Ras Fufu- Lew Salonowy Ras Fufu- Lew Salonowy
77
BLOG

Polska z seriali telewizyjnych jest chyba innym krajem...

Ras Fufu- Lew Salonowy Ras Fufu- Lew Salonowy Polityka Obserwuj notkę 1

Seriale w TVP, TVN czy Polsacie pokazują inną Polskę niż ta moja. Promują inne wartości, inne style życia. Dlaczego? Czy serial realny, albo przynajmniej bliski rzeczywistości w jakiej żyją młodzi Polacy w Y., nie jest możliwy? Telewizji nie oglądam, dziwię się na opisy serialowej „Polski” przedstawione w ostatnim „Newsweeku”. Moja „Polska” to chyba inny kraj? Ale czemu jego śladu nie ma na ekranach?

 

 

Spacer po zadrzewionym mieście Y. Oglądam miasto, którego wiele ulic jest wciąż jak za Niemca. Jedna z ulic wygląda dokładnie tak jak porzucili ją Niemcy w 1945 roku. Krzywy bruk na jezdni, chodniki z kamiennych płyt lub kocich łbów. 63 lata polskiej władzy na tych terenach nie wszędzie dotarły. Przechodziliśmy dziś koło domu z niemieckim jeszcze szyldem na fasadzie. I socjalizm, ten polski socjalizm- jest tylko na głównej ulicy. To ulica socjalnych kamienic w których miasto maluje fasady na niepasujące do siebie kolory. Wielki gmach teatru, dawnej opery. Taki wielki, tyle sal ma, a tak mało się tam dzieje. Opera działała tam tylko przed wojną, Polacy już oper nie wystawiali.

 

Park otoczony kutym z żelaza parkanem z zaostrzonymi, jakże niebezpiecznymi dla dzieci- szpicami na końcach. Schodzimy oglądać krematorium, dziś już opuszczone. Zaczynamy rozmowę o plastynarium zwłok Guenthera Agensa w mieście Guben nad Nysą i ogólnie o ciałach. Mi się wydaje że jesteśmy tylko duchami, a ciała są naszymi opakowaniami. Jesteśmy tylko bytem duchowym, i jest smutne że ludzie zadają sobie tyle cierpienia, że są jakieś wojny, że ludzie są jakoś leniwi. Niezwykłe. Nie wiem czy myślę inaczej bo jestem rasta. Dziwi mnie że ludzie zajmują się zwłokami, ciałami. Plastynowanie ciał… co za skoncentrowanie się na nieistotnym!

 

Ach, jak dobrze jest zaczerpnąć wolności, trafić do miasta gdzie ludzie są tak liberalni obyczajowo i mają tak zupełnie inne poglądy. Dziś świeciło tu słońce, był piękny dzień. Tyle spacerowaliśmy. Sąsiedzi, kumple grali w skejta- robi się jakiś trik na deskorolce, następna osoba ma go powtórzyć. Spacer po mieście, wizyta na skejtparku. Jest zima, ale tu dalej jeżdżą kumple- ot, oto Felek. Nawet trasa do downhillu po górkach w parku jest wciąż wytarta z liści. Wyprawa na rowerze do freeride’u- pojeździłem trochę po górkach, poskakałem z niewielkich hopek czy schodów. Biję się wielkich skoków- nie mam kasku i zbroi, tak tylko wyskoczyłem.

 

Gdy rozmawiam z tymi raczej szczęśliwymi i zadowolonymi ludźmi, tak zsocjalizowanymi, zgranymi z innymi ludźmi, np. ze skejtem z Gdyni który przyjechał  na kilka dni w gości do mojego sąsiada, to oni mówią że w mieście Y. ludzie jakich tu znają, są całkowicie odmienni. Otwarci, weseli, zadowoleni. Ów skejt jest federalistą, wierzy w to że z powodu tych odmienności regiony powinny być niezależne od siebie. Taka landyzacja, jak w Niemczech.

 

Inny mój kolega podobnie jak ja mieszka w Warszawie, i przerażony jest już samym wyglądem stolicy. Jak to wygląda, to Azja- mówi, i nie chce uwierzyć że w Warszawie w ogóle są jakieś imprezy i nieliczni tak otwarci i liberalni ludzie jak w Y. Do Y. wraca tak często jak tylko może. Odwiedza przyjaciół. Dużo rozmawia, spaceruje, żartuje. Z rzadka zapali gibona z innymi lokalnymi rasta i osiedlowcami.

