Rok 1656. Warszawa uwolniona od Szwedów. W szturmie miasta, obok wojsk regularnych, wzięła udział ćma ciur, chłopów, pachołków i oberwańców. Jeden z ordynusów, Leśko Wagabunda, wyróżnił się ekstraordynaryjnie, zyskując uznanie wśród hałastry: pierwszy sforsował fortyfikacje, morgensternem roztrzaskał łeb szwedzkiemu oberszterowi, zdobytym trzosem podzielił się z wszystkimi towarzyszami zmagań. Nieprzeciętnymi uczynkami zwrócił na siebie uwagę również bardziej wykwintnego towarzystwa, ustosunkowanego międzynarodowo.
Minął miesiąc. Pod Warszawę podeszła spóźniona odsiecz Karolusa. Szwedzi i Brandenburczycy stanęli naprzeciw dzieł polowych Pragi. Wszystko wydawało się być wszelako pod kontrolą: pozycja strony polskiej wyglądała na odporną, sił było więcej niż u nieprzyjaciela, animusz także nie zawodził. Kiedy jednak przyszło do walki stanąć, poczęło wszystko iść na opak: fortalicje nasze Szwed obszedł, siły się rozproszyły niczym dym na wietrze, działa strzelały niecelnie, konie tępo chodziły, a i werwa gdzieś się zapodziała, jakby diabeł ją ogonem przykrył. Przyszło Warszawę znowu nieprzyjacielowi oddać.
Różnie się potem na wojnie sprawy układały, z przewagą Szweda najczęściej, aż do 1658 roku. Wtedy karta się odwróciła. Wielkie zasługi Rzeczpospolitej oddał Leśko Wagabunda, któren dwa lata nazad tak przysłużył się ojczyźnie, na czele chamstwa biorąc brał w wiktorii warszawskiej. Podjeżdżał, szarpał, urywał, odnosił sukcesy, jeńców nie żywił, a działał zawsze pod bokiem sił głównych Karolusa. Bohater starogrecki, jednym słowem. Słusznie więc do godności szlacheckiej został podniesion, sprawiedliwie stopniem oficerskim w chorągwi królewskiej go nagrodzono. A tu już kariera wielka na niego czekała.
W 1668 roku abdykował Jan Kazimierz Waza. To była wielka szansa dla Leszka, którą wykorzystał – niesiony sztormowymi bałwanami popularności został wybrany w wolnej elekcji na następcę Jana Kazimierza, koronując siebie i swoje ambicje. Zapowiadały się tłuste niczym spasione kuropatwy lata panowania. Niestety…! W Polszcze tak już jest, że jak komuś fortuna swej łaski nie poskąpi, to z miejsca pojawiają się zawodowi zawistnicy, gotowi kąsać, gryźć i plugawić dobre imię wybrańca.
Pierwszy kryzys nastąpił już w rok po objęciu rządów. Pierwszy minister został przyłapany na knowaniach w osobę Najjaśniejszego Pana wymierzonych, w czelności swej obnosił się po towarzystwie z wymysłami wstrętnemi, jakoby paroksyzmy, jakie na wojska nasze podczas wojny ze Szwedem spadały, nie były li tylko naturalnego pochodzenia. Jakoweś ponoć pergaminy Pierwszy Minister otrzymał, w których podejrzanej konduity autorzy nieustaleni bezeceństwa wypisywali tak straszne, że nie do powtórzenia przez poczciwych. Zaraz się wielki rejwach zrobił w stolicy, niewyobrażelnemi następstwami posępnie grożący. Na szczęście nadwiślańskie chorągwie przy monarsze się opowiedziały, a i mieszczanie, zagrzewani płomiennymi wezwaniami Merkuryusza Wydatnego się przy królu Leszku oponowali. Ministra i jego czarcich pomagierów precz wygnano, klucze do skarbców uprzednio odbierając. Najjaśniejszy Pan bezzwłocznie osobą własną lustrację pism przeprowadził, dla wygody przenosząc je na Zamek.
Nastąpiło pięć lat spokoju. Szóstego roku ponownie złowróżbne terminy kataklizm zapowiedziały. Część szlachty konfederacyję zawiązała, postulaty formułując wobec króla jegomości. Rej wodzili marszałkowie związku, Szczepan Cekhauz i Paweł Grabowski, podburzając panów braci i wykorzystując ogólne podłe nastroje. Doszło do niesłychanych rzeczy – rokoszanie Majestat o zdradę oskarżyli, o współpracę z Karolusem w latach 1656-1658 pomawiając. Boga obrażając niepoważne pergaminy pokazywali, rzekomo w charakterze dowodu owej hańby. Czegoś takiego Rzeczpospolita jeszcze nie widziała.
Trybunał Stanu zwołano, jako miejsce stosowne do poukładania rzeczy potarganych. Król jegomość rwetes zdrowiem przypłacił, krew mu trzeba było puszczać, zmysły miksturami medycznymi koić. Partia królewska uwagę zwracała, że władca nerwów utrzymać w więzach nie może ugodzony do żywego oskarżeniami, przeto o wyrozumiałość sędziów proszą, gdyby Leszek I pofolgować sobie zechciał krzykiem a złością. Merkuryusz Wydatny znowuż zbrojny w pióra gęsie w ordynku stanął, ku pożytkowi ogólnemu gusta powszechne prawdą skraplając. Poeta Wieńczysław Siemiębiorczy ku czci bohatera strofy rymami sklecił w dziele pt. Miłość, słusznie światową karierą robiącym. Sromota ludzi przyzwoitych lżejszą się dzięki temu wszystkiemu się stała, a i sprawiedliwość wkrótce tryumfem pochwalić się mogła.
Mądrzy a dostojni sędziowie Trybunału wyrok prędko wydali, na korzyść monarchy go cedując. Oto bowiem, stwierdzili, punkta zarzutów jeden po drugim gruchocząc:
- Leśko żadnych pergaminów podpisać nie mógł, jako że niemiecką gwarą nie włada, a w takim to barbarzyńskim narzeczu rzekome dowody zbrodni marszałkowie konfederacyi złożyli,
- gdyby nawet niemiecki Leśko znał, to nadal podpisu złożyć by nie mógł, bo sztuki pisania nie opanował nawet nikczemnie,
- w archiwach szwedzkich żadnych śladów takowych ustaleń nie ma, bo Cekhauz i Grabowski w inszym przypadku by je przed oczy wszystkim wywlekli [w tem miejscu będący na sali poseł szwedzki zmysły zdrowe postradał, jako że niepohamowanem śmiechem się zaniósł, choć przecież niczego zabawnego nie powiedziano],
- następca pierwszego ministra rzekł, że jego poprzednik może i jakoweś pisma ulotne miał, jednak, klnąc się na własny honor przysięga, że z onych kartek nic nie mogło dla tamtego wynikać, bo ów nad gwarą luterską nie miał władzy, tako samo, jak Leśko,
- marszałek dworu zaświadczył, że pisma na Zamek dostarczone, a rzekome dowody zawierające, spłonęły przypadkiem podczas pożaru w 1672 roku, a z popiołów to tylko Bóg mógłby czytać,
- redaktor wiodący Merkuryusza także zechciał głos zabrać; oświadczył po francusku, że Najjaśniejszy Pan jest poza wszelkim podejrzeniem przez wzgląd na swe zasługi i wiedzę tajemną o mechanizmach polityki, a szarpać się z ten wnioskiem mogą tylko monstra z piekła rodem, Ojczyznę za nic mające,
- hetman polny Gaweł „Piorun” Sępiński uraczył sędziów pouczającą tyradą, z której jasno wynikała, iż fortuna Szwedowi w polu sprzyjała, bo byli lepsi i wiktoryje bez niczyjego sekretnego udziału mogli odnosić, na co może przed Bogiem przysiąc, bo do 1659 roku walczył u boku szwedzkiego władcy,
- potwierdził to wszystko elektor brandenburski, naonczas towarzysz walki Karolusa, przedtem lennik polski, potem sygnatariusz układu rozbiorowego w Radnot, teraz suwerenny władca, człowiek kryształowo czystej szczerości.
W obliczu takich niezbitych faktów Trybunał orzekł tak, jak należało. Papiery przedłożone przez marszałków konfederacyi nakazał spalić, a popioły rozrzucić na wszystkie strony świata. Cekhauz, w swej bezczelności rozprawiający o jakowyś kwitach na niektórych sędziów Trybunału, infamisem został ogłoszon i na banicję skazany. Grabowski uniknął podobnej kary, bowiem pewnego wieczoru rozsieczony został przez nieznanych sprawców, których pomimo ogromnych wysiłków straży miejskiej schwytać się nie udało. Resztę konfederatów zniesiono w jednej krótkiej bitwie, jeńcom życia nie darując w odwecie za obrazę majestatu.
Przedstawiciele dyplomatyczni sąsiednich mocarstw z wielkim uznaniem o rozwiązaniu kryzysu się wyrażali, przykładowo ambasador Rosji rzekł, że teraz, po usunięciu przeszkód wewnętrznych współpraca między naszymi krajami będzie się nasilać, a problem zwrotu przez Rzeczpospolitą spornych terenów znajdzie chyżo swój pomyślny kres. W podobnym duchu przyjaźni wysłowili się przedstawiciele Austrii i Brandenburgii, powtarzając z naciskiem, że Leszka I cenią i ufają mu bez niskich zastrzeżeń. Jak każdy bogobojny człowiek.
Inne tematy w dziale Polityka