Odbudowa Warszawy trwa nieustannie do dzisiaj, czego dowodem jest odtworzony z pietyzmem paręnaście lat temu budynek XVIII-wiecznego Ratusza, wzniesionego za panowania króla Stanisława Augusta - według projektu jego nadwornych architektów, Fontany i Merliniego. We wrześniu 1939 roku bohaterski prezydent Warszawy, Stefan Starzyński, kierował stamtąd cywilną obroną miasta. W czasie Powstania Warszawskiego budynek został częściowo zniszczony, a po wojnie rozebrany.
Będąc w Warszawie można odnieść wrażenie, że wojenna martyrologia i powojenny dramat zdają się tutaj przenikać nie tylko z licznych tablic pamięci i stojących wciąż jeszcze w paru miejscach socrealistycznych pomników... Jednocześnie jednak Warszawa zaczęła już najwyraźniej szukać nowej równowagi między przeszłością i przyszłością. Skomplikowane losy miasta i jego mieszkańców można znakomicie prze śledzić w czynnym od 2004 r. Muzeum Powstania Warszawskiego.
Muzeum, które otwarto dokładnie w 60. rocznicę wybuchu powstania (1 sierpnia 1944) mieści się w starej elektrowni tramwajowej w dzielnicy Wola. Ekspozycja zajmuje trzy piętra, a jej głównymi elementami są wielkoformatowe zdjęcia, monitory i komputery. Zwiedzający poruszają się wśród gruzów niszczonego miasta. Wszędzie panuje półmrok. W sali Małego Powstańca ze zdjęć spoglądają uśmiechnięte dzieci pełniące rolę kurierów. Ostatnia część wystawy ukazuje Warszawę przed drugą wojną, a potem ruiny, które pozostały po zrównaniu miasta z ziemią.
Jednym z fragmentów ekspozycji jest barykada z płyt chodnikowych ze szczelinami - punktami obserwacyjnymi, przez które można zobaczyć powstańcze fotografie i fragmenty filmów. Jest też rekonstrukcja kanału, którym powstańcy i cywile przekradali się do dzielnic niezajętych jeszcze przez Niemców; oglądamy szpital polowy, kopię słynnego wozu pancer nego Kubuś i powstańczą radiostację Błyskawica. Muzeum oddzielone jest od ulicy Murem Pamięci z 10 tys. nazwisk poległych powstańców.
Jest to niewatpliwie jedno z lepszych muzeów w Polsce. Nad całym terenem góruje przeszklona wieża widokowa z tzw. kotwicą będącą połączeniem liter „P” i „W” - czyli symbolem Polski Walczącej. Można kupić ksiażki, mapy, plakaty, kartki pocztowe, repliki przedwojennych zabawek, a także koszulki, długopisy, kubki i puzzle. Osobna część wystawy poświęcona jest sytuacji w Europie w latach 1944/45. Klęska Powstania - przy bierności stojącej po drugiej stronie Wisły Armii Czerwonej i obojętności Aliantów, to wydarzenia, które na świecie są mało znane.
Przez wszystkie lata władzy komunistycznej wiedza o tych wydarzeniach była w Polsce tematem zakazanym; obecnie niektórzy historycy krytykują „bezcelowość Powstania, które w kategoriach Realpolitik było kleską - pociągnęło za sobą śmierć ponad 200 tysięcy ludzi i zniszczenie miasta”. Z drugiej strony wskazuje się jednak na znaczenie tego heroicznego zrywu, dzięki któremu Polakom udało się jednak po wojnie uzyskać większy margines „duchowej niezależności” od Moskwy, choć ta zrabowała też Polsce niezwykle ważne pod względem kulturowym i historycznym miasta: Wilno i Lwów.
Pamiętasz ten moment, gdy po wojnie wróciłeś do zniszczonej Warszawy i nie znalazleś swojej ulicy, ani swojego domu? - pytam znanego pisarza i scenarzystę filmowego Józefa Hena.
Przetrwałem wojnę na wschodzie - w Rosji, choć nie jestem „męczennikiem Syberii”. Miałem jakąś niesamowitą intuicję. To ja sam pchałem się na wschód, bo przecież wiedzieć nie mogłem, żeby od tego wszystkiego uciekać - z błogosławieństwem osamotnionych rodziców. Po latach napisałem taką powieść pt. Opór pokazującą przeżycia mieszkańców żydowskiej kamienicy w Warszawie w czasie wojny z Niemcami we wrześniu 1939 r. To wszystko było na Nowolipiu. Tam jest opisane zachowanie ludzi podczas bombardowań. Narrator, czyli ja - podczas tego oblężenia dojrzał. Byłem najbardziej spokojny.
Potem w październiku widziałem na ulicy Solnej, jak ortodoksyjny Żyd, chuderlak w okularach, został zaczepiony przez trzech Niemców. Dwaj z nich mieli ochotę się z nim pobawić, trzeci, najwyraźniej zniecierpliwiony, odwiódł ich od tego. Zrozumiałem, że oni mogą robić wszystko bezkar nie, upokarzać, bić - jeszcze wtedy nikt nie wyobrażał sobie, co naprawdę się stanie. Ale mnie to wystarczyło. Nie byłem w getcie i nie ukrywałem się w żadnej piwnicy. Nie przemykałem się pod ścianami domów, mając fałszywe papiery. Nie polowali na mnie szmalcownicy.
Utleniłem sobie moje czarne włosy i poszedłem na wschód. Miałem trochę szczęścia; granicę, którą „wyznaczyli” Ribbentrop i Mołotow, przekroczyłem 8 listopada, dokładnie w moje 16 urodziny, tak wszedłem w dorosłość.
W Rosji nie wywieziono mnie, jak wywieziono moją siostrę i brata. Było ciężko, dramatycznie, bywałem blisko śmierci głodowej, obdarty, bosy; mój brat był w łagrze i nigdy nie wrócił, nie wiadomo co się z nim stało; siostrę wywieziono do Jakucji. Zimą 1941 r. przemierzalem z kolegą setki kilometrów, często w śnieżnej zawiei, i nie było przypadku, żeby samotna babina odmówila nam noclegu, parzonego mleka, smażonych kartofli na boczku. Im uboższa chatynka, tym cieplejsze przyjęcie - to była reguła. Psychikę Rosjan określają przestrzenie i klimat tego kraju.
Zanim wróciłeś do zburzonej Warszawy...w jaki sposób dowiedziałeś się o tym, co sie stało z gettem?
O powstaniu w getcie dowiedziałem się dopiero rok później. Prasa sowiecka może i gdzieś tam dała jakąś informację - wiedzieliśmy tylko, że jest niedobrze. W maju 1944 r. na Ukrainie, jak poszedłem do wojska polskiego - leżeliśmy na trawie, żeby obeschnąć po kąpieli i podszedł do mnie młody chłopak, i mówi do mnie: muszę ci o sobie opowiedzieć. Wygląd miał lepszy niż Paul Newman (niebieskooki blondyn) i na polecenie polskiego podziemia wchodził do getta w niemieckim mundurze. To było trochę dziwne, że akurat do mnie podszedł, bo nie byłem tam przecież jedynym Żydem, ale pisałem przed wojną do Małego Przeglądu, więc może ludzie wiedzieli.
On po raz pierwszy powiedział mi o getcie, gdzie byli jego rodzice. Chciał ich stamtąd wyprowadzić, bo czuło się, że będzie akcja niemiecka, która wywoła powstanie. Oni mu tam pokazali bunkier, wszystko przygotowane, żywność na pół roku - nie wiedzieli tylko jednego, że się tam spalą. W wojsku polskim zgłosił się do batalionu szturmowego, działającego na tyłach wroga - powiedział, że Niemcy nauczyli go zabijać, teraz będzie ich zabijał. To jego historia. Też chciałem wstąpić do tego batalionu szturmowego, też chciałem zabijać. Podczas pobytu w wojsku pisałem.
Nawet w najgorszych czasach miałem świadomość, że przeżywam swoje tworzywo; wiedzialem, że kiedyś będę to opisywał. Nie szliśmy przez Warszawę. Byłem w Lublinie, gdy Warszawa była wyzwalana. Straszli wie chciałem iść do Warszawy, przedostać się do mojego miasta, spojrzeć na ulicę i dom, które były moją ojczyzną - ale koledzy, Żydzi, chłopaki z mojego plutonu, mówią do mnie: Józek, nie chodź tam - tam nic nie ma, tylko gruzy.
Część zniszczonej Warszawy obejrzałem dopiero w lipcu 1945 roku – jadąc gdzieś jako dziennikarz - nasz pociag stanął w tym miejscu, gdzie teraz jest Dworzec Zachodni. Wysiadłem i przeszedłem dwie-trzy ulice, cofnąłem się przerażony. Tam nikt nie mieszkał, same ruiny. Miesiąc później zostałem wezwany do dowództwa - na warszawskiej Pradze. Idę ulicą Targową i widzę moją mamę - ona mnie nie poznała, byłem w mundurze oficerskim - stanąłem przed nią i mówię „mama”, a łzy mi z oczu trysnęły na metr. Obok byli ludzie, którzy to widzieli i popłakali się.
Mama i ojciec byli w getcie cały czas. Ojciec pracował jako konserwator maszyn w „szopie” u Schulza, no i mieli zaświadczenie, że nie podlegają selekcji. Mimo to, mamę wzięli na Umschlagplatz. Stała już w kolejce wy selekcjonowanych na śmierć. Ocalała dzięki temu, że zrobiła dwa kroki w bok - tylko dwa kroki - wciskając się do kolejki na życie. Ten półbóg w mundurze SS - który przeznaczał na śmierć lub życie - nie zauważył. Dwa szybkie kroki, dzieki którym mogłem ją po wojnie spotkać.
Potem było powstanie w getcie; moja ulica Nowolipie została zajęta przez Niemców od razu na początku. Wywieźli ich do Majdanka. Tam przeszli selekcję, ale nadawali się do pracy, więc nie poszli do gazu.
Twoje miasto zniknęło; poszedłeś w końcu na ulicę, gdzie mieszkałeś przed wojną, czy też omijałeś to miejsce?
Poszedłem tam i krokami obliczyłem, które gruzy są moją kamienicą, opisaną po latach w powieści pt. Nowolipie. Była żółta brama obłożona kafelkami - wziąłem taki kafelek. Mojej Warszawy już nie było - zniknęła wraz z ludźmi, którzy ją zaludniali. Noszę ją w sobie, po prostu jest we mnie - prawdziwsza, barwniejsza, niemal bardziej dotykalna od tej, którą postawiono na jej miejscu. Tamto miasto nigdy ode mnie nie odeszło. Widzę twarze i słyszę głosy. W Nowolipiu opisałem zwyczajnych ludzi, którzy zostali zamordowani. Pisałem o życiu - nie o śmierci.
Pisałem o dzieciach, które były tylko dziećmi, opisałem świat, który żył - po którym została pustka. Ale czytelnicy wiedzą o tej śmierci - i dlatego książka o zwykłym życiu jest książką o Holokauście. Nigdy nie napisalem jakiejś prozy, której akcja toczyłaby się w getcie. Nie waham się umieszczać akcji w odległych epokach, albo na wyspach Oceanii, do których nigdy nie dotarłem, w Algierze i Dakarze. To co się dzieje między ludźmi, między kobietą i meżczyzną, czy nawet między uwięzionym w obozie bokserem a jego lagerfuhrerem – to domena literatury.
Autor może to sobie wyobrazić, może się z czyimiś uczuciami identyfikować. Ale pisanie o getcie nie mogło być dla mnie sprawą wyobraźni. Tam rozgrywka była nie między ludźmi, lecz między człowiekiem a piekłem. Pisanie jest zawsze osądem. Od pierwszej chwili powiedziałem sobie, że nie mam prawa nikogo osądzać – ja, który tam nie byłem. Ani tych z policji żydowskiej, ani tych z Judenratu; nikogo, kto ratował swoje życie, a przede wszystkim życie najbliższych, życie własnej matki, bo taka bywała stawka i na tym polegał bestialski szantaż.
Nie byłem nigdy w takiej sytuacji – nie mogę wiedzieć, jak bym się sam zachował. Nie dałem sobie prawa osądzać także dlatego, że wiedziałem dużo, gromadziły się we mnie opowieści tych, co przeżyli, i słuchając ich czułem sie coraz bardziej bezradny.
Zacząłeś pisać przed wojną do „Małego Przeglądu”, założonego przez Janusza Korczaka. Czy znałeś „Starego Doktora”?
Zostałem kiedyś zaproszony do kina przez Mały Przegląd, którego byłem korespondentem. Było to pismo dla dzieci - unikalne na świecie - którego współredaktorami były też dzieci. Zabrałem matkę i mojego starszego brata. On był tak zły i zazdrosny, że cały czas kopał jakiegoś pana, który siedział przed nami. To był właśnie doktor Korczak. I byłem świadkiem porażki pedagogicznej Korczaka, bo się odwracał i mówił „dziecko przestań”. Dziecko nie przestało i Korczak po prostu się prze siadł. Korczak zginął i mój brat zginął. Nie wiadomo co się z nim stało, po prostu się rozpłynął.
W jakiej kulturze Ty się właściwie wychowałeś, bo przecież świat nie otworzył się dla ciebie dopiero pdczas wojny?
Wychowałem się przede wszystkim w kulturze europejskiej, choć zafascynowany byłem kinem amerykańskim. My, dzieci, umieszczani byliśmy pod samym ekranem, nad nami snuły się wydłużone cienie poszarzałych bohaterów. Tarzan, biały koń spieszący swemu panu na ratunek, zębami uwalniał go z więzów. Panowało już kino dźwiękowe, ale wciąż za 20 groszy można było oglądać nieme filmy z kowbojami. W domu, kiedy zostawałem sam, odgrywałem sobie ten świat. Wałek od kanapy stawał się wierzchowcem, a pokój stołowy i sypialnia rodziców poszerzały się w prerię, po której wlokłem się wycieńczony.
Potem wszystko się skomplikowało, we mnie, wokół mnie i w kowbojskim filmie. Szybkość wyciągania kolta niekoniecznie świadczyła o szlachetności. Miałem własne obserwacje wojenne, frontowe. Czynu bohaterskiego dokonuje się bez zastanowienia, irracjonalnie. Odwaga wcale nie musi być przywilejem dobra. Odważny był szeryf, ale odważne też były bańdziory w filmie W samo południe, gardzące niebezpieczeństwem, idące na śmiertelną rozprawę z Gary Cooperem.
Czytało się, mówię o moim przedwojniu w Warszawie - Dickensa, Marka Twaina, Londona, Shawa, braci Mannów, Zweiga, Capka, Dos Passosa, Galsworthy’ego, natomiast Hemingway na przykład był mało znany. Poznałem paryskie dworce dzięki powieściom o Arsenie Lupienie, nie należy tego lekceważyć. Do Prousta dopiero się przymierzałem.
Jestem nieuleczalnym „zapadnikiem”, a wielka literatura rosyjska, to przecież też czołówka literatury europejskiej. Jestem autorem biografii Montaigne’a, który w niektórych oczach uchodzi za patrona Unii Europejskiej. A także biografii innego wielkiego Europejczyka, ostatniego króla Polski - Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Byłeś jedynym pisarzem w Polsce po Wojnie Sześciodniowej w 1967 roku, który zareagował na to, że Polska zerwała stosunki z Izraelem. Napisałeś wtedy opowiadanie pt. „Oko Dajana”.
Zostało wtedy wydrukowane w paryskiej Kulturze pod pseudonimem Korab, bo przecież w Polsce cenzura by tego nie puściła. Jak zacząłem je pisać, wiedziałem od razu że to ma być literatura, a nie żaden tekst publicystyczny. Oko Dajana zaczyna się od zdania Pewnego dnia spostrzegłem, że Warszawa nie jest najpiękniejszym miastem świata.
Uważałem wtedy, że straciłem grunt pod nogami - słuchając jakiegoś brutalnego antyizraelskiego komentarza w radio. Ale nikt się nie spodziewał zerwania stosunków dyplomatycznych. Tu w kawiarni Czytelnik, gdzie teraz rozmawiamy, siedział bliski współpracownik premiera Cyrankiewicza i mówił, że to jest niemożliwe, żeby Polska, która ma trzy miliony zabitych Żydów, zerwała stosunki z Izraelem. To się nie stanie.
Kilka godzin później zerwano stosunki z Izraelem, zaraz po tym, jak zrobiła to Moskwa. Wściekłem się. Coś mi się wtedy stało z błędnikiem, zacząłem źle chodzić, dostałem środki na uspokojenie. Mój wówczas 12-letni syn Maciek przeprowadzał mnie przez ulicę.
Ale nie wyjechałeś z Polski, czy może rozważałeś taką możliwość? Choćby niecały rok później po marcu-68?
Ja jestem troszkę przekorny z natury i powiedziałem sobie, że tej przyjemności komunistom nie zrobię. Ktoś widział później w 1968 roku, że już na mnie i na kilku innych pisarzy leżały karty emigracyjne wypełnio ne. W latach 70. zaczęli mnie sekować, nie mogłem nic wydawać, a moje teksty ukazywały się tylko za granicą. Jeden taki pułkownik od literatury, politruk partyjny, choć prywatnie bardziej liberalny, tłumaczył mi poufnie, że ich rozwścieczyłem głównie tym, że nie wyjechałem.
Czy możesz jakoś podsumować swoje życie w PRL, przez cały ten czas mieszkasz w Warszawie.
Powiem Ci coś o ludziach, Eli - często w peerelu, podobnie jak przedtem w Rosji Sowieckiej, czarno-białe stereotypy się nie sprawdzały. Zawsze w końcu okazywało się, że w tym systemie ludzie też bywają bardzo różni. Pod koniec lat 60. byłem w Paryżu i chciałem już nawet zostać tam na stałe, proponowano mi pracę tłumacza w koncernie Renaulta, który zaczął właśnie robić interesy z ZSRR, ale nagle dostałem wiadomość z Polski, że poszła do składu moja książka. A ja w Polsce byłem pisarzem.
W ogóle, to trudno powiedzieć, w jakim stopniu totalitarna władza odbiła się na polskiej literaturze; przecież emigranci nie dali tak naprawdę żadnego dzieła, nie napisali żadnych wielkich powieści, najwyżej reportaże i opowiadania, a oni tam mieli wszystko jasne. Podczas gdy w Polsce, my pisarze, po 1945 r. żyliśmy w stałej rozterce, ale z tego przecież właśnie powstaje literatura. Potem w latach 80. wiele rzeczy w kraju wydawano w podziemiu.
Nie chcę stwarzać wrażenia, że moje życie i wszystkich tych, którzy prze żyli, było nieustającym lamentem. Nie siedzieliśmy stale nad brzegami Babilonu, opłakując i śniąc o naszej zaginionej ojczyźnie. Po wojnie tryskaliśmy twórczością, pisaliśmy humoreski. Każdy robił to, co umiał najlepiej, do czego pchały go talent, przeżycia i ciśnienie młodej krwi. Radość miłości, ukochane dzieci, wnuki - nowe przyjaźnie - myślę, że to bardzo zdrowe zjawisko. Ucieczka od życia byłaby oczywistym kalectwem.
Tylko, że my wszyscy wiemy, że tej rodzinnej radości zawsze towarzyszy spychany w podświadomość niepokój; nie będę tego tematu rozwijał; wiadomo, o co chodzi - jak niebezpieczny i nieprzyjazny jest świat. Chodzę więc przez to moje pogodne, często uśmiechnięte życie, na ogół twórcze – z utajonym bólem. To, co sie stało tam, za murami getta, w którym ja nie byłem, zdeterminowało moje życie.
Jak ty się odnajdujesz w obecnych czasach; chodzi mi o wszechobecną „kulturę obrazków”, internet, czy to ci nie przszkadza?
Oczywiście, że przeszkadza. Dla mnie to jest obce, bo jestem z innego pokolenia. Boję się w tym poruszać, choć niektórzy mi zadroszczą, że piszę wiecznym piórem; pokazali w internecie mój pokreślony rękopis, jakie to piękne, a teraz tego już nie ma. Ale chodzi własnie o te zmagania pisarza ze słowem. Ja muszę nerwowo czuć litery, żeby one nie były wykrojone przez kogoś; wykreślam, ale to, co wykreślam zostaje na papierze i zawsze mogę przywrócić.
Wszystkie emocje zostają w rękopisie, trzeba się tylko strzec jednego: autorowi często rękopis bardziej się podoba od maszynopisu, bo tam są zawarte wszystkie emocje, które on przeżywał podczas pisania; to jest bardzo niebezpieczne zwłaszcza dla początkujących pisarzy. Maszynopis łatwiej jest przeczytać oczami „niechętnego krytyka”, a w literaturze to jest ważne, żeby i w ten sposób spojrzeć na swoją robotę.
Śledzisz młodą lteraturę w Polsce?
Czytam mało, przeważnie jakieś recenzyjki, ale konflikty, które oni przed stawiają, mnie nie interesują. Umieją posługiwać się słowem, ale nie ma ją biografii, Szczególnie, jak weźmiesz tzw. kobiecą literaturę, te dziewczyny świetnie piszą o tym, że urodziły dziecko i miały kochanków etc., ale poza tym nie mają wiele do powiedzenia. Nazwano to nawet brutal nie „literaturą menstruacyjną”. Oni często rozdymują jakieś swoje przeży cia związane z Solidarnością. Oczywiście, wielka literatura może pow stać z obserwacji ludzi, ale do tego trzeba Prousta, żeby obserwować własną kucharkę Franciszke, jak Ludwika XIV i zrobić z tego arcydzieło.
@
29. fragment - z mojej nowej książki pt. Dawka Polin (Właśnie Polska), która w najbliższym czasie ukaże się w Izraelu - w wersji hebrajskojęzycznej - w wydawnictwie największej gazety Jedijot Achronot. Ten reportażowy przewodnik - Kraków, Warszawa, Łódź, Gdańsk - tworzy platformę do rozmów z 20 znakomitymi ludźmi m.in. o tym, jak polska kultura przeszła przez czasy komuny. Książka opublikowana zostanie też w Polsce.
STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY.
Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach. “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima.
FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura