Podzielam obawy, że wiele wystąpień polityków prawicowych podminowuje autorytet prawa i kruszy instytucje demokratycznego państwa. Apele o rozliczenie PRL, z iście inkwizytorską pasją wzywające do dekomunizacji, lustracji, delegalizacji SdRP, zrealizować by można jedynie w warunkach stanu wyjątkowego i zawieszenia swobód obywatelskich.
Przypominam te fakty tak obszernie, by uświadomić, że ustawa dekomunizacyjna nie rozwiązuje wszystkich problemów i rozwiązać nie może, niepodobna bowiem w państwie demokratycznym wyrzucić poza nawias prawa dziesiątek tysięcy ludzi. Dekomunizacja w Polsce byłaby wymierzona nie przeciw niewielkiej grupie osób z dawnej nomenklatury, zajmujących dziś eksponowane stanowiska - ale przeciw co czwartemu Polakowi, który wziął udział w ostatnich wyborach. Warto, by pamiętali o tym politycy, którym dziś - w dziewiętnaście lat po upadku komunizmu - marzą się ustawy dekomunizacyjne. Konsekwencje takich ustaw łatwo sobie wyobrazić: gwałtowne pomnożenie nienawiści i różnego rodzaju konfliktów społecznych. Myśl o przebaczeniu jest temu procederowi obca. Ze wzgardą odrzuca się więc wielkoduszność wobec kogoś, kto przed laty zapisał się do PZPR, bo uznał, że oportunizm jest ceną, jaką warto zapłacić za robienie rzeczy pożytecznych. To pułapka antykomunizmu.
Po 1945 r. ludzie z AK nie dali się uwieść obietnicom nowego ładu, nie wstępowali do PZPR, starali się - na ile to było możliwe - nie angażować w proces stalinizacji Polski. Ale była też słabość. "Obrona substancji narodowej" sprowadzała się do rocznicowych mszy za ojczyznę i składania wiązanek pod pomnikami czynu narodowego. Odmowa zaangażowania w sprawy publiczne - wyrastająca z pragnienia, by nie ubrudzić się w kontaktach z "czerwonymi" - prowadziła do coraz większej izolacji od dokonujących się w Polsce przemian, do zamknięcia w "okopach św. Trójcy". Owszem, istnieją poważne poszlaki, że pogrom kielecki został sprowokowany. Jeśli jednak byli prowokatorzy, byli też ludzie, którzy dali się sprowokować. Są na szczęście chrześcijanie, dla których racje etyczne są ważniejsze od polityki. Bp Jaworski i członkowie Komitetu Kościelnego przypominają, że rozgrzeszenie musi poprzedzić pokuta. W czasach powszechnej ucieczki w prywatność, przekonania, że władza wszystko może, my z SKS uczyliśmy zachowań obywatelskich i głośnego mówienia o polityce. Pokazaliśmy, że można walczyć o ważne dla ludzi sprawy podpisując się pod żądaniami, petycjami.
Policja polityczna w komunistycznym państwie złamała kręgosłupy moralne wielu osób. Szantażem, strachem, prowokacją, biciem. Każdy z tych ludzi starał się zapomnieć o przeżytym dramacie. O tym, że czynił zło swoim najbliższym – sam żyjąc w poczuciu, iż padł ofiarą gwałtu. Dziś każda z tych osób czeka na sądny dzień – gdy otwarcie kartoteki rozbije krąg jej znajomych, czasem rodzinę, uczyni z niej banitę. Rozumiem, że aparat administracyjny państwa powinien wiedzieć, jaka jest przeszłość urzędnika na wysokim szczeblu, któremu powierza się informacje szczególnej wagi. Jakie jednak będą korzyści z tych paru pręgierzy hańby, w imię których jesteśmy gotowi dewastować różne więzi społeczne?
Wypada się zgodzić z prof. Karolem Tarnowskim - że "człowiek ślepy na pewne wartości moralne prawdopodobnie nigdy ich nie dostrzeże".
To mówiłem ja – Lesław Maleszka, kapuś pierwszej klasy.
Tytuł wpisu i wszystkie powyższe zdania (z wyłaczeniem ostatniego) – poza paroma nieistotnymi retuszami dla utrzymania zwartości tekstu – są autorstwa Ketmana (źródło1, źródło2).
Inne tematy w dziale Polityka