Powszechnie już wiadomo, że godzina katastrofy samolotu Tu-154M była inna niż ta oficjalnie podawana w pierwszych dniach po katastrofie. Nie mam wątpliwości, że nastąpiło to dzięki dociekliwości internautów. Współtworzących jedyne wolne i ogólnodostępne medium wymiany myśli, poglądów a czasem niestety także tez propagandowych.
Niektórzy powiedzą, że godzina ta była już znana specjalistom badającym sprawę, ale dla dobra śledztwa nie została podana do publicznej wiadomości.
Dlaczego podanie prawdziwej godziny katastrofy miałoby wpłynąć negatywnie na prace komisji i zagrażać dobru śledztwa, tego nikt nie potrafi racjonalnie wytłumaczyć.
Ciekaw jestem, jaka godzina została wpisana do akt zgonu tragicznych ofiar katastrofy?
W dokumencie tym wpisuje się dokładną godzinę katastrofy, domniemając, że wszyscy pasażerowie zginęli w tym samym czasie. A dokumenty nie powinny zawierać nieprawdy.
Wszyscy zastanawiają się, co mogło być przyczyną przesunięcia w czasie katastrofy o kilkanaście minut do przodu, zakładając, że było to działanie świadome, a nie beznadziejna indolencja. Otóż wydaję mi się, że mogę wyjaśnić tę zagadkę.
Jedna z hipotez mówi, że te kilkanaście minut potrzebne było na dokrętkę.
Czyli, że do rozmów w kokpitu samolotu, zapisanych w rejestratorze lotów chciano dokręcić - dograć kilka minut, w których Prezydent nakłania a nawet wymusza lądowanie w złych warunkach atmosferycznych. Scenariusz miała napisać znana gazeta (znana głównie z absolutnie wiarygodnych i obiektywnych dziennikarzy, którzy nigdy nie współpracowali z UB). Wyreżyserować ostatnie minuty miał znany reżyser. Ten, co to zawsze obiektywnie oraz niekoniunkturalnie przedstawia historię Polski. A głosu miał udzielić znany polski aktor, który grywa od lat w polskich filmach i nigdy nie był ulubieńcem władz reżimowych. Był tak wrogo nastawiony, że gdy przechodząc pod trybuną honorową w dniach święta państwowego 1 maja, zawsze wygrażał sowieckim namiestnikom pięścią (uzbrojoną w naręcze kwiatów) i szyderczym uśmiechem (od ucha do ucha). Patriota znaczy się pełną gębą. Podobno aktor ów, już przykładał lud do gardła, czy spożywał odpowiednie trunki, aby wydobyć odpowiednio wiarygodny tembr głosu.
Niestety cała sprawa z dokrętką upadła i to dzięki jakimś tam dociekliwcom z Internetu. Tym, którzy nie czekając na oficjalne informacje samodzielnie myślą i zadają pytania. Zadają pytania wbrew nawet obecnemu rządowi, który chciał ograniczyć dostęp do Internetu - oczywiście dla dobra samych internautów, Rządowi, który propaguję idee miłości i pojednania, dopuszczając jednak wyjątki, które nań nie zasługują i których nie trzeba nawet uzasadniać.
Ktoś stwierdzi oburzony: No, ale ta teoria jest niewiarygodna wprzeciwieństwie do tej obarczającej winą Prezydenta.
Na co ja mu odpowiem, że chyba ma mnie za durnia, skoro wymaga ode mnie abym uznał, że winę za katastrofę ponosi Prezydent, a na poparcie swojej tezy podaje przykład, który ilustruje coś wyraźnie przeciwnego - pilot nie posłuchał Prezydenta i lądował gdzie indziej. I ten to przykład ma dowodzić niezbicie, że w tym przypadku było inaczej. W sensie logicznym takie twierdzenie to bzdura. Argumentacja jest nieprawidłowo przeprowadzona. Stanowi klasyczne błędne rozumowanie.
Inne tematy w dziale Polityka