W dawnych mrocznych czasach karawany kupieckie nie miały lekko – podczas przetaczania się przez odludne tereny groziło spotkanie z Krwawym Hegemonem i jego zbójcerzami. Można było stracić ruchomości, a czasami, jeśli zbyt krewko się protestowało, także i życie. To ostatnie było raczej ostatecznością, w interesie rabusiów czerpiących z okradania kolumn handlowych stałe dochody nie leżało zabijanie.
Średniowieczne obyczaje nie uległy zapomnieniu, przeciwnie, zostały twórczo zaadaptowane przez współczesnych reketierów. Nadal podróżowanie drogami publicznymi grozi utratą pieniędzy (zmieniła się jedynie nomenklatura – rabunek nie nazywa się już „haraczem”, lecz „mandatem”), nie można być pewnym ni zakrętu, ni prostej, ni przydrożnego kosza na śmieci:
Doświadczeni starożytni kupcy byli przygotowani na takie okazje, zawsze mieli odłożone drobne gifty, które w razie napadu wręczali bandytom. Bandyci mogli się prezentami zadowolić, mogli zażądać dodatkowych bonusów, ostatecznie wziąć to, co im się bardziej podobało – niemniej nie odbierali handlarzom prawa do wojażowania po świecie. Zbójnicy ewidentnie byli zacofańcami i osobnikami o ograniczonej wyobraźni.
Ile razy można kupca/kierowcę okraść zakamuflowanym fotoradarem? Ooo, ile się socjalistycznej Waaadzy zechce, czyli bez ograniczeń. No dobrze, towarzysze, lecz przecież można ów proceder uczynić jeszcze bardziej dochodowym – wydanie łaski jazdy jest stanowczo zbyt proste i tanie dla delikwenta: pasowanie na kierowcę odbiera nam możliwości przeciągania sprawy. Modyfikujemy proces! Oto błystka dla naiwnych czyli łaska jazdy na sznurku. Już, już frajer wyciąga po nią ręce, wtedy my ciągniemy za sznurek, jednocześnie nie ustając w zachętach: łapcie, drodzy obywatele!
Ciekawostką jest to, że tak zwany teren rozumuje dokładnie przeciwnie:
Jeśli ktoś gustuje w wykrętnych odpowiedziach, to powinien zagadnąć dyrektora Szczyta Antoniego: „To po co właściwie wy, PORD, istniejecie, skoro nie umiecie odpowiednio wyszkolić podopiecznych?” Jestem pewien, że pytający zostanie dokładnie usatysfakcjonowany, niemniej ziarno rzucone przez tow. Szczyta z pewnością wyląduje na żyznej glebie wolnościowej biurokracji, jako że przykładnie wpisuje się w politykę fiskalno-drogową okupantów. Skoro adept szoferactwa ma jeździć z aniołem stróżem, to ów anioł stróż siłą rzeczy musi przejąć część odpowiedzialności za powierzonego mu żółtodzioba. Jeśli więc żółtodziób coś na ulicy zbroi, to mandat będzie można wystawić i na niego, i na jego opiekuna!
Pomysł bez wątpienia poprze MinOpSpoł, jako dobrze uplasowany element prorodzinnej polityki państwa (można przyjąć, że opiekunami żółtodzioba w większości przypadków będą przedstawiciele najbliższej rodziny) oraz społecznego solidaryzmu (w pozostałych przypadkach opiekunami będą przyjaciele i dobrzy znajomi). Odpowiedzialność materialna pasażerów za kierowcę znacząco poprawi efekty walki z dziurą budżetową, kto wie, może ta inicjatywa znajdzie zastosowanie także w innych środkach komunikacji (pasażerowie lub ich rodziny płaciłyby za katastrofy lotnicze, a firmy transportowe za promy samochodowe zatopione przez sztormy).
Na koniec należy zaznaczyć, że eskalacja karania kierowców za wszystko łącznie z „ociepleniem klimatu” jest jak najbardziej zgodna z zasadami sprawiedliwości społecznej: skoro posiadacza auta stać na opłatę OC, paliwo, przeglądy, płyny eksploatacyjne, gaśnice, mandaty, bilety parkingowe, listki zapachowe i myjnie, to znaczy, że są to bogacze na miarę Bahrajnu. No to – niech się dzielą majątkiem z biednym państwem.
Inne tematy w dziale Polityka