Asortyment tego gatunku jest niezwykle obfity, a przy tym ogólnodostępny. Grozi nam utonięcie na pustyni podczas tornada (lodowce się topią/zmniejsza się ilość wody/coraz więcej kataklizmów), usmażenie się (emisja freonu niszcząca ozon), uduszenie (emisja CO2) oraz kolejny sabat na miarę Kopenhagi. I tak dalej. Już na pierwszy rzut oka rozsądny człowiek dochodzi do wniosku, że to co najmniej lekka przesada. A po sprawdzeniu paru faktów – ordynarne przekręty.
Weźmy pod lupę jedno z ulubionych ostrzeżeń zielonych Kasandr: co rok wycina się obszar lasów tropikalnych równy powierzchni … [tutaj jakiś wstrząsający przykład], co spowoduje … [tutaj jeszcze bardziej wstrząsająca wizja globalnej zagłady].
Przyjrzyjmy się dokładniej temu zarzutowi.
Na początek należy ustalić, ile wynosi powierzchnia lasów tropikalnych. Wedle powielanych masowo w Internecie szacunków jest to 6% powierzchni lądów.
Dygresja – wyszukiwanie danych w Guglu wypluwa tysiące jednobrzmiących lub bardzo podobnych tekstów, co oznacza, iż wywodzą się z jednego, niekoniecznie wiarygodnego źródła. Po prostu aktywiści ekoreligii odpisują od siebie nawzajem, gotowce te wrzucając seryjnie do Sieci. Tłumaczy to ilość ekospamu, lecz oczywiście nie jest dowodem na jego jakość.
Powierzchnia lądów Ziemi to ok. 149 000 000 km kwadratowych. 6% tej wartości to niecałe 9 mln km kw. Ekoreligianci twierdzą, że co roku ginie las o powierzchni Austrii albo Wielkiej Brytanii albo Polski albo czterokrotnej powierzchni Belgii albo… wiele jest tych „albo”. Najwyraźniej sensaci nie są w stanie ustalić między sobą jednakowej wartości i dobierają ją wedle miejsca zamieszkania. Ujmijmy teraz wszystkie dane w przejrzystą tabelkę:
KRAJ |
POWIERZCHNIA |
PO ILU LATACH
ZNIKNĄ LASY TROPIKALNE
|
Austria |
84 000 |
107 |
Belgia (razy 4) |
120 000 |
75 |
W. Brytania |
245 000 |
36 |
Polska |
312 000 |
29 |
Gdyby wycinka lasów tropikalnych zaczęła się dziś, to najwcześniej w 2038, najpóźniej w 2116 roku nie powinno zostać po nich ani jedno drzewo. Tyle tylko, że karczowanie lasów na dużą skalę nie trwa od 9 grudnia 2009 roku, lecz od lat co najmniej 40. Wynika z powyższego, że gdyby sensacyjne doniesienia o corocznym wycinaniu tropików powierzchni Polski lub Wielkiej Brytanii były prawdziwe, to już obecnie o Amazonii Cejrowski opowiadałby pokazując jedynie archiwalne przeźrocza. Ba, jeszcze w 1978 roku raport ONZ „State of Knowledge” wieszczył całkowitą zagładę lasów tropikalnych do końca XX wieku. Tak jednak nie jest, zatem w wyliczenia ekoreligiantów najwyraźniej musiały się wkraść jakieś błędy.
Szukajmy, a znajdziemy.
Na stronie pod nieco histeryczną nazwą
Ziemia na rozdrożuznajdujemy takie prawdopodobne rozwiązanie owej algebraicznej zagadki:
Uboga gleba lasów tropikalnych nie nadaje się do celów rolniczych i hodowlanych. W Amazonii, aby wyżywić jedną krowę, trzeba wykarczować na pastwiska prawie 7 hektarów lasu. Pola założone na takich terenach po 2-3 latach przestają dawać plony, po czym trzeba karczować las na nowe pole.
Jeśli dobrze rozumiem tę efekciarską składnię, to sytuacja ma się tak: wycina się parę hektarów lasu, na uzyskane w ten sposób pastwisko wpuszcza bydło i podejmuje radośnie emisję CO2. Po kilku latach po krowach i pastwiskach nie ma śladu, ich miejsce zajmuje z powrotem dżungla, co potwierdza słuszność starego ludowego powiedzonka: nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las. Niezależnie od wysiłków ekonawiedzonych. I tyle.
A propos oszołomów. Na tej samej stronie Ziemia na rozdrożu znajduje się zaje… pardon… fajny
kalkulatoro nazwie
Twoja emisja CO2. Wedle wyliczeń owego arytmometru 4-osobowa rodzina żyjąca na przeciętnym poziomie w domku jednorodzinnym, używająca jednego samochodu i podstawowych urządzeń domowych (pralka, lodówka, komputer, telewizor itp.), nie nadużywająca prądu i wody, emituje 17,5 ton CO2 rocznie. Burżujskie ścierwa z dochodem o wartości potrójnej średniej krajowej. Drobna modyfikacja dochodów do średniej krajowej redukuje emisję CO2 do 14 ton rocznie. Ale i ten wynik to za dużo: „
Gdyby wszyscy żyli tak jak TY, światowa emisja wzrosłaby 2,8 krotnie. Aby zatrzymać zmiany klimatu, taka emisja musiałaby rozkładać się na 14 planet”.
Strasznie się przejąłem i dokonałem kilku innych poprawek:
- dom zamieniłem na blok mieszkalny z centralnym ogrzewaniem
- metraż lokalu zmniejszyłem czterokrotnie
- zrezygnowałem z kąpieli na korzyść pryszniców („mycie skraca życie”)
- sprzedałem samochód
- przestałem jeździć inną komunikacją
- przestałem jeść mięso, jaja i takie tam (stałem się weganinem)
- pozbyłem się DVD, telewizji kablowej i radia
Powrót do naturalnego środowiska prl lat 50. niewiele pomógł – nadal produkowałem 5,16 ton CO2 rocznie. Komunizm okazał się ustrojem mało ekologicznym. Nie było rady, odjąłem sobie dodatkowo:
- ogrzewanie zimą ustaliłem na 17 stopni
- zamieniłem mieszkanie na mniejsze – 25 m kw dla 4 osób to i tak więcej niż powierzchnia przypadająca na więźnia gułagu
- przestałem się myć
- ograniczyłem jedzenie do „bardzo mało” kupowaną jedynie w sklepiku pod blokiem
- wyrzuciłem lodówkę
- wyrzuciłem pralkę
- wyrzuciłem telewizor
- wyrzuciłem komputer
- przestałem korzystać z oświetlenia
- zamieniłem pracę na płatną o 50% gorzej
- zacząłem kupować tylko ubrania i sprzęty używane
I jest! Moja emisja to 3,1 tony CO2 rocznie. Gdyby wszyscy poszli za moim przykładem i powrócili do życia jaskiniowego, to światowa emisja CO2 zmalałaby 1,6-krotnie. „Zmalałaby” to co prawda nie „skończyłaby się”, niemniej cofnięcie ludzkości w okres pierwotnego doboru naturalnego pozwala żywić nadzieję na gwałtowne obniżenie światowej populacji. Zupełnie jak w reklamie telewizyjnej Sprajta: To ja, człowiek, jestem Tutsi, a ty, ekolog, jesteś Hutu…
Inne tematy w dziale Polityka