Zamieszanie wokół zatrzymania, a następnie braku aresztu dla byłego senatora PO Józefa Piniora choć powoli już słabie, to nadal jednak budzi emocje, ale i wątpliwości. Cała otoczka tej kwestii, a następnie tłumacznie całej elity III RP na czele z mediami mainstreamu o państwie policyjnym dobitnie pokazuje, że przekroczyliśmy granice absurdu. I chyba nie ma z tego punktu za bardzo wyjścia. Teraz co by rząd Beaty Szydło nie zrobił, to i tak będzie w niektórych opiniach być może nawet gorszy od reżimów komunistycznych. Nawet jeśli śledztwo bądź dana sprawa będzie ściśle powiązana z ekipą Platformy.
Mnie natomiast smuci fakt, że dawna elita "Solidarności" rozmienia się na drobne. Oczywiście nie mam tutaj na myśli Lecha Wałęsy czy Władysława Frasyniuka, bowiem oni swoimi wypowiedziami i postępowaniem sami to skutecznie zrobili. Ale chodzi mi o ludzi takich jak właśnie Pinior, którzy w opinii wielu byli z tej grupy opozycjonistów nie chcących się "nachapać" tego, co daje wolna Polska. Opinie byłego senatora i europosła świadczą jednak o tym, że i ta część zapomina o pewnej rzeczy, podstawowej, o którą przecież walczyli z komunistami: o sprawiedliwość dla wszystkich i równość wszystkich wobec prawa. Niestety ta zasada szybko po 1989 r. została przez grających "pierwsze skrzypce" działaczy zapomniana, a teraz za sprawą Józefa Piniora kończy w zasadzie swój bieg. Niestety od początku transformacji elity solidarnościowe wmawiały większości Polaków także poprzez opinię publiczną, że oni są niezkazitelni, uczciwi i żadnego przekrętu, żadnej wątpliwości nie można im zarzucić. Taki pogląd trwa nadal i jest on na tyle wsiąknięty w polskie społeczeństwo, że nie prędko on zniknie.
Nie mówię przy tym, że sam Pinior jest winny. Poczekajmy na rozwój wypadków, choć chciałbym wierzyć, że będzie on oczyszczony z zarzutów. I zacznijmy w końcu martwić się też o los szeregowych członków dawnej "S". Bowiem gdyby nie oni, cały ten ruch i wydarzenia nie miałby miejsca.
Inne tematy w dziale Polityka