publicysta publicysta
1012
BLOG

Krystyna Rodowska: Dzikie atramenty Mirona Białoszewskiego

publicysta publicysta Kultura Obserwuj notkę 1



wyżej i niżej: obrazki, za: tl.gstatic.pl

     

                 Dzikie atramenty albo szkoła obmowy Mirona Białoszewskiego

 

Esej wygłoszony przez Autorkę podczas Seminarium Literackiego XV Przemyskiej Wiosny Poetyckiej w maju 2010 roku. W drugiej połowie roku tekst ukaże się w druku  w rzeszowskiej Nowej Okolicy Poetów.




Po raz pierwszy Miron Białoszewski przyjechał do Obór pod Warszawą na początku października 1976 roku.  W jadalni Domu Pracy Twórczej właśnie trwał obiad i za  chwilę spóźniony przybysz  został usadzony przy moim stoliku. Zaczęliśmy rozmawiać o Warszawie – jak się zaraz okazało, temacie niesłabnącej fascynacji Białoszewskiego ,  tym bardziej, że całkiem niedawno zamieszkał w blokowych „gwizdo-betonach” na "gorszej” Saskiej Kępie, nazwanej przez niego „Chamowem”. Mój nowy towarzysz  rozgadał się na dobre, ja zaś pozbyłam się bardzo szybko początkowej tremy, zrozumiałej u młodej podówczas poetki, z jednym tomikiem w  dorobku.

Z twórczością Mirona Białoszewskiego, autora pięciu tomików wierszy w owym czasie , oraz Teatru Osobnego, Pamiętnika z powstania warszawskiego, Donosów rzeczywistości i Szumów, zlepów, ciągów, nie tylko zetknęłam się, lecz nawiązałam z nią ów bliski, osobliwy kontakt, do jakiego dochodzi w trakcie tłumaczenia tekstów zadanego, czy wybranego – jak w tym wypadku - autora. Tak się złożyło, że rok przed poznaniem osobiście poety, przebywałam na długim, 10-miesięcznym stypendium literackim w mieście Meksyk  i tam, przedstawiając – na zamówienie  Uniwersytetu  - małą antologię współczesnej polskiej poezji w moim wyborze i przekładach na język hiszpański [ przypis 1 ], odważyłam się przeciągnąć jednego z najbardziej nieprzetłumaczalnych poetów w obszar  językowej i kulturowej inności hiszpańszczyzny. A już na pewno szczytem zuchwalstwa i ryzyka była próba sfabrykowania ekwiwalentu słynnej „Mironczarni”; prawdę mówiąc, z końcowego efektu  męczarni ale i zabawy hiszpańskimi słowami byłam ostatecznie dość zadowolona.

Usiłując przybliżyć młodemu czytelnikowi meksykańskiemu osobowość twórczą Mirona Białoszewskiego, pisałam m.in. w nocie, towarzyszącej przekładom, o zanurzeniu tej poezji w świecie rzeczy elementarnych, czynności najzwyczajniejszych, scen i scenek z codzienności. „Dla Białoszewskiego nie istnieją rzeczy, które by nie zasługiwały na poetycką penetrację,  jako tworzywo służy mu wszystko, co znajdzie się w zasięgu jego spojrzenia, dotyku czy innego zmysłu, a także  takie „zajęcia”, jak leżenie, ulotne dialogowanie , patrzenie przez okno czy kontemplowanie posągu jakiejś świętej w wiejskim kościółku. Poezja dla Białoszewskiego wypływa z samego faktu istnienia i prób określenia – jakby to działo się po raz pierwszy – relacji między ja a światem, ja a najbliższymi przedmiotami, takimi jak piec, podłoga, ściana, łyżka czy kołdra. Wszystko może się stać okazją do wyrażenia zachwytu, zadziwienia, cokolwiek, przefiltrowane przez specyficzne operacje językowe, jest w stanie osiągnąć wymiar estetyczny i filozoficzny”.


Miron Białoszewski w swoim Teatrze Osobnym.  za: atticus.pl

I oto teraz, przypadek a właściwie los sprawił, że danym mi było znaleźć się w tymsamym miejscu i czasie, co Białoszewski – bohater niedawnych, zaocznych z nim obcowań. Co więcej, zaczęliśmy chodzić niemal codziennie na długie spacery i uprawiać to, co w późniejszym liście do mnie z Obór, nazwał „szkołą obmowy”. „Po Pani wyjeździe straciłem szkołę obmowy. Trochę można było z panem Międzyrzeckim, ale nam to szło lepiej”.  Pokazałam Mironowi moje niewidoczne dla niewtajemniczonych , dziś już nieistniejące „uroczysko” w konstancińskim jarze,  tuż przed szkółką jeździecką, którym się zachwycił. Zaśmiewaliśmy się, „obgadując”, każdy po swojemu, rozmaite kształty roślin przydrożnych i drzew, a nawet worków plastikowych na wysypisku  śmieci. W towarzystwie Mirona, gdy patrzyło się także jego oczami, nawet to co brzydkie, obskurne,  wykazywało się jakimś rodzajem piękna.

Nie zawsze jednak mogłam towarzyszyć Mironowi w jego wypadach w teren. Wiązało się to ze specyficznym rytmem życia poety, słynącego z tego, że z  dnia robił noc i  odwrotnie, w nocy , kiedy wszyscy mieszkańcy  oficyny spali, on buszował po okolicy jak  dziki kot. Z tych  nocnych eskapad znosił przeróżne trofea. Zapukałam kiedyś do jego narożnego pokoju na parterze i oniemiałam: z lampy pod sufitem i z obramowania lustra nad umywalką zwieszały się całe gałęzie z grzywą liści i  fioletowo-czarnych owocków, prawdopodobnie „wilczej jagody” albo kruszyny,  co w połączeniu z czarnym papierem, naklejonym na okienne szyby, tak by odgrodzić się od dziennego światła i tego, co działo się na zewnątrz, sprawiało wrażenie jakiegoś przedziwnego sanktuarium, czy kaplicy, służącej medytacjom. Pochwyciwszy moje zdumione spojrzenie, poeta powiedział, rad z efektu: „To są dzikie atramenty, naznosiłem tu ich trochę,  jak pani widzi ”.

Ta scena, a przede wszystkim  malownicze wyrażenie, kontemplowane z dzisiejszej perspektywy, w którą wpisuje się całość dzieła Mirona Białoszewskiego, nabrało dla mnie wymiaru celnej, acz wieloznacznej metafory. Wybierając sztuczność peryfrazy pospolitej nazwy (wilcza jagoda, czy kruszyna) poeta nadbudował nad nią piętro semantyczno – ekspresyjne, gdzie „kulturowość” spotyka się z „dzikością”, czyli sferą  niezdobytej przez język rzeczywistości.. W tym pełnym napięcia  i walki spotkaniu dwóch  obcych sobie jakości, to „dzikość” była dla poety o wiele bardziej atrakcyjna, niż „atrament”, zwłaszcza od  pewnego momentu, od późniejszego etapu twórczości, charakteryzującego się „łapaniem za słowa” w mowie pozornie „byle jakiej”. Chcąc się  "wyjęzyczyć”, Białoszewski wprowadził „dzikość” niewyrażalnego do swojego języka, traktowanego jako jeszcze nieuformowana, otwarta na niespodziankę substancja, z której można ulepić dowolny kształt, tak jak to robią dzieci – mali kreatorzy, nie przyuczeni jeszcze do norm poprawności. Jednak dzieci próbują lepić w języku na oślep, podczas gdy poeta - Miron, kontynuując słowotwórcze i ontologiczne pasje Leśmiana, rzeźbi świadomie w języku swoje dziwotwory, zaraża słowa sobą, zlepia to, co było dotychczas rozdzielone, z rzeczowników modeluje czasowniki i na odwrót, „deszczykuje”, „korytarzuje”, o burzy powie:  „było lwio/ponadto lwiało”, dokonuje genialnych przeszczepów liter czy głosek na inne korpusy słowne,  co chwila się przejęzycza ( „nie wychylać się/nie cochwilać”). „Prze-języczanie się”, to nic innego, jak wychodzenie poza język, nieustanne  przekraczanie jego granic, zawłaszczanie „dzikości” przez „atrament” i rozsadzanie nią  "atramentowych” schematów. W wierszu „Domki i psy w lesie tej planety” tak opisuje nieprzeniknione górowanie drzew nad przechodzącym pod nimi człowiekiem: "wysocy po bokach stoją(zawsze)/dziś nimi nic nie macha”. Zabieg uczłowieczenia domyślnych, nienazwanych  drzew uzmysławia w niesłychanie sugestywny sposób tajemniczość natury w oczach patrzącego. Zabiegi językowe, to także – w  ujęciu Białoszewskiego – budowanie własnej osobowości „zachciankowej”, sprawdzanie solidności  jej unikalnej konstrukcji ( „być sobie jednym” ). I wreszcie – „wyjęzyczyć się”, to przebijać się uparcie do istnienia, z różnych stron mowy,  chodzącej na skróty, często przez ułomki sylab  zamiast przez całe słowa  i zawsze odkrywczej.

Bowiem niespożyta aktywność języka w sferze „atramentowej” podporządkowana jest u Białoszewskiego najbardziej przezeń cenionej „szkole obmowy”, inaczej – „gadania”. Próbie  języka mówionego  i słuchanego poddawał własne i cudze wiersze, w stosowaniu  tego wymogu był nieugięty  ( znam to z autopsji). „Drzewo z zimna i struktury  kryształu/ nierozgadane/ nie szumi/ którędy wyjść ze słowa ” – zastanawiał się w  wierszu "Nie umiem pisać” ( z wczesnego tomu Obroty rzeczy).

Odwracając porządek tej  frazy: tylko to, co rozgadane -  szumi, może być autentyczne. Tak niekonwencjonalnie rozumianą „obmowę” stosował Miron Białoszewski we wszelkich przejawach swojego „pisanio-życia”, a więc także w listach. Wspomniany list do mnie zaczyna się od słów:

”Kochana Pani Meksykanko
Wel Poloneso!
Warszawa, dom 9 piętro.
Ale dopiero od dwóch godzin, w nocy z 22

października,

pół uroczego a pół ździernika
                       ciepła
                       z wszystkiego
jedno drzewo obaliło w Oborach
zdaje się to któreśmy tak podziwiali.
T.zn. miało dwa pnie ( dwudrzewo), jeden pień
oddarło i buch!”


Początkowy fragment zapisany jak wiersz, wers pod wersem. A w innym fragmencie listu: „Warszawa z diabelnym - słowo przekreślone – z chamskim wiatrem. Wracałem dwa razy o śledziowym świcie. Śledź zamarznięty na niebie” ...A na 6-tej stronie listu, pisanego na kartkach ze szkolnego zeszytu w jedną linię, pod formułką pożegnalną:

„Pozdrawiam
Miron Białoszewski „


dopisek: :

„ dom przywitał mnie gorącem!
Niech będzie błogosławione!”


I już z boku, w braku miejsca, w rozpędzie horror vacui:

„zawsze powinien ksiądz przed wprowadzką i przed każdym wybuchem sezonu zimowego święcić kaloryfery”.


Przypis 1:  Poesia polaca contemporanea: Iwaszkiewicz, Przyboś, Różewicz, Herbert, Szymborska, Grochowiak y Białoszewski,  UNAM, 1975.



Miron Białoszewski.  zdjęcie, za: tl.geostatic.com


Myślę, że po lekturze eseju zarówno Autorka jak i Czytelnicy wysłuchają słynnego songu „Karuzela z Madonnami” naszej największej chyba pieśniarki Ewy Demarczyk do słów wiersza Mirona Białoszewskiego:



za: użytkownikiem You Tube „abudab”
za „abudab” podaję też informację o songu i tekst:  


nagranie z 1970.
Muzyka: Zygmunt Konieczny
Słowa: Miron Białoszewski "Karuzela z Madonnami" (frag.):


Wsiadajcie, madonny madonny
Do bryk sześciokonnych ...ściokonnych!
Konie wiszą kopytami nad ziemią.
One w brykach na postoju już drzemią.
Każda bryka malowana w trzy ogniste farbki
I trzy są końskie maści: od sufitu od dębu od marchwi.
Drgnęły madonny
I orszak konny
Ruszył z kopyta.(...)

Migają w krąg anglezy grzyw
I lambrekiny siodeł,
I gorejące wzory bryk
Kwiecisto-laurkowe.
A w każdej bryce vis à vis
Madonna i madonna
W nieodmienionej pozie tkwi
Od dziecka odchylona
— białe konie
— bryka
— czarne konie
— bryka
— rude konie
— bryka
Magnifikat!

A one w Leonardach min,
W obrotach Rafaela,
W okrągłych ogniach, w klatkach z lin,
W przedmieściach i niedzielach.
I w każdej bryce vis à vis
Madonna i madonna.
I nie wiadomo, która śpi,
A która jest natchniona
— szóstka koni
— one
— szóstka koni
— one
— szóstka koni
— one
Zakręcone!

 

publicysta
O mnie publicysta

uwielbiam przyrodę, filozofię, sztukę  

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura