„Rząd będzie kontrolował Internet”, „Australia będzie cenzurować Internet”, „Chińczycy budują cybernetyczny mur” i tak dalej pod każdą szerokością geograficzną. Obecni minimum 40-latkowie zapewne zażywają deja vu – tak, to już było, w okresie heroicznym duce Jaruzelskiego (wiecie, w 1981 r. uratował Polskę przed sowiecką inwazją, taki z niego Leonidas): po wykręceniu numeru zgłaszał się najpierw automatyczny towarzysz uprzejmie informując „rozmowa kontrolowana”. Ponoć wywoływało to zachwyt u goszczących w prl mieszkańców innych krajów obozu („Uprzedzają! Wot, kultura…!”).
Angsoc właśnie powraca. Reżimy okupacyjne trafnie zidentyfikowały najgroźniejszego w tej chwili wroga ludu, czyli technologię umożliwiającą korzystanie z, ha, ha, wolności obywatelskich. Internet pozwala na realizację wolności słowa bez czułego nadzoru Waaadzy, a to przecież godzi w podstawy „demotfukratycznego państwa prawa”. Preteksty są różne, w zależności od aktualnych potrzeb, w Australii np. jest to zagrożenie treściami kryminalnymi, a u nas m. in. propagowanie ustroju faszystowskiego lub innego totalitarnego.
Chciałbym się od kabareciarzy opowiadających ten dowcip o propagowaniu dowiedzieć, co w nim jest takiego zabawnego, jako że jakoś (być może z powodu ciasnego umysłu) nie mogę sobie wyobrazić takiej akcji reklamowej. Co jest bowiem propagowaniem ustroju faszystowskiego, pochwała korporacjonizmu? Czyżby oznaczało to, że propagowanie nauk społecznych Kościoła także jest karalne? A może życzliwe wypowiedzi na temat łysych są propagowaniem faszyzmu? Ewentualnie chodzi o coś znacznie prostszego, to znaczy propagowanie ustroju Włoch Mussoliniego lub Niemiec Hitlera bez wdawania się w szczegóły. To rzeczywiście jest bardzo możliwe, wszak obaj ci panowie byli socjalistami i wiele z ich pomysłów jest pieszczonych przez współczesne ugrupowania polityczne, tych rządzących nie wyłączając; rozwiązania szczegółowe są zatem dozwolone, zabronione jest jedynie oferta całych pakietów, ponieważ mogą się w nich zaplątać Żydzi i cykliści.
Jak na razie sprawa wygląda przystępnie: propagowanie ustroju III Rzeszy albo ZSRS brzmi faktycznie nie najlepiej, od razu każdemu staje przed oczami brama Auschwitz albo lasek w Katyniu. Jest tu jednak pewne ale, a konkretnie czasownik propagować. Słownik języka polskiego definiuje to słowo następująco: upowszechniać jakieś poglądy, idee lub wiedzę. Innymi słowy propagowanie ustroju totalitarnego znaczy upowszechniać swój pogląd na życie społeczno-gospodarcze. Podmiotem w tym zdaniu jest pogląd. Co to jest pogląd? To sąd o czymś oparty na przeświadczeniu o prawdziwości lub fałszywości czegoś. Czyli poglądem jest przekonanie o płaskości Ziemi, oparte na rozejrzeniu się na boki. Albo ocena, iż księżyc jest z sera (bo żółty) i często bywa nadgryziony (ma fazy). Albo wyobrażenie o wielkim zwycięstwie Niemców pod Grunwaldem 1410 (dzwoni w innym kościele niż aktualnie wizytowany – pomyliło się z Tannenbergiem 1915). Albo że prądu nie ma (widział ktoś kiedyś p r ą d ???). Krótko pisząc poglądy to osobiste myśli na temat tego i owego, którymi ma się ochotę podzielić z innymi (propagować).
Zakaz propagowania poglądów to nic innego jak kryminalizacja myślenia. A przynajmniej rozważania niektórych tematów. Możecie sobie dumać o konsystencji Księżyca, ale doszukiwanie się pozytywów w narodowym socjalizmie lub komunizmie to myślozbrodnia. A za zbrodnicze myśli będzie się karać odcięciem od Internetu, grzywnami, więzieniem. Karą śmierci to raczej nie, jesteśmy przecież humanistami, odbieramy tylko myśli, a nie życie. Życie bez myślenia jest wszak takie przyjemne.
W tym momencie pojawiają się afektowane protesty: Ty byś chciał, aby wróciły komory gazowe i masowe czystki, taaak? Amatorzy powszechnej lobotomii zrównują pogląd (czyli myśl) z czynem. Wydaje się im, że osobiste przekonanie „Stalin robił słusznie mordując Ukraińców” odpowiada realizacji powtórki z Wielkiego Głodu. I z tego powodu stają się nietolerancyjni, aktywnie wspierając reżimowe plany selekcji na rampie poglądów na właściwe (dozwolone) i niewłaściwe (do gazu). Odgrywają zatem scenkę z „Rozmów kontrolowanych”: Turek, konwersując przez telefon, samodzielnie wyręcza ormowca w fatydze wtrącania co parę minut rytualnego „rozmowa kontrolowana, rozmowa kontrolowana”. Takim samym samoograniczeniem i formalnym wyrzeczeniem swoich osobistych swobód (wolność słowa, suwerenność poglądów) jest popieranie reżimowych planów cenzury Internetu pod pretekstem np. zwalczania propagowania ustroju komunistycznego. Tak, komunizm to potworność bez precedensu w historii świata, ale czy zakaz myślenia o nim nie dowodzi przypadkiem, że poza wygrażaniem pałami nie jesteśmy w stanie racjonalnie, rzeczowo i bezlitośnie wyśmiać/zdezawuować takich poglądów prostymi argumentami? Jeśli ktoś opowiada (w naszym rozumieniu) głupstwa, to go wypraszamy i wykreślamy z listy znajomych, ale przecież nie aresztujemy i nie wtrącamy do turmy?
Okazywanie zrozumienia dla planów reżimu wprowadzającego cenzurę po pretekstem propagowania ustroju totalitarnego to najkrótsza droga do wyrażenia zgody na zakaz myślenia także i na inne, dowolne tematy. Skoro zgadzamy się z podziałem poglądów na właściwe i niewłaściwe, to tym samym przyznajemy Waaadza pełne prawo do rozszerzania listy zabronionych tematów. W konsekwencji skończy się to pozwoleniem na jedynie myślenie pozytywne („Nasz rząd jest kochany i wspaniały, chcę na niego zagłosować kolejny, dwudziesty szósty raz”). Po prostu – należy odważnie głosić: wolno mi propagować (dzielić się swoimi myślami z innymi) ustroje totalitarne.
Inne tematy w dziale Polityka