publicysta publicysta
1467
BLOG

Antologia poezji latynoamerykańskiej K. Rodowskiej: jest!

publicysta publicysta Kultura Obserwuj notkę 13


za: biuroliterackie.pl

12 marca odbyła się w Biurze Literackim we Wrocławiu promocja książki a w zasadzie obfitej księgi – 608 stron – będącej antologią poetów Latynoameryki w autorskim wyborze Krystyny Rodowskiej. Ta wybitna polska tłumaczka po kilkudziesięciu latach doświadczeń zarówno poetyckich jak i translatorskich w obszarze języka hiszpańskiego ofiarowała nam dzieło o wielkiej wartości edukacyjnej. I to zarówno o charakterze poznawczym zawartym w aparaturze wyjaśniającej – słowo wstępne, objaśnienia, krótki tekst o obszarze kulturowym – jak i literackim. „Antologia” ta jest pierwszym w naszym kraju tak obszernym zbiorem poezji latynoamerykańskiej, zawiera nazwiska reprezentatywne i ich największe dokonania.

"publicysta" po raz pierwszy w życiu pisząc tekst przeżywał podwójne emocje: źródłem jednych była jego fascynacja samą Poezją a zwłaszcza możliwość czytania Ernesto Cardenala – wybitnego poety z Nikaragui, a przyczyną drugich szalone kiksy sprzętu komputerowego, które aż 6 razy uniemożliwiły wklejenie tekstów profesor Barbary Stawickiej-Pireckiej i Anny Krzywani, na które uzyskał zgodę od Autorki.  Kto pamięta końcówkę słynnej powieści "Sto lat samotności" Gabriela Garcii Marqueza pisarza tego samego kontynentu – opowiadającej o anihilacji świata zapadającego się pod własnym ciężarem irracjonalnych planów i działań – ten zrozumie co przeżyłem. I to nie jeden raz: przeżyłem takich sześć końcówek! 666666! Sama magia! Teksty wylatywały w kosmos raz za razem. Stawiając te zdania mam nadzieję, że  będę nadal istniał jak skończę cały tekst i wkleję go tam gdzie przeznaczyła go Historia. Lub Poezja. Lub Magia:) Ale nie rozpędzam się aż tak daleko – bohaterem jest Autorka i Poeci.   

czytaj: 15 wierszy z  „Antologii”:
http://biuroliterackie.pl/przystan/czytaj.php?site=200&co=txt_3706

plan notki: Carlos Marrodan o "Antologii" /1/,  Barbara Stawicka o "Antologii" /2/, filmik - B. Stawicka o "Antologii" /3/, Anna Krzywania: rozmowa z Rodowską /4/, Krystyna Rodowska czyta wiersze z "Antologii": filmiki  /5/, link do programu prezentacji "Antologii" podczas 16 Festiwalu Lioterackiego Port Wrocław /6/. Edytowana 18 marca 17:22

 

Z Ameryki Łacińskiej o "Antologii" pisze Carlos Marrodan: Odkrywanie Ameryki

Ameryka" w języku polskim dziwnie jakoś funkcjonuje. Ameryka to dla Polaków niemal wyłącznie obszar Stanów Zjednoczonych, a "odkrywanie Ameryki" w języku polskim to stwierdzanie oczywistości. A Krystyna Rodowska, wbrew tym "amerykańskim" konotacjom polszczyzny, od wielu lat odkrywa wszystkie możliwe Ameryki. Robi to pięknie, mądrze i nie bez szaleństwa. I z uporem. Bo chce nas w końcu przekonać, że w odkrywanej przez nią Ameryce są obszary poezji niezwykłej.

Od poezji tych najsłynniejszych (jak: Vicente Huidobro, César Vallejo, Jorge Luis Borges, Eduardo Lizalde, Pablo Neruda, Octavio Paz, José Emilio Pacheco) i tych trochę mniej słynnych (jak: Nicolás Guillén, Pablo Antonio Cuadra, Nicanor Parra, Gastón Baquero, Roberto Juarroz, Ernesto Cardenal) po twórczoć tych, których Rodowska ostatnio odkrywa i dla siebie, i dla nas (José Ángel Leyva i Ambar Past).

Więc jest Vicente Huidobro, Chilijczyk, legenda wszystkich hiszpańskojęzycznych awangard poetyckich, poeta, którego parę wierszy przetłumaczył z początkiem lat 20. ubiegłego wieku Tadeusz Peiper, a nieco później Lech Piwowar, ale dopiero przekłady Krystyny Rodowskiej w pełni ukazują swoistość i osobność autora "Altazora".

I jest kolejny Chilijczyk - Pablo Neruda. W Polsce nieczytany (choć przecież tłumaczony, np. przez Jana Zycha) i odrzucony (pachołek, agitator i komunistyczny wierszokleta), ale Rodowska wie swoje (i nie jest w tym odosobniona), że Neruda to kwintesencja "amerykańskiej" liryki i erotyki. I Meksykanin Octavio Paz. Mistrz poetyckiej myśli, niedomówienia, skrótu (całkowite przeciwieństwo Nerudy).

I jest Chilijczyk Nicanor Parra. Poeta-błazen, prześmiewca; poeta, który nie chce być poetą, ale musi. Do wszystkich dotychczas wymienianych pasuje jak pięść do nosa. Zdawałoby się, że do Krystyny Rodowskiej też nie pasuje, ale kobieca i poetycka przekora każe jej jednak spojrzeć w krzywe lustro Parry.

I Peruwiańczyk César Vallejo, z którym każdy tłumacz poezji obszaru języka hiszpańskiego chciałby się zmierzyć, ale trzeba talentu, uporu, cierpliwości i odwagi Krystyny Rodowskiej, by rzeczywiście to zrobić.

I tak dalej... Wolę oddać jednak głos Krystynie i jej poetom, bo przecież troje z nich (Ángel Leyva, Eduardo Lizalde, Ambar Past, José) osobiście będzie mogło zabrać głos podczas polskich prezentacji antologii.

Takiej antologii poezji Ameryki Łacińskiej jeszcze w polskiej literaturze nie było. Skromna antologia Jerzego Niemojowskiego Ewokacje (1968) była jedynie próbą przybliżenia (elementarzem, rzec można). "Z hiszpańskiego" (1956) Janusza Strasburgera - była antologią pionierską i bardzo osobistą, ale też raczej projektem, zarysem przyszłej antologii niż rzeczywistą prezentacją.

