Lubimy cierpieć. I chyba będzie więcej cierpienia, bo kolejne wybory, jak pisze K. Bobinski na portalu BBC.co.uk, odbędą się atmosferze śmierci i katastrofy. A ta atmosfera jest mi skądinąd już znana. Zmarłych nie należy krytykować, mimo że dziś zagraniczne portale jeździły po polityce zmarłego prezydenta jak po łysej kobyle. Pamiętamy te wybory w cieniu śmierci papieża? I ich rezultat?
Do wyborów za 60 dni wielu kandydatów nie zdoła nawet dopiąć budżetu, a dwóch kandydatów zginęło. Katastrofa załatwiła dwie największe partie opozycyjne i znacznie pokrzyżowała szyki najsilniejszych kandydatów. Doszło w zasadzie do sytuacji bez precedensu. Rodzą się teorie spiskowe, co nie dziwi, bo takich katastrof na świecie nie ma. A jeśli się zdarzają, jak ta 15 lat temu w Rwandzie, albo wcześniejsza w Ameryce Południowej, to nie były one przypadkiem.
Samolot zachowywał się bardzo dziwnie- trajektoria jego lotu pokazywała że rozminął się z drogą startową raz o 150 metrów, innym razem o 70 metrów. Za ostro zmierzał do lądowania i nie reagował na polecenia wieży nakazujące wyrównanie kursu do poziomego- donoszą inne źródła. Samolot mógł zebrać dane tylko z radiolatarni NDB (bardzo prymitywne i archaiczne nadajniki), co powinno pozwolić zlokalizować pas startowy nawet mimo braku systemu ILS (Instrumental Landing System). Oczywiście, osobę która we mgle ląduje bez podejścia precyzyjnego uważam za lekko samobójczą, a jeśli ląduje z dowódcami sił zbrojnych w takich warunkach, to nadaje się pod sąd.
Ale niemniej- cała historia jest niezwykle tajemnicza. Jak najszybciej powinny powstać komisje, i to parlamentarne, do wyjaśnienia zajść. Bo samolot, jak pisze choćby jeden ze specjalistów, mógł być niesprawny, a i można było go uszkodzić tak by usterka wystąpiła dopiero przy lądowaniu.
Inne tematy w dziale Polityka