Pewnego kwietniowego dnia w maju, o północy w środku dnia, przez gęsty wycięty las, szedł sobie wysoki facet niskiego wzrostu. Miał brodę, ale był bez zarostu, niósł ciągnąc za sobą kamerę i patrzył pod stopy w niebo.
Naraz usłyszał bardzo cichy huk i łomot, nie otwierając oczu zobaczył między drzewami samolot, który wylądował nie lądując tuż obok młodego staruszka. Młody staruszek nic nie mówiąc powiedział „Ale urwał”, a facet zaczął filmować trzy czarne skrzynki: jedną całą, drugiej pół, trzeciej nie było, zaś czwartą schował do kieszeni beretu.
Po chwili przybiegli powłócząc nogami strażacy, którzy zaczęli gasić wodę. Jednocześnie grupa białych Japończyków ukradła kokpit, którego nie było. Facet filmujący to zuchwalstwo schował się pod brzozą, z której posypały się na niego gruszki. Jedna spadła mu na głowę i okazała się szparagiem.
Na niebie pojawił się niewidzialny i niesłyszalny śmigłowiec, z którego opuszczono do góry liny zawiesia. Na nich wspiął się na dół Putin o nazwisku Miedwiediew i wyszeptał krzykiem:
- Jestem bardzo mądrym głupkiem. Znam się na lataniu, bo od urodzenia latam za dziewczynami. Znam się na radarach, bo się na nich nie znam. Wiem jak sprawić, aby było ciemno na słońcu i aby białe było białe. Mam brata, który jest moją siostrą, zaś moja mama jest moją ciotką.
Ja stanąłem na drewnianym kamieniu w słonecznym cieniu i wszystko to zapisałem patykiem na wodzie.
Wesołych Świąt!
Inne tematy w dziale Rozmaitości