Antologia Krystyny Rodowskiej jest jej osobistą antologią, całkowicie subiektywną, ale zarazem pierwszą reprezentatywną polską antologią poezji latynoamerykańskiej. Pozwól, że Twoimi słowami Ci podziękuję: "Wielką nam uczyniłaś podróż", Krystyno. Może dzięki tej podróży wreszcie na polskiej mapie poezji pojawią się porty, o których słyszeliśmy, ale do których jakoś nie możemy wciąż dopłynąć.

 

Z Polski o "Antologii" pisze profesor Barbara Stawicka-Pirecka - iberystka z UAM Poznań
Barbara Stawicka-Pirecka – z lewej i Autorka

Za: 1h5.googleusercontent.com

Wybierać dla siebie głos...

O antologii przekładów wierszy najwybitniejszych poetów Ameryki Łacińskiej - Umocz wargi w kamieniu - autorstwa Krystyny Rodowskiej

Książka, jaką właśnie witamy, ofiarowana czytelnikom przez Biuro Literackie we Wrocławiu, jest szczególnym darem słowa - kunszt poezji jest w niej nierozerwalnie związany, zrośnięty niemal organicznie z kunsztem przekładu. Jej autorka, Krystyna Rodowska, poetka i tłumaczka literatury z kręgu kultury romańskiej, przede wszystkim jednak z obszaru kultur hispanojęzycznych Hiszpanii i Ameryki Łacińskiej, do tej właśnie książki dochodziła i dojrzewała przez wiele lat.

Są książki, do których tak właśnie się wędruje, podróżuje, pielgrzymuje nieomal z potrzeby dialogu, z impulsu rozumu, z głodu serca i wyobraźni. Są to książki, które rodzą się po prostu z pasji, czyli z zachwytu i pragnienia odnalezienia się w słowach wypowiadanych przez "innego", w wytrwałym i samotnym, twórczym wysiłku własnym. Tak właśnie powstawała, ewoluowała i rodziła się ta książka.

Prezentowane są w niej przekłady z przeszło 30 lat poszukiwań poetyckich autorki, a tym samym też i jej bardzo własnych, prywatnych odkryć i fascynacji. I w tym sensie książka ta jest wyborem osobistym, komentarzem do własnej poetyckiej twórczości, spłaceniem długu wdzięczności wobec w większości nieżyjących już poetów - twórców wyjątkowych, wybitnych, których głosy wpisały się już na trwałe w kanon i historię artystycznych losów i dokonań amerykańskiego kontynentu. Jest też propozycją i zaproszeniem do spotkania z twórczością tych mniej znanych przynajmniej na gruncie polskim poetów, którzy na swój własny sposób reinterpretują rodzime tradycje literackie, proponują nową estetykę, intrygują oryginalnością poetyckiej wizji.

Krystyna Rodowska prezentuje w swojej antologii piętnastu poetów, z których żyje sześcioro: Nicanor Parra, Ernesto Cardenal, José Ángel Leyva, Eduardo Lizalde, José Emilio Pacheco i jedyna kobieta-poetka, obecna w antologii Amerykanka Ambar Past, która przyjęła obywatelstwo meksykańskie i osiedliła się na stałe w bardzo meksykańskim stanie Chiapas w Meksyku. Ci autorzy są w pełni swojego poetyckiego lotu. Nazwiska większości przedstawionych w wyborze twórców należą już niewątpliwie do kanonu wybitnych poetów na mapie poezji światowej, a nie tylko obszaru Ameryki Łacińskiej. W różnych, zmiennych momentach i okresach naszej własnej historii pojawiały się też wcześniejsze przekłady ich wierszy w kontekstach polskich losów i w przekładach poetów-tłumaczy, zafascynowanych odmiennością metafory, odmiennym od rytmu polszczyzny barokowym, modernistycznym, czy też klasycystycznym rytmem wersu, jego odmienną nośnością konceptualną, intensywnością poetyckiego temperamentu, czy też rodzajem zaangażowania w publiczną sprawę.

Do tej niemałej rodziny polskich tłumaczy poezji latynoamerykańskiej i zarazem poetów (choć nie zawsze) należeć będą w tradycji literatury polskiej i polskich dokonań przekładoznawczych Jarosław Iwaszkiewicz, goszczący swego czasu w domu w Stawisku Pablo Nerudę, Lech Piwowar (zamordowany w Katyniu), tłumacz innego, genialnego Chilijczyka Vicente Huidobro (wspomina zresztą o nich autorka antologii w swoim "Słowie wstępnym"), Andrzej Sobol Jurczykowski, Jan Zych, Marek Baterowicz, Carlos Marrodán Casas, Marek Ziętara, Edward Stachura... Dom głosów... "Poeci i rodzina ludzka" - jak mógłby nazwać ich wszystkich w swoim eseju z cyklu Świadectwo poezji Czesław Miłosz...

Wybór proponowany przez Krystynę Rodowską nie jest zatem całkowicie zgodny z porządkiem historyczno-literackiej chronologii. Zestawione ze sobą głosy poetów układają się natomiast zgodnie ze swoją własną, wewnętrzną dramaturgią, pozwalając nam wsłuchać się w tamtą muzykę, tamtą dykcję, tamte zaklęcia, magiczne mantry, zmysłowe jak nigdzie w Europie uwodzenie świata, odwieczne oddanie się w opiekę chmurom, źródłom, kamieniom, zaklinanie bogów w absolutnej jedności z Naturą, wielbienie miłości nad miłościami, opętane diabłem i mocą szamańską... Ale także - i to ogromna zasługa tego wyboru - pozwalają nam wysłyszeć w tych głosach tradycję Europy, bardzo mocno w nich obecną, wytropić ślady kultury Zachodu i Wschodu, możliwe sąsiedztwo indiańskiego mitu i surrealistycznej projekcji wizji sennej, cudownej konstrukcji amerykańskiej Natury i kreacjonistycznej wizji lotu Altazora, złączenie europejskiego toposu Prowincji i sekwencje smutku małych miasteczek w twórczości Césara Vallejo, czy też meksykańskich poetów niemal gawędziarzy, wspominających losy swoich rodów i dawno już zmarłych przodków...

I tak słyszeć można, jak w hieratycznym, barokowym języku Nerudy, wznoszącym się, niczym kamienne stopnie świątyni w kierunku ofiarnego ołtarza w poemacie "Wyżyny Machu Picchu", wybrzmiewa pierwszy ludzki zachwyt i pierwszy człowieczy lament pomiędzy ziemią a niebem, przywracający słowu jego moc pierworodną, moc powoływania do życia człowieka i jego światów, magiczną moc odnajdywania więzi z kosmosem, wszechświatem, bogami i duchami tych, którzy już pomarli.

Barokowa, zmysłowo rozrzutna wizja, zdyscyplinowana wewnętrznym rytmem, prawdziwie porywającym crescendo, w którym głosy drapieżnych ptaków, gwałtownych deszczów, błyskawicy i gromu, spinają się ze sobą w niezwykłej kosmogonii, w kontrapunkcie mitu, w którym słowo ma tak wielką moc jak malutkie i święte ziarno kukurydzy, z którego, w indiańskiej wizji kosmogonicznej narodził się Człowiek...

Ale jakże inny jest ten amerykański barok Chilijczyka - Pablo Nerudy, od np. głęboko zanurzonej w wielu kulturach metafory życia w twórczości Kubańczyka, poety-emigranta w Hiszpanii, Gástona Baquero, którego głos poetycki zaistniał już w przekładach Krystyny Rodowskiej wcześniej, w "Literaturze na Świecie" (nr 3/1999) w całości poświęconej literaturze i kulturze Kuby.

W wyborze Krystyny Rodowskiej, jest zatem możliwa fascynująca konfrontacja mistrzowsko barokowej frazy poetyckiej Nerudy z poetyckim neobarokiem Kubańczyka, za którym stoi tradycja negryzmu, on sam jednak, jako artysta, czuje się doskonale zadomowiony w kantatach Jana Sebastiana, w muzyce Vivaldiego i Mozarta...

Jeśli tak właśnie - w konfrontacji, w spięciu tradycji i wpływów - możemy postrzegać wewnętrzną dramaturgię proponowanego wyboru, czym jest zatem ta antologia, proponowana dziś polskiemu czytelnikowi?

W odczuciu piszącej te słowa jest przede wszystkim osobistym wyborem poetyckiej dykcji, rozpisanej na wielogłos tożsamości Ameryki Łacińskiej w jej najgłębszym wymiarze. W wymiarze zarówno osobistego, jak i kulturowego oraz historycznego oglądu i rozumienia świata w przestrzeni wiersza. I chodzi o świat w ogóle... "Nowy" i "Stary", ten i tamten... Świat jako ontologiczna pełnia, wzruszona i poraniona niczym czuły instrument doświadczaniem zarówno historii jednostkowych, jak i historii całego kontynentu.

Jest tym samym opowiedzeniem się autorki-tłumaczki za przeniesieniem na "drugi brzeg" bezcennej wartości poznawczej i artystycznej, jaką jest to "inne spojrzenie", odmienny od europejskiego ruch obrazu, estetyczny wymiar metafory, inny rytm wersu w konfrontacji z tradycją i awangardą poetyckiej polszczyzny.

Wiersze latynoskich poetów towarzyszyły Krystynie Rodowskiej także, a może przede wszystkim, jako poetce, przez wiele lat, w jej własnym wędrowaniu przez światy literackiej fikcji, przez podróże do jeszcze nie tak dawno tej innej, a teraz, przekształconej Europy, przez te, które zawsze są poruszeniem własnego świata, wędrówki transkontynentalne, do Meksyku, Nikaragui, Argentyny, na Kubę...

Poeta i tłumacz w jakimś sensie noszą w sobie zawsze naturę medium. Rozpoznają głosy. Wiążą je. Poprzez czas i przestrzeń. Przestrzeń snu, wędrówki, życia i śmierci. Bez daru tej umiejętności nie byłby możliwy przekaz poetyckiego słowa, jego sensu, ani też metafizyki poetyckiego znaku.

Jest więc ta książka również odkrywaniem przed polskim czytelnikiem innych, nieznanych mu dotąd sposobów porozumiewania się z czasem i przestrzenią, z czasem kolistym-mitycznym, głęboko magicznym, indiańskim. W projekcji wyobraźni, sacrum, poetyckiego żartu czy zaskakującej gry słownej indiańskość obecna w tym wyborze wierszy to bardzo ważna jakość tej książki. Obecna w ekstatycznym poemacie Nerudy, również w jego sonetach miłosnych, w utworach José Emilio Pacheco, Octavio Paza, Ernesto Cardenala, Pablo Antonio Cuadry, czy też Peruwiańczyka Césara Vallejo wyświetla niejako nową estetykę, której źródło pulsuje jeszcze w prekolumbijskiej historii, filozofii i duchowości. I jest to indiańskość fascynująca, bo oznacza świadomą, poetycką transformację pierwowzoru, próbę ponownego odczytania i ukazania własnej tożsamości.

Antologia Umocz wargi w kamieniu wobec wielokulturowości głosów w obrębie jednego kontynentu, konfrontacji tradycji, która pozostaje w ciągłym dialogu z Europą, głównie Francją i Hiszpanią, jest właśnie, jak mógłby powiedzieć Octavio Paz "książką w ruchu", dzięki której tłumaczka i poetka w jednej osobie może ustanowić i określić własny głos poetycki, a polski czytelnik jej książki lepiej zrozumieć i docenić poetycką nośność i wielowymiarowość polszczyzny.

Przekłady Krystyny Rodowskiej brzmią tak, jakby były tekstami oryginalnymi. Takie wiersze jak, między innymi, arcytrudne do przekładu "Szachy" Borgesa, jego "Poemat o darach" i "Lustra", czy też przekładowo trudny "na złamanie karku" lot Altazora z poematu Huidobro brzmią kongenialnie. Są kapitalnymi dokonaniami w sztuce przekładu. A nie zawsze przecież tłumaczom poezji udaje się przełożyć nie tylko słowo na słowo (taka wierność często zresztą okazuje się właśnie zdradą wobec oryginału), ale rytm na rytm, asonans na asonans, w końcu kulturę na kulturę... W przypadku przekładów Krystyny Rodowskiej trud tłumaczenia, trud pracy nad słowem, staje się niemal niewyczuwalny. Wiersz w języku polskim brzmi tak, jakby materia słowna oryginału nie stawiała oporu, nie buntowała się przed przeszczepem jej żywej tkanki do innego, językowego krwiobiegu.

Te wszystkie, zmieszane ze sobą głosy tradycji Europy i Ameryki, Wschodu i Zachodu, indiańskości i obecności Afryki zostały nam w tej antologii dane.

I tak, jak w strofie Kubańczyka, Gástona Baquero "wzywają z głębi nocy / z księżyca, z głębi ciszy"... Ten ledwie słyszalny dźwięk.... Taka cisza przed wierszem.

Profesor Stawicka czyta swój tekst na "Czytaniu w Biurze Literackim" poświęconym "Antologii"


za: user You Tube "biuroliterackie"

Przypadek, który stał się losem: z Krystyną Rodowską rozmawia Ana Krzywania - redaktor "Antologii"

Anna Krzywania: Trzymam w ręku obszerny tom antologii poezji latynoamerykańskiej Umocz wargi w kamieniu, na który złożyły się wiersze najważniejszych twórców ubiegłego i początku obecnego wieku, i zastanawiam się, co sprawiło, że romanistka z wykształcenia i miłośniczka literatury francuskiej zajęła się literaturą hiszpańskojęzyczną.

Krystyna Rodowska:  To dobre pytanie. Nie jestem iberystką; w czasie, gdy kończyłam studia romanistyczne (1963 r.), iberystyki jeszcze nie było. Chodziłam tylko przez dwa lata na lektorat języka hiszpańskiego, bo trzeba było wybrać sobie dodatkowo inny język romański. Początkowo chciałam nawet uczyć się równocześnie hiszpańskiego i włoskiego, ale mi na to nie pozwolono, czy też odradzono, bo wtedy oba te języki, w końcu jakoś tam podobne, mieszałyby się ze sobą.

Mnie jednak coraz bardziej podobał się hiszpański. Uczęszczałam też z własnej inicjatywy na seminarium literackie, prowadzone przez żonę naszego lektora francuskiego, Hiszpankę, wielce uczoną strukturalistkę, podobnie jak jej mąż. Ale i to niewiele by dało, gdyby nie przypadek, który zaakceptowałam, nie wiedząc, że z czasem stanie się losem.

AK:  Co zatem zdecydowało o Twojej przyszłości jako tłumaczki?

KR:  Przekład, zwłaszcza poetycki, zawsze mnie kusił. Jeszcze na studiach uczęszczałam na studium przekładowe, które prowadziła z dużym temperamentem i polotem Halina Suwała, wówczas dopiero po doktoracie z Emila Zoli, późniejsza bohaterka z czasów KOR-u i stanu wojennego. Dzięki wysokim wymaganiom, jakie nam stawiała, wyczuliłam się na wiele problemów, związanych z przekładem literackim. Prawdziwy przełom jednak przeżyłam po studiach. Najpierw zaczęłam pisać własne wiersze, debiutując wkrótce pod baczną obserwacją i opiekuńczym skrzydłem Stanisława Grochowiaka. Równocześnie podjęłam pierwszą pracę w... ambasadzie Meksyku jako tłumaczka. A już miałam podpisać umowę z Radiem! Ambasador, Eduardo Espinoza y Prieto, okazał się wspaniałym szefem, typem erudyty i światowca, któremu bardzo spodobały się moje literackie zainteresowania i pierwsze "występy" poetyckie na łamach prasy. Do moich obowiązków należało codzienne robienie tzw. "prasówki", czyli tłumaczenie artykułów z prasy polskiej, które z takich czy innych względów interesowały ambasadora lub pierwszego sekretarza. Ambasador poprawiał mi błędy gramatyczne czy stylistyczne w tłumaczeniu, był moim mentorem i przewodnikiem po zawiłych arkanach hiszpańszczyzny. Sam zresztą także pisał; pamiętam, jak tłumaczyliśmy razem jego esej historyczny z hiszpańskiego na francuski. Przede wszystkim jednak nie miał nic przeciwko mojej działalności literackiej, wprost przeciwnie, chwalił się mną, gdy przychodzili goście. Otworzył przede mną szeroko drzwi biblioteki w ambasadzie, a ja tam buszowałam, odkrywając prawdziwe skarby na własną rękę. To tam odkryłam, m.in. "Hymny do Dawcy życia", których autorem okazał się - po latach - Netzahualcóyotl, król-poeta-mędrzec, władca Texcoco na prawie 100 lat przed przybyciem Hiszpanów (wspominam o nim we wstępie do antologii). To był chyba mój pierwszy przekład poetycki, opatrzony własnym komentarzem. Pamiętam, że zrobił wówczas (w 1969 r.) sensację wśród kolegów - młodych poetów i krytyków... W kilka lat później Meksyk przyciągnął mnie do siebie z taką siłą, że nic nie mogło stanąć na drodze mojej decyzji wyjazdu na długie stypendium, nawet pięcioletni wówczas synek, którego powierzyłam opiece rodziny.

AK:  Jak długo trwało to stypendium i czy wiązało się bezpośrednio z zobowiązaniami przekładowymi?

KR:  Właściwie były to dwa długie stypendia, każde z nich dziesięciomiesięczne. Po raz pierwszy złożyłam podanie do Ministerstwa Kultury jako członek Koła Młodych przy ówczesnym Związku Literatów Polskich, w roku 1972. Byłam wtedy autorką jednego tomiku poetyckiego, Gesty na śniegu, wydanego przez "Czytelnika", i książkowego debiutu przekładowego, wydanego przez PIW zbioru opowiadań "kultowego" w tamtym czasie w Meksyku pisarza José Revueltasa pt. Zasnąć w ziemi, który opatrzyłam swoim posłowiem. Poza tym opublikowałam już wtedy w "Literaturze na Świecie" pierwsze przekłady Octavio Paza, tłumaczyłam wiersze poetów kubańskich do zbiorowej antologii, a równocześnie pisałam dalej wiersze. W sumie był to dorobek nader skromny, tak że nie bardzo nawet wierzyłam w to, że otrzymam to stypendium. Pierwszy raz wyjechałam do stolicy Meksyku we wrześniu 1974 r. i przebywałam tam do końca czerwca następnego roku. Mimo że stypendium to było załatwiane przez Ministerstwo Kultury, podstawą była umowa między rządami naszych państw, więc w zasadzie wyjeżdżałam na tzw. studia podyplomowe na Universidad Nacional Autónoma de México. W praktyce jednak mogłam swobodnie wybierać dla siebie zajęcia na wydziale Filozofii i Literatury. Bardzo dobrym posunięciem okazał się, na samym początku, wybór intensywnego kursu języka hiszpańskiego: codziennie po 4 godziny, do tego pisanie z dnia na dzień "wypracowań" na zadane tematy oraz wykłady z historii. Ponieważ moja znajomość hiszpańskiego była już wtedy niezła, po dwuletniej pracy tłumaczki w ambasadzie Meksyku, w wyniku także stałego kontaktu z językiem poprzez przekłady literackie, "załapałam" się na najwyższy poziom tego kursu intensywnego, który dał mi swobodę w operowaniu językiem pisanym i mówionym. W porównaniu z koleżankami Amerykankami z Północy, które za nic nie mogły się wyzbyć swojego akcentu, uchodziłam tam za "gwiazdę" (śmiech). Równocześnie z tym kursem intensywnym uczęszczałam na wybrane przez siebie seminarium o Juanie Rulfo - jednym z najważniejszych pisarzy tego kontynentu. Prowadził je wybitny poeta i krytyk nikaraguański na uchodźstwie, Ernesto Mejía Sánchez, któremu wiele zawdzięczam. Kiedy pod koniec seminarium przeczytałam swój esej o Równinie w płomieniach - zbiorze opowiadań Juana Rulfo, wziął mnie za rękę i zaprowadził do redakcji wydawanego przez uniwersytet miesięcznika literackiego "Revista de la Universidad", gdzie akurat szykowano numer, który miał być poświęcony Juanowi Rulfo. Rekomendacja mojego profesora wystarczyła: mój hiszpańskojęzyczny esej został opublikowany przez to bardzo poczytne pismo, a wiele lat później przedrukowany w Paryżu w piśmie wydawanym na Sorbonie przez francuskich hispanistów, następnie zaś przetłumaczony z hiszpańskiego (nie przeze mnie) i opublikowany w którymś z dawniejszych numerów "Literatury na Świecie". No i bezpośrednim efektem nawiązania w ten sposób kontaktu z "Revista de la Universidad" było złożenie mi propozycji zaprezentowania współczesnych poetów polskich w moich przekładach, co z początku nie mieściło mi się w głowie, ale lubię wyzwania (śmiech).

AK:  Podczas niemal rocznych pobytów zapewne udało Ci się też sporo zwiedzić i szczegółowo poznać zarówno kulturę Meksyku, jak i obserwować codzienne życie jego mieszkańców. Jak to wpłynęło na Twoją twórczość poetycką i dalsze plany przekładowe?

KR:  Muszę przyznać, że Meksyk zupełnie mnie pochłonął i odmienił. Nie czułam, bo nie chciałam czuć, dystansu kulturowego, tylko fascynację, właściwie wszystkim: atmosferą miasta (nie było jeszcze wtedy aż takim molochem, jak obecnie), kolorami nieba, intensywnością promieni słonecznych, rozmowami, nawet tymi przypadkowymi na ulicy, zabytkami; muralami Diego Rivery, malarstwem Orozco, a przede wszystkim Rufino Tamayo, w Muzeum Antropologii zaś mogłam spędzać całe dni i wciąż tam powracać. Zachwycała mnie też kuchnia meksykańska: nie zważając na ostrzeżenia przed amebą, jadłam na ulicy tacos i quesadillas (tacos z nadzieniem serowym), ceviche (koktajl z owoców morza); to od tamtej pory nie mogę obejść się bez limonek i tęsknię za świeżą kolendrą, trudno u nas dostępną. Poza tym rzeczywiście dużo podróżowałam po tym olbrzymim kraju (6 razy takim jak Polska), co wiązało się z nieoczekiwaną stroną mojej twórczości: prezentowaniem poezji polskiej w swoich przekładach.

AK:  Podobno też sama zaczęłaś pisać wiersze od razu w języku hiszpańskim. A których polskich poetów zdecydowałaś się zaprezentować meksykańskim czytelnikom?

KR:  To prawda; byłam już w takim rozruchu językowym - miewałam nawet sny w tym języku! - że sama zaczęłam pisać wiersze po hiszpańsku. Nie wszystkie z nich wytrzymały w moich oczach próbę czasu, ale dwa lub trzy na pewno włączę do mojego wyboru wierszy, który nareszcie, po okresie bardzo energo- i czasochłonnego "zaantologowania się" przygotowuję. Jednego z nich do tej pory nie przetłumaczyłam: figuruje w wydanym na Kubie w zeszłym roku tomiku Abajo fuego, arriba fuego (Na dole płomień, w górze płomień). Po powrocie do Polski napisałam też i opublikowałam w zbiorze Stan posiadania (1981) kilka wierszy, nawiązujących do rzeczywistości meksykańskiej.

Dla redaktorów "Revista de la Universidad" byłam dosyć egzotyczna - jako młoda polska poetka, dobrze dająca sobie radę z językiem hiszpańskim. A w ślad za tą propozycją publikacji polskich poetów posypały się następne ze strony meksykańskich pism literackich, takich jak "Revista de Bellas Artes" czy "Semana de Bellas Artes". Najpoważniejszą jednak, jak sądzę, publikacją było książkowe, albo raczej "książeczkowe" wydanie - bo chodzi o cienki tomik - małej antologii współczesnych poetów polskich, wśród których znaleźli się: Julian Przyboś, bardzo przeze mnie ceniony, a przez wielu zapomniany poeta, Jarosław Iwaszkiewicz, Tadeusz Różewicz, Zbigniew Herbert, Wisława Szymborska, Stanisław Grochowiak - jeden z mistrzów mojej poetyckiej młodości - i... Miron Białoszewski, poeta w zasadzie nieprzetłumaczalny, którego nie sposób wyrwać z tkanki jego całkowicie własnego języka. Oczywiście, w tym wypadku ograniczyłam się do przełożenia kilku mniej skomplikowanych wierszy; jeden z nich, sławna "Mironczarnia", jest próbą poetyckiego ekwiwalentu, zachował nawet po hiszpańsku specyficzny rytm i poczucie humoru, cechujące oryginał. Charakterystyczne dla tego zbiorku było to, że podobnie jak inne, należące do tego samego cyklu "Material de lectura", przeznaczone jako lektura nadobowiązkowa dla studentów wydziałów humanistycznych, osiągnął niewyobrażalny w naszych warunkach nakład 100 000 egzemplarzy, rozchodząc się po całym kontynencie, także w przedrukach. Poeci, których prezentowałam w wymienionych wcześniej pismach literackich, to: Tadeusz Peiper (znakomicie brzmiący w przekładzie; na jego poetyce "zdania rozkwitającego" znać wpływy hiszpańskiego ultraizmu, z którym się zetknął podczas pobytu w Madrycie), Zbigniew Bieńkowski, inne wiersze i prozy poetyckie Zbigniewa Herberta - znanego przez poetów meksykańskich z przekładów na angielski, i poeci Nowej Fali - prawie moi rówieśnicy: Adam Zagajewski, Julian Kornhauser, Krzysztof Karasek, Ryszard Krynicki, Jarosław Markiewicz, Leszek Szaruga czy Ewa Lipska. Do tego obszernego wyboru "nowofalowców", publikowanego już w Hiszpanii, w roku 1989, w "Cuadernos Hispanoamericanos", dołączyłam także Rafała Wojaczka i dziś niesłusznie zapomnianą jako poetkę Barbarę Sadowską. Może kogoś przeoczyłam, bo wymieniam z pamięci. W Meksyku, już w roku 1975, chciano się zapoznać z poezją Czesława Miłosza, z którym spotykał się w Stanach Zjednoczonych Octavio Paz, ale ja nie miałam wtedy dostępu do jego tekstów.

Prezentacje obcej, egzotycznej dla czytelnika meksykańskiego poezji nie mogły pojawić się bez komentarza, co z kolei zmusiło mnie do pisania po hiszpańsku esejów i not o poezji polskiej (zawsze konsultowałam kwestie językowe z przyjaciółmi - poetami meksykańskimi). Rezonans był niebywały i bardzo mnie zaskoczył: wywiady ze mną, artykuły w prasie, i zaproponowane mi przez Palacio de Bellas Artes (odpowiednik naszego Ministerstwa Kultury) warsztaty dla młodych pisarzy meksykańskich, polegające głównie na czytaniu im wierszy polskich poetów i na dyskusjach, ciągnących się aż do białego rana. Na te warsztaty byłam zapraszana do innych miast: Cuernavaki, Queretaro, San Miguel Allende, Moluki... a owe wyjazdy stawały się jeszcze jednym ciągiem odkryć tej innej literatury (bo oni także dzielili się ze mną swoją twórczością), innej architektury, innego myślenia o przyrodzie, o sacrum. Pamiętam moje zadziwienie, gdy w San Miguel Allende zobaczyłam gdzieś w przydrożnej kapliczce zbroczonego tragicznie krwią Chrystusa w nylonowych kalesonkach... Wiosną 1975 roku towarzyszyłam także, jako tłumaczka, Józefowi Szajnie i jego teatrowi, objeżdżającemu Meksyk ze swoją Repliką. O tym doświadczeniu napisałam potem reportaż, a zarazem esej, z próbą poetyckiego ekwiwalentu spektaklu w środku pt. "Meksykańskie repliki", który ukazał się w 1976 w poznańskim miesięczniku "Nurt". Od tej pory byłam persona grata dla samego Szajny i dla aktorów teatru "Studio" (śmiech).

AK:  Miłość do Meksyku znajduje swoje odbicie także w antologii Umocz wargi w kamieniu, gdzie dominują poeci związani z tym krajem: José Ángel Leyva, Eduardo Lizalde, Ambar Past, José Emilio Pacheco i Octavio Paz, z których pierwszych troje zobaczymy zresztą podczas najbliższego Portu Wrocław...

KR:  To prawda, Meksykanów w mojej antologii jest najwięcej, i chyba nic w tym dziwnego, zważywszy na mój tak szczególny stosunek do tego kraju i jego kultury, podyktowany długimi w nim pobytami, osobistymi doświadczeniami, wspomnieniami, nostalgią...

José Ángel Leyva i Ambar Past to moje stosunkowo świeże "nabytki". Pierwszego poznałam osobiście na Spotkaniu Poetów Świata Łacińskiego w roku 2005, na które zostałam zaproszona jako poetka - tzw. "gość specjalny" (ponieważ w pojęciu organizatorów byłam przedstawicielką świata słowiańskiego, a nie "łacińskiego", z czym, oczywiście, można by dyskutować). To było w mieście Morelia, stolicy stanu Michoacan, gdzie nawet dzieci piszą wiersze po hiszpańsku i w języku Tarasków - miejscowych Indian. Ambar Past poznałam na Międzynarodowym Festiwalu Poezji w Hawanie w roku 2007, gdzie także obie czytałyśmy swoje wiersze (ja po hiszpańsku i trochę po polsku). Już wtedy zwróciła moją uwagę jej niezwykła osobowość, podkreślona wyglądem: aż do pasa spływały z jej głowy dwa grube blond-warkocze... Dopiero później, po powrocie do Polski zaczęłam wczytywać się w jej zainspirowane duchowością Majów wiersze i tłumaczyć je, na co zareagowała z wdzięcznością i entuzjazmem, co wiąże się zapewne z jej odległymi w czasie polskimi korzeniami. Oczywiście, na tych festiwalach, a także na Międzynarodowym Festiwalu Poezji w Nikaragui, w którym uczestniczyłam dwukrotnie jako poetka (2006, 2008), a także w Argentynie (1999, 2010), poznałam i otrzymałam tomiki poetyckie od wielu poetów różnych krajów Ameryki Łacińskiej, które powoli zbierają się na kontynuację mojej antologii, będącej w pierwotnym zamyśle prezentacją klasyków współczesności, gigantów tej poezji w skali całego kontynentu. Udział w niej o wiele młodszych od nich Ambar Past i José Ángela Leyvy zapowiada już nieśmiało moją intencję przeszczepiania w dalszym ciągu utworów poetów tamtego kręgu kulturowego na grunt polszczyzny.

Troje starszych, wymienionych przez Ciebie poetów meksykańskich miałam szansę także poznać osobiście. Do Octavio Paza dotarłam podczas mojego drugiego pobytu stypendialnego, równie długiego: od września 1977 do końca czerwca 1978. A nie było to wcale rzeczą łatwą: Paz, atakowany w tamtym czasie ostro przez promoskiewską lewicę meksykańską za opublikowanie - w Argentynie, nie w Meksyku! - całej prawdy o sowieckich gułagach, chronił się przed napastliwością dziennikarzy, zarzucających mu absurdalnie bycie "agentem CIA". I tu w sukurs przyszła mi znajomość francuskiego: otrzymałam telefon domowy Paza i rozmawiałam z jego żoną, Francuzką, Marie-José, która umówiła mnie na spotkanie z poetą. Jego dom był świątynią sztuki i wielką biblioteką, która, niestety, spłonęła w przeważającej części na rok przed jego śmiercią. Potem spotkałam się jeszcze z nim i Marie-José dwa razy: w roku 1982 w Barcelonie, gdzie miał wykład na uniwersytecie - umówił się wówczas ze mną na długą rozmowę w hotelu, ponieważ chciał mieć informacje z pierwszej ręki o realiach stanu wojennego w Polsce; i w roku 1989 - kiedy to na krótko znalazłam się znowu w mieście Meksyk, ofiarowałam mu wtedy egzemplarze "Literatury na Świecie", gdzie prawie systematycznie publikowałam swoje przekłady jego poezji.

Podczas moich pobytów stypendialnych wiele razy spotykałam się również z José Emilio Pacheco, który był jednym z moich głównych konsultantów przy tłumaczeniu poetów polskich. Przychodził nawet do mnie do domu, ponieważ mieszkaliśmy blisko siebie, w centralnej części miasta. Już wtedy był jednym z najważniejszych poetów meksykańskich, toteż w roku 1987 wydałam w WL sporą antologię jego wierszy, opatrzoną posłowiem, w którym sytuowałam jego twórczość w kontekście bezpośredniej tradycji, reprezentowanej przez giganta - Paza i jego poetyckich rówieśników. Z Lizalde stykałam się wówczas sporadycznie, ale odnowiliśmy dobry kontakt w trakcie Spotkania Poetów Świata Łacińskiego, kiedy to obiecał przysłać mi gruby tom swoich Dzieł zebranych - i słowa dotrzymał!

AK:  Z opowieści tych wynika, że Twoja przekładowa przygoda w dużej mierze była owocem zagranicznych festiwali literackich, w których uczestniczyłaś jako poetka...

KR:  Oczywiście, że tak! Z perspektywy mniej więcej czternastu lat (kiedy to po raz pierwszy wzięłam udział w takim międzynarodowym spotkaniu poetów) widzę jasno, że moja antologia nie powstałaby, albo przybrałaby kształt o wiele uboższy niż ten, który teraz prezentuje, gdybym nie była zapraszana na międzynarodowe festiwale poezji w Hiszpanii czy w Ameryce Łacińskiej, jako hiszpańskojęzyczna poetka polska. Także we Francji brałam udział w Sezonie Polskim (2004). Drogę do festiwali w Ameryce Łacińskiej utorowało mi uczestniczenie w wielkim międzynarodowym festiwalu poezji w Quebeku, dzięki rekomendacji quebeckiego poety, z którym razem występowaliśmy w ambasadzie kanadyjskiej w Warszawie (ponieważ bodaj najwięcej przekładów wierszy, w wykonaniu znakomitego poety Bernarda Noëla, mam w języku francuskim). To cały łańcuch przyczyn i skutków, które złożyły się na moje powtórne odkrywanie Ameryki Łacińskiej. Powtórne, bo w latach 90. ubiegłego stulecia bardzo osłabiło się w Polsce ciążenie ku literaturze latynoamerykańskiej, tak spektakularne przedtem, zwłaszcza w latach 70., kiedy to wszyscy zaczytywali się w książkach z serii "Proza Iberoamerykańska". Festiwal w Quebeku, w którym uczestniczyłam, odbywał się w roku 2002, i tam właśnie spotkałam bardzo znanego już w tej chwili poetę meksykańskiego, Marco Antonio Camposa, który pamiętał mnie jeszcze z czasów moich pobytów stypendialnych w Meksyku. To on wpłynął na zaproszenie mnie na Spotkanie Poetów Świata Łacińskiego w roku 2005, a tam natychmiast zostałam "przechwycona" przez organizatorów równie międzynarodowego festiwalu w nikaraguańskiej Granadzie - małżeństwo poetów. Efektem uczestnictwa w tych imprezach były także nawarstwiające się w czasie publikacje moich wierszy w przekładach na hiszpański (w większości moich własnych) w literackich pismach Meksyku, Kuby, Kolumbii, Nikaragui, Kostaryki i Argentyny, w wersji papierowej a także internetowej. Po prostu niektórzy z poznawanych poetów, związani z rozmaitymi redakcjami, prosili o przysyłanie im wierszy, co w obecnej dobie jest równie proste jak jedno kliknięcie. W tych latach festiwalowych mam chyba więcej publikacji poetyckich na tamtym kontynencie niż we własnym kraju (śmiech). Oczywiście, to działo się na zasadzie pełnej wzajemności: poeci wszystkich wymienionych i niewymienionych krajów latynoamerykańskich mieli zwyczaj obdarowywać mnie hojnie swoimi tomikami. A selekcji, jeśli chodzi o walory artystyczne tych darów, dokonywałam już po powrocie, na miejscu.

AK:  Czym kierowałaś się przy obecnym wyborze autorów do antologii? Zapewne nie jest łatwo wybrać tylko 15 poetów z tak dużego obszaru - pod względem i geograficznym, i literackim.

KR:  Istotnie, wybór był niełatwy. Postanowiłam jednak postawić na osobowości poetyckie niejako emblematyczne dla tego kontynentu, takie jak Vicente Huidobro - do którego grobu nad brzegiem oceanu odbywają wciąż pielgrzymki poeci ze wszystkich krajów Ameryki Łacińskiej i recytują w tym miejscu swoje wiersze; César Vallejo - poeta "kultowy" dla tego kontynentu i dla Hiszpanii, a zarazem niezwykle trudny, operujący tak szczególnym językiem i składnią, że tłumaczom ręce opadają; Jorge Luis Borges - którego chciałam zaprezentować jako poetę, ponieważ w Polsce wszyscy są pod wrażeniem głównie jego prozy i kulturowej erudycji; Pablo Neruda - poeta wspaniały, o wielu poetyckich obliczach, podczas gdy u nas ignoranci, nawet wykształceni, przykleili mu etykietkę "komucha" i chwalcy Stalina, do czego się odnoszę w moim posłowiu; Octavio Paz - mimo moich wysiłków translatorskich w "Literaturze na Świecie" ciągle nieznany, nieobecny jako poeta; Nicolás Guillén - za czasów PRL tłumaczony, publikowany, ale z dobrodziejstwem inwentarza, ja swoim wyborem mocno przefiltrowałam wiersze tego poety; Ernesto Cardenal - wciąż dla części nawet młodszych fanów poezji poeta pamiętany, głównie z racji Psalmów, jako kontrowersyjny duchowny (z powodu jawnych sympatii dla teologii "trzeciego świata" i zaangażowania politycznego), poeta, którego mniej znanych i atrakcyjnych poetycko stron udało mi się doszukać; José Emilio Pacheco - to kontynuacja wcześniejszych rozpoznań i poświęconej mu osobnej antologii, ostatnio został obsypany deszczem nagród, których zwieńczeniem stała się hiszpańska Nagroda Cervantesa. Tych "ośmiu wspaniałych" uważam za osobowości poetyckie emblematyczne i jako takie, musiały pojawić się i to w obszernym wyborze w mojej książce.

Ale znalazł się tutaj także Gastón Baquero - wielki, zapoznany poeta kubański, tworzący głównie na emigracji, ofiara patologicznej dla kultury tego kraju wieloletniej dyktatury Fidela Castro. Z jego twórczością dokładniej zetknęłam się dzięki przygotowaniu dla "Literatury na Świecie" specjalnego numeru, poświęconego kubańskiej literaturze emigracyjnej. A jak to się stało, że taki numer mogłam przygotować? Tylko dlatego, że uczestniczyłam jako poetka w wielkiej, międzynarodowej imprezie poetyckiej w Murcii, w Hiszpanii. Spotkałam tam młodego, bardzo utalentowanego poetę kubańskiego z Miami, który przygotował dla mnie wybór poetów z Miami (przesyłając mi fotokopie, bo jeszcze nie posługiwaliśmy się internetem) i skontaktował mnie z samym Gastónem Baquero; pewnego dnia odebrałam na poczcie opasły tom jego Poezji zebranych z własnoręczną dedykacją. Poeci, na szczęście, to wielka światowa "mafia", tworząca łańcuch wzajemnych fascynacji, zaiskrzeń, czy choćby tylko zainteresowań "innością". Roberto Juarroza, o wiele mniej znanego niż Borges, zaczęłam tłumaczyć niejako "z poręki" Octavio Paza, który systematycznie zamieszczał wiersze tego poety na łamach swojego miesięcznika "Vuelta" i wskutek gorących rekomendacji zaprzyjaźnionego poety meksykańskiego, Gerardo Beltrana. Podobnie wpadł w moje "macki" Nicanor Parra, zupełnie osobny, ale znakomity poeta chilijski, którego pierwszy tom poetycki otrzymałam, już na moją prośbę, od iberysty Maćka Ziętary, obecnego jako tłumacz - na prawach "gościnnego występu" - w Umocz wargi w kamieniu. Drugiego - obok Ernesto Cardenala - Nikaraguańczyka może by nie było w antologii, gdyby nie fakt mojego dwukrotnego uczestniczenia w Międzynarodowym Festiwalu Poezji w nikaraguańskiej Granadzie; jeden z tych festiwali zadedykowany był Pablo Antonio Cuadrze i z tej okazji został opublikowany zbiór jego wierszy. Do tej poezji zbliżałam się jednak już wcześniej, czytając dość często wiersze Cuadry na łamach wychodzącego w Madrycie miesięcznika literackiego "Cuadernos Hispanoamericanos". Oczywiście, twórczość tych moich "wybrańców" sytuowałam zawsze na tle innych autorów, którzy, z różnych względów, nie weszli do mojego kanonu poezji latynoamerykańskiej.

AK:  Wspomniałaś wcześniej, że obecną antologię traktujesz jako pierwszą część kolejnego projektu. Jacy współcześni latynoamerykańscy poeci młodszego pokolenia szczególnie Cię interesują? Czy pojawił się w tej literaturze ktoś bardzo obiecujący, kto być może stanie się w przyszłości twórcą pokroju tych zamieszczonych w antologii?

KR:  Chciałabym pociągnąć to dalej. Mam przy tym nieskromną świadomość faktu, że z wszystkich powodów wyżej wymienionych dysponuję większym potencjałem niż uczeni w piśmie iberyści (śmiech). Jak gdyby zostało mi więcej dane, ofiarowane przez los, czyli serię zaakceptowanych przypadków. Na pewno jednak odpocznę przez jakiś czas od Ameryki Łacińskiej i zajmę się swoimi rzeczami. A może nie będę potrafiła odpocząć od "moich" Latynoamerykanów? To zależy także w dużej mierze od tego, z jakim przyjęciem spotka się książka, która właśnie się ukazała. W każdym razie już kilku poetów mam wstępnie namierzonych. Mam wymieniać? Za kilka lat będziesz mnie z nich przepytywać, ale teraz to tylko nieznane nazwiska: bardzo ciekawy, mroczny poeta z Wenezueli Rafael Cadenas, którego kilka wierszy opublikowałam w "Europie", dodatku do "Dziennika". Innych jeszcze nie zdążyłam, a jest wśród nich zupełnie nieznany w Polsce Argentyńczyk Juan Gelman (mieszkający w Meksyku), Kolumbijczyk Juan Manuel Roca, Peruwiańczyk Rodolfo Hinostroza, Nikaraguanka Gioconda Belli, Kubanka Reina María Rodríguez, bo tym razem - obiecuję - znajdą się w mojej antologii poetów całkiem współczesnych i żyjących także kobiety, w tym zmarła argentyńska "poetka przeklęta" Alejandra Pizarnik, której "kult", niemal w 30 lat po jej samobójczej śmierci trwa i jakby rośnie w Argentynie. Na pewno będzie kilku Kubańczyków, bo to piekielnie utalentowana poetycko nacja. I oczywiście, znowu pojawią się moi ulubieni Meksykanie, może tym razem inni, a może ci sami, ale pokazani z innej strony. A kto z tych "nowych" Latynoamerykanów zasłuży na sławę równą "świętym potworom" z Umocz wargi w kamieniu? Najsprawiedliwszym jurorem jest czas...

 

Krystyna Rodowska czyta wiersze z "Antologii":



za: "biuroliterackie"




I zapowiedź prezentacji „Antologii” z udziałem Latynoamerykanów podczas 16 Portu Wrocław:

http://biuroliterackie.pl/biuro/biuro?site=1A0&news_ID=2011-03-10

"publicysta" składa serdeczne wyrazy podziękowania pani Krystynie Rodowskiej za wyrażenie zgody na przedruk tekstów Carlosa Marrodana, Barbary Stawickiej-Pireckiej i Anny Krzywani ze stron Biura Literackiego we Wrocławiu.

 

publicysta
O mnie publicysta

uwielbiam przyrodę, filozofię, sztukę  

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Kultura