Który mały chłopiec nie marzył o tym, aby zostać dzielnym rycerzem? Która mała dziewczynka nie chciała być prawdziwą księżniczką? Wyobraźnia oczywiście pozwala na wszystko, ale mimo to fajnie byłoby choć na chwilę wcielić się w taką rolę naprawdę. Życie stopniowo weryfikuje marzenia, ale niektórzy nigdy z nich nie wyrastają. Tylko że dorosłemu rycerzowi nie wystarczy już drewniany mieczyk - on musi mieć prawdziwą zbroję, hełm, tarczę, miecz, topór, bądź inną równie groźną broń, którą włada biegle i staje w szranki z innymi rycerzami. Potrzebuje namiotu, no i swego znaku w postaci proporca lub totemu. A dorosła księżniczka też nie zadowoli się byle błyszczącą satynową spódniczką - potrzebuje tkanej, haftowanej sukni, misternej biżuterii, ozdobnej torebki przy pasku, kolorowej krajki i wiele z tych rzeczy zrobi własnoręcznie. Potrzebuje też kociołka i ceramicznych garnków, bo jedyne czego nie potrzebuje, to służba - współczesna księżniczka sama doskonale zadba o siebie, no i o swojego rycerza :)

Kto chce spotkać takie księżniczki i rycerzy powinien udać się do Trzcinicy, do skansenu archeologicznego Karpacka Troja. Już po przekroczeniu bramy, mamy wrażenie, że czas się cofnął, ale jeśli trafimy tam akurat wtedy, gdy odbywa się festiwal archeologiczny Dwa Oblicza, poczujemy się, jakbyśmy wsiedli do wehikułu czasu i zostali przeniesieni wprost do osady z wieków średnich, albo i jeszcze wcześniejszych. Oto bowiem w jednym ze zrekonstruowanych domów mężczyzna w zgrzebnym odzieniu szlifuje obłupane krzemienne płytki - będą z nich ostrza jak się patrzy.

W następnej chacie kobieta w lnianej brązowej sukni pracuje w skupieniu nad glinianym garnkiem, wyglądającym niemal identycznie jak naczynia widziane wcześniej na muzealnej wystawie.

Gdzie indziej w zadymionym wnętrzu zastajemy mieszkańców zajętych pieczeniem jakichś kawałków mięsa nad paleniskiem umiejscowionym na samym środku izby

albo trafiamy do kuźni i widzimy wykuwanie żelaznego grota do oszczepu.

Zaraz za osadą widać białe pole namiotowe.

Ale takich namiotów nie zobaczy się na zwykłym campingu - jasne, płócienne płachty rozwieszone na drewnianych podpórkach, zwykle z jednym bokiem podniesionym, odsłaniającym wnętrze.
A w środku proste, drewniane stoły i ławy do siedzenia, rozłożone siano do spania przykryte derką lub skórą, czasem kufer na rzeczy osobiste.

Obok namiotu czeka, przygotowany do planowanego turnieju, rycerski rynsztunek, a w podwieszonym nad ogniskiem kotle coś się warzy.

Niektóre namioty należą do rzemieślników, którzy urządzili w nich swe warsztaty wraz z kramami. Można tu zaopatrzyć się w wyroby tkaczy, garncarzy, pasamoników, rogowników, kowali, wytwórców biżuterii, łuków i innych przedmiotów.

Tu się chińszczyzny nie znajdzie, wszystko wykonywane jest technikami sprzed wieków, własnoręcznie przez gospodarzy stoisk, którzy często zajęci są właśnie wyrobem nowego dzieła i chętnie udzielają wyjaśnień zainteresowanym.

Najbardziej oblegane są kramy z biżuterią, bo też podobnych, misternie wykonanych cudeniek nie uświadczysz w miejskich centrach handlowych.

Ale i do stanowiska tkackiego trudno się było dopchać. Pani prezentowała tam starą, rzadko już spotykaną technikę tabliczkową, lecz choć tłumaczyła dokładnie, jej tajniki wciąż są dla mnie niepojęte.

Z tym większą przyjemnością i podziwem obejrzałam więc bogatą kolekcję krajek, pasków i toreb, którymi dysponował kramik.

W międzyczasie rozpoczęły się zawody łucznicze. Do tych zmagań księżniczki mogły stawać na równi z rycerzami

i wcale nie gorzej dawały sobie radę.

Upał dał nam się już trochę we znaki, nie czekając więc na rozstrzygnięcie zawodów poszliśmy zwiedzać grodzisko. Skansen powstał w miejscu, gdzie odkryto pozostałości ufortyfikowanej osady z epoki brązu sprzed 4000 lat, osadę kultury otomańskiej z okresu XVII-XVI w.p.n.e. oraz gród słowiański z VIII-XI w.n.e. Jest to jedno z najważniejszych stanowisk archeologicznych w Polsce, w którym odkryto ponad 160 tysięcy bardzo cennych, zabytkowych przedmiotów.

Na terenie grodziska zrekonstruowano chaty mieszkalne,

bramy grodu

oraz wały obronne,

z wysokości których dojrzeliśmy, że zawody łucznicze zostały już zakończone.

Następnym punktem programu miały być walki rycerskie. Chętni stawania w szranki ściągali już z pobliskiego obozowiska. O tym, że ciosy w takich turniejach nie są markowane świadczy zarówno stan tarcz, które zapewnie niejeden taki turniej pamiętają, jak i przezorność organizatorów, którzy zapewnili zawodnikom bliskość pomocy medycznej, o co pewnie trudniej było w średniowieczu.

A oto już dwóch pierwszych wojów staje do boju.

Padają pierwsze ciosy

i kolejne.



Walka trwa do momentu zadania pięciu celnych ciosów przez jednego z przeciwników. A następni już czekają na swoją kolej i starają się wyglądać groźnie.

Wieczorną atrakcją miała być bitwa o Wały Królewskie, jednak my już tego nie zobaczyliśmy, gdyż trzeba nam było wracać do domu. Żałowaliśmy, ale jednego byliśmy pewni - wały przetrwały i przetrwają zapewnie jeszcze niejedną bitwę, dając nam szanse na kolejną podróż w czasie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości