Daleko odeszły środowiska kawiarniano-salonowe od natrętnie głoszonych wartości. Ktoś pamięta, jak z łam Naszej Ulubionej Gazety nie schodziło wykoślawiane na wszelkie możliwe gramatycznie sposoby słowo-klucz „tolerancja”. O wolności słowa też nie zapominano, szczególnie przy okazji niewydarzonych artystów, których ekspresja objawiała się gwałceniem tradycyjnych symboli narodowych czy religijnych. Hegel powiada gdzieś, że wszystkie historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można, dwukrotnie. Zapomniał dodać: za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa – zauważył bystro pewien niedomyty Żyd-antysemita z Trewiru. Nasza Ulubiona Gazeta właśnie zamieniła się w Szpilki, strojąc sobie żarty ze sztandarów, które niegdyś wznosiła w kierunku nieba.
Trwa medialna nagonka na środowiska narodowe i prawicowe po manifestacji, która odbyła się 11 listopada w Warszawie i zgromadziła ponad 500 osób. Oczywiste jest to, że redaktorzy takiej tuby propagandowej lewicy jak Gazeta Wyborcza nie mogli odpuścić takiej okazji dla treningu w zakresie oczerniania i zakłamywania faktów i w związku z tym na stronie internetowej gazeta.pl ukazało się już ok. 20 artykułów poświęconych organizowanej przez ONR manifestacji.
To cytat ze
strony ONR. Można się ze stanowiskiem łysoli nie zgadzać, można je zapamiętale zwalczać, okazywać pogardę, demonstrować wyższość, nie zapraszać na popołudniowe herbatki, jednak trudno pogodzić ostentacyjnie okazywaną wyższość moralno-demotfukratyczną z postulatami wprost wzywającymi do zabraniania głoszenia poglądów faszystowskich (pozostaję przy tym służbowym epitecie funkcjonariuszy NUG, chociaż jego wartość merytoryczna jest wątpliwa):
Mają rację moi uczniowie, którzy uważają, że na państwo polskie, na jego instytucje sprawiedliwości liczyć nie można. To nie ich państwo, bo nie broni najważniejszych demokratycznych wartości. Bo państwo prawa w Polsce oznacza, że jeżeli wystarczająco wcześnie zgłosi się demonstrację, można w dniu święta narodowego, w 2009 r., na jednym z głównych warszawskich placów z całkowitym poczuciem bezkarności pozdrowić się "heil Hitler" -pisze Anna Blumsztajn.
Pozdrawianie się HH to podstawowy zarzut, aczkolwiek jakoś słabo dowiedziony fotograficznie – na stronach NUG zdjęć z pochodu ONR jest sporo, załączono nawet widełło, jednak koronnego dowodu brak. Ciekawostka – wszak to ujęcie powinno być wyeksponowane, aby nikt – na przykład ja – nie miał wątpliwości. Tym bardziej, że wersja strony przeciwnej wygląda zasadniczo inaczej:
W związku z medialnymi doniesieniami na temat wszczęcia postępowania dotyczącego manifestacji 11 listopada przez prokuraturę informujemy:
Manifestacja ONR w Warszawie w żaden sposób nie łamała polskiego prawa. Hasła organizatorów były wznoszone przez nagłośnienie główne ulokowane na stelażu. Wśród nich były takie "zalatujące neonazizmem" jak: "Precz z brukselską okupacją", "Traktat lizboński V rozbiór Polski", "Stop represjom politycznym". [...]
Pozostałe osoby posiadające nagłośnienie w postaci megafonów, nie były osobami związanymi z organizatorami i jeśli ktokolwiek wznosił hasła niezgodne z polskim prawem, organizatorzy natychmiast podejmowali interwencję.
Nasza uroczystość miała charakter patriotyczny mający na celu uczczenie bohaterów naszego kraju oraz wyrażenie naszego zdania na niektóre tematy społeczno-polityczne - głównie temat podpisania Traktatu Lizbońskiego.
W tym miejscu dochodzimy do rozstajów – czy wolność słowa i tolerancja powinny obejmować faszystów? Cóż to za tolerancja i wolność słowa, skoro nie tolerujemy haseł nam nienawistnych, a wolność wypowiedzi i poglądów rezerwujemy jedynie dla wybranych? Mówi się, że nie można być częściowo w ciąży. A można być częściowo tolerancyjnym i wybiórczo wolnościowym?
Oczywiście – nie można. Nie można, jako że próba dowiedzenia wniosku przeciwnego automatycznie czyni z nas hipokrytów. Dowodu potwierdzającego tę obserwację
dostarczył bezwiednie zawzięty krytykmarszu faszystów, Blumsztajn Seweryn:
Pod pomnik Romana Dmowskiego maszeruje ONR - młodzi ludzie bez żenady odwołujący się do tradycji polskiego faszyzmu. Przeciwko nim protestuje lewicowa młodzież, też przywołująca hasła z lat 30., ale zupełnie inne: "Faszyzm nie przejdzie" czy "No pasaran".
Faktycznie – „No pasaran” jest zupełnie inne od „Bóg Honor Ojczyzna” wykrzykiwanego przez oenerowców. Ale czy lepsze? Czy Blumsztajn Seweryn zdaje sobie sprawę, że pisząc z aprobatą o „antyfaszystach” wydzierających się „No pasaran” pochwala dokładnie te same idee, które zwalcza w wydaniu ONR? Okrzykiem „No pasaran” zagrzewali się do walki hiszpańsko-internacjonalistyczni komuniści, gwałciciele zakonnic i mordercy burżujów, próbujący zainstalować za Pirenejami najbardziej zbrodniczy system w historii ludzkości. Ta paralela jakoś Blumsztajna Seweryna nie uwiera, komunistyczne hasełka wstrętu nie wywołują, o żenadzie szkoda nawet gadać.
Jestem gotów przypuścić, że Blumsztajna Seweryna dopadła pomroczność hipokryzyjna, że po prostu nie pojął złożoności sytuacji przejęty widokiem odrażających faszystów. Może się nad tym w ogóle nie zastanawiał. Może być i tak, że kwestię rozstrzygnął z pełnym cynizmem zasadą „Nam wolno, im nie”. Tego nie wiem. Widzę jednak, co wypisuje jego córka:
Nie byłam zachwycona, gdy Seweryn Blumsztajn, mój ojciec, nawoływał do chodzenia na demonstracje antyfaszystowskie "z kamieniami w kieszeni". Uważałam, że od tego są policja i prawo, by szkodliwość faszystów ograniczać.
„Ograniczanie szkodliwości”, przekładając z postępowego na normalny, to po prostu zakaz demonstrowania poglądów przez pewną, niezbyt liczną grupę społeczną. Przez tak w innych przypadkach ukochaną przez Lewicę „mniejszość”. Mniejszość faszystowską. Ludzie, którzy dławią się wielkimi słowami w obronie parad sodomitów, ekoterrorystów, cyklistów i innych takich nagle stają się totalitarystami w miejscu, w którym właśnie należy okazać tolerancję. Nie sztuka tolerować poglądy przyjaciół, prawdziwą umiejętnością jest uznanie prawa posiadania swobody wypowiedzi dla wrogów. Pani Blumsztajn Anna walcząca o wolność słowa dla swego ojca nie zrobiłaby na nikim takiego wrażenia, jak gardłując o tolerancję dla łysoli z ONR. Tyle, że wymagałoby to zademonstrowania prawdziwego przywiązania do wartości, a nie jedynie na pokaz. A do takiej wolterowskiej postawy humaniści de nomine jeszcze nie dorośli.
Inne tematy w dziale Polityka