 

O takich ludziach nie słyszymy, bo oni po prostu żyją. Nie czytają gazet, nie interesują ich media mainsrtreamowe. Mają swoje fora, witryny, swój hermetyczny świat. Mam przyjaciół i kumpli z którymi tylko mogę pogadać o sporcie, capoeirze czy kitesurfiungu, a są strasznie miłymi ludźmi. Tematy publiczne, polityczne- są jak najdalej od tego, mimo że to oni są taką esencją społecznego liberalizmu, są ogromnie tolerancyjni, pokojowi, mimo że są np. niezwykle odważnymi sportowcami.

 

Czy jeździłbyś na snowboardzie ze snowkajtem, takim wielkim skrzydłem, latawcem. Albo na mountainboardzie z landkajtem- też takim ciągnącym cię 10-metrowym latawcem. To dla mnie wielcy ludzie. Kiedyś trenowałem z nimi, wiem jacy są, jak żartują. Pamiętam gdy pierwszy raz spotkałem mojego kumpla H., dawali pokaz capoeiry, a on był w tym tak dobry, a capoeira jest sztuką magii, więc całe wydarzenie było magiczne, jak z innej bajki, innego wymiaru.

 

Y. jakie znam nigdy nie będzie kanwą żadnego serialu. To inny świat: slumsowate kamienice, osiedla, bloki, drzewa, jeziorka, górki,  wolność. Nie wiem czy tak jak w Y. żyją inni młodzi ludzie w tym kraju- ciesząc się każdą chwilą, spacerując, przesiadując w skejtparku, paląc gibony. Trudno dociec- o takich ludziach zwykle się nie pisze, nie analizuje tego co im się podoba, czym oni żyją, ajkie są ich życiowe priorytety. Czy żona, rodzina i dziecko- niespecjalnie. To chyba inny świat, tutaj rodzina nie jest tak ważna. Przyjaciele, środowisko ludzi w którym się żyje.  

 

To nie jest świat wartości z warszawskich seriali obrazujących konserwatyzm obyczajowy starszych pokoleń z zachodniej Polski. Tu nie ma księży. Kościoły są tylko elementem miejskiej dekoracji bądź dyskutuje się o instrumentalnym wykorzystaniu religii przez politykę. To świat powrotnych spacerów z imprezy o 4 rano, pani spacerującej z psem o tej wczesnej porze.

 

To świat agresywnych, nafukanych* wiejskich macho chcących się z tobą bić gdy spotkają cię pod toaletą w klubie w którym karki i blachary to stali bywalcy rzucający butelkami na nastoletnie fanki które przyszły na „boysbandowych rasta nawijających o miłości”. To świat J., który z uporem twierdził że za swoje 20 złotych chce się bawić na imprezie do samego końca, kłócąc się z chcącym spać towarzystwem tak długo aż klub wreszcie zamknięto.

 

Być może punkt wiedzenia zależy od punktu siedzenia, ale dla mnie, dobrze znającego Y., świat polskich seriali jest jakąś rzeczywistością z filmów dokumentalnych o życiu ludzi w Iranie czy Egipcie, albo Strefie Gazy. Światem ludzi zamkniętych w rodzinach, w których liczą się śluby, dzieci, rozwody, zejścia. Światem gdzie nie ma muzyki, sztuki, grona przyjaciół. Tu zaś w rytm raggajungle spaceruje się w dekoracjach żywcem z przedwojennej Trzeciej Rzeszy.

 

Plac z ledwo czytelną panoramą miasta namalowaną na fasadach jakieś 40 czy 50 lat temu. Liszaje, grzyby, a na tym resztki zarysów palmiarni czy wież ratuszowych. Koszmar azjatyckich tablic reklamowych na rozpadających się zagrzybionych budynkach. Przemykający klienci sklepów monopolowych. Jeśli Polska miałaby mieć odpowiednik „Little Britain”, to zatrzymane w czasie, socjalistyczne Y. jakie znam jest świetnym przykładem tej rzeczywistości…  

 

 *Fuka- syntetyczny narkotyk powodujący wzrost agresji u niektórych zażywających, polska specjalność

 

 

 

 

Fot. Katedra w Y.

 

 

Ulica przy katedrze

 

 

 

Lubię operę i prowadzę witrynę Radiotelewizja.pl Radiotelewizja Promote your Page too

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka