsku – w każdym mieście, dużym i małym, rzuciliśmy się na pomoc. Jej skala i autentyczność, była (a co ważniejsze, wciąż jest), nieprawdopodobna. Wcale się nie dziwię, że Polacy odbierają tu hołdy, że mówi się o nas z najwyższym szacunkiem. 

Czemu nam się udało dokonać tego, co niemożliwe? Odpowiedzi na ten temat naukowcy będą poszukiwali przez najbliższe dekady. Powstanie niejeden doktorat, analiza i raport. Na mój amatorski w sprawach pomocy charytatywnej nos, decydująca była autentyczność. Prezes firmy obuwniczej przekazywał buty nie myśląc, jak upiec przy tym marketingową pieczeń. Platformerski burmistrz pomagał pisowskiemu wojewodzie z potrzeby serca, a nie dla wyborczych słupków. Dzieciaki leciały pakować kanapki nie po to, żeby mieć odhaczone punkty za działalność pozaszkolną, która jest później premiowana na egzaminie.  

Naprawdę nie dajmy się zwariować. Nie ma znaczenia komu i ile jałmużny przekażemy – to absolutnie fałszywa linia podziału. W takich sprawach kierujmy się po prostu sercem. Jeśli nas zawiedzie (w co wątpię), to chyba nic złego się nie stanie. Bo życie nas uczy, że dobro i tak wraca. 


www.wojciechwezyk.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo