Indiańsko-włosko-irlandzko-hamerykański szaleniec, któremu Manitou nie pożałował geniuszu filmowego, Kłentin Tarantino, nakręcił film pt. „Palp Fikszyn”. W filmie tym jedną z drugoplanowych ról gra walizka wypełniona czymś niezwykle cennym, tak cennym, że dla jej posiadania ludzie gotowi są zabijać. A nawet cytować fragmenty Księgi Ezechiela. Widzowie nigdy nie poznają tajemnicy owego sakwojażu, zaś sam Tarantino, zapytany o jej zawartość ponoć odpowiedział, że znajduje się w niej to, co widz chce, żeby się znalazło.
Na podobnej zasadzie oparta jest znana historyjka o przesłuchaniu Rabinowicza (Skąd mam dolary? Z szafki. A skąd się wzięły w szafce? Żona włożyła. Skąd żona je miała? Ode mnie. No, a wy skąd? Przecież już mówiłem – z szafki) oraz, jak się niedawno ostatecznie okazało, zadania Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Teoretycznie CBA ma ustawowy obowiązek „zwalczać korupcję”. Nie tak sobie, lecz w celu przeciwdziałania machinacjom godzącym w „interesy ekonomiczne państwa”. Tak sformułowana dyrektywa jasno i jednoznacznie pozycjonuje „interes państwa” względem jednostki na przeciwległych biegunach. Jednostka zerem, jednostka niczym pisał jasnowidz Majakowski Włodzimierz, w którym winno się widzieć współczesnego Nostradamusa. Sytuacja przypomina więc zabawę w podrzucanie psiej kupy patykiem, gdzie patykiem jest państwowa instytucja, a kupą – tak zwany obywatel.
Tu nie chodzi o nazwiska ani bieżącą polityczną walkę na łokcie o dostęp do koryta. nie chodzi o to, że dzisiaj „nasi” mogą dzięki CBA dręczyć „ichni” reżim, bo sytuacja w każdej chwili może się zmienić na przeciwną, co dla jednostki przecież nie będzie miało żadnego znaczenia. Nawet wypożyczenie z raju jakiegoś świętego i postawienie go na czele Biura różnicy nie zrobi.
Nie zrobi, ponieważ dopóki podpuszczacze z CBA będą mogli inicjować prowokacje, dopóty nikt nie będzie bezpieczny. Nie może być tak, aby CBA zwalczało korupcję, którą samo sprowokowało. Nie może być tak, że niewinnego człowieka poddaje się skomplikowanej grze operacyjnej i wolniutko, metodami nieetycznymi, spycha z drogi uczciwości w chaszcze przekupstwa. Owszem, wydało się, że Sawicka i Pazura były podatne na korzyści wyłączone z oficjalnej księgowości. Możliwe, że kiedyś, gdyby taka okazja się pojawiła, same, bez niczyjej pomocy skusiłyby się na łatwy zarobek. Lecz w tych obu przypadkach nie doszłoby do żadnego pokątnego kupczenia, gdyby nie siła sprawcza państwowej agencji. Gdyby nie atak państwa na jednostkę.
Wśród zadań CBA nie ma żadnego wymogu organizowania warunków do powstawania zachowań korupcyjnych. CBA ma „ścigać przestępstwa” i „prowadzić kontrolę” - żadne z tych określeń nie obejmuje nakłaniania do popełnienia czynu zabronionego i to wielomiesięczną grą operacyjną. Równie dobrze Vincent Kamiński może podstawić byle Kowalskiemu blond-piękność w stopniu kapitana, z przekonaniem udającą zaangażowanie emocjonalne. Wcześniej czy później hormony zagrają i para „przekroczy granicę intymności”. Wówczas Vincent wkroczy na scenę i mową starotestamentową oskarży Kowalskiego o gwałt.
CBA to struktura działająca metodami komunistycznymi – czyli oddająca się totalitarnej prewencji, zamiast, normalnie, uczciwej represji. Karane powinny być realne czyny, a nie potencjalna możliwość. Potencjalnie to każdy kierowca jest sprawcą „katastrofy w ruchu lądowym”, zgadza się?
Inne tematy w dziale Polityka