Ta sztuka nie ma tytułu. A właściwie ma ich tyle, że trudno jakikolwiek z nich uznać za właściwy. Zresztą nie o tytuł chodzi.
Czyński szkielet tej sztuki zbudował z ćwierćinteligentów : Siewski, Mański i najgłupszy z nich - Chciński. W tym szkielecie, który redukuje poziom ogólny wypowiadanych kwestii partii rządzącej, do poziomu wypowiedzi prezydenta i jego kancelarii, krążą jak sępy nad padliną, drapieżni, bezideowi, cyniczni, nie zawracający sobie głowy etyką, inteligenci: Rski, Elan, Miński, Rn, Bański. To oni wychodzą często na proscenium i przemawiają wprost do widowni, zakładając, częściowo słusznie, że „ciemny lud to kupi”.
Są jeszcze ocieplające wizerunek partii, podobne do siebie jak dwie krople wody, nie do odróżnienia, niezbyt urodziwe panie: Tyga i kilka innych, których :"nazwiska nic panu nie powiedzą", za to z wdziękiem wieloletnich gospoś domowych, trzymając za sobą dopiero co zdjęte fartuchy kuchenne, wypowiadają się o polityce, jak o gotowaniu makaronu, mając zresztą o jednym i drugim mniej więcej, takie samo zielone pojęcie.
Nic więc dziwnego, że na tym tle błyszczy nam najjaśniej autor, reżyser i zarazem gwiazda pierwszoplanowa tego teatru, do którego bilety wykupił cały naród , płacąc za nie wszystkimi swoimi pieniędzmi - Czyński. Co prawda, trochę blasku odbiera mu Cinkiewicz, najpopularniejszy klown, co to niczym królewski błazen twierdzi, że skoro może zastąpić króla, to i każdego innego nominata może też zdenominować, zajmując jego miejsce. Kolejne pojawienia się na scenie Cinkiewicza, wzbudzają uzasadniony aplauz i rechot sporej części widowni. Jednak umiejętność skupiania na sobie uwagi widza i niedopuszczanie Cinkiewicza na prosceniumm, umieszczanie postaci klauna w zmiennych i odległych planach sceny, pozwalają Czyńskiemu zachować absolutny prymat własnej postaci.
Reszta zwycięskiej partii to statyści, szczelnie kitujacy konstrukcję, cichcem dorabiający się grosza by jakoś przyszłość sobie i dzieciom zabezpieczyć, na co już coraz mniej czasu zostało, bo maksymalnie trzy lata zaledwie. Karni i zdyscyplinowani, milczącym tłumem zapełniają głębię sceny i niejako wciekają w boczne kulisy.
A tuż obok uwija się sfora wiernych psów gończych, dziennikarzy, z Kiewiczem i Mką w rolach Kusego i Sokoła, Bóg raczy wiedzieć, dlaczego nazywanych "niezależnymi" - ani chybi, nowa moda jakaś - gotowych głośno ujadać, poszczutych gryźć zajadle, byle w nagrodę móc liznąć rękę pana, a i na podrapanie za uszami starają się zasłużyć wielką gorliwością. Kości im zostały rzucone w wystarczającej ilości, ( „stołków u nas dużo” – powiada Najpierwszy Kupiec Głów Poselskich – poseł i wiceprzewodniczący partii rządzącej - Piński w słynnej scenie alkowianej z posłanką Ger i taśmami w tle), więc się między sobą nie żrą, co najwyżej ostrzegawczo powarkują. Widać jednak, że są czujne i łask pana niezbyt pewne, bo „zza płota” czają się watahy kundli, już przez sztachety widać zgłodniałe oczy, którym też się marzy pełna micha i ciepła buda.
Ważną i świadomie podsuniętą przed oczy widzów rolę pełnią przybudówki do sceny głównej. Na jednej, mniejszej, partia rodzinna, zjadana przez partię rządzącą, jak ostrygi bez szampana, na surowo, pozostawiająca na brzegu talerza wielkiego, czerwonego jak pochodnia homara, któremu właśnie zaczęto wyłamywać szczypce, a onże homar – protagonista, Ertych śni swój sen o potędze i wszystko na to wskazuje, że już się nie obudzi.
Druga przybudówka, większa, przaśno-gminna, przerosła nawet własne oczekiwania i wzorem Macieja Bigdy zamarzyła, że się w „panów” zdeklasuje. Udało się świeżo z gumiaków wyzutym paniskom, ku szalonej uciesze gawiedzi, jak na razie parę dziewek wychędożyć bez ich woli, z woli premiera na pokojach ministerialnych się porozsiadać,
ot i tyle sukcesów, bo nijak za sukces uznać nie można te trochę grosza z kiesy państwowej zagarniętego, o co się krzyk w narodzie podniósł, że rabują. Jeszcze wprawdzie oddawać nie trzeba, może jakoś uda się to i owo słomą dobrze przykryć, ale jak się tylko o oddawaniu pomyśli – to już samo to boli jak jasny gwint. No ale Właściciel partii Pper, wekslami już machać nie może, więc chociaż tyle dobrego. A jakby mu tak prokurator sprokurował sprawę o ojcostwo z premedytacją, albo choćby tylko o klepanie bab po zadach (swoją drogą co to się w tym kraju porobiło, żeby już klepnąć kobity po dupie nie można – przecie chłopy do tego od wieków nawykłe) i jakby tak, zamiast mu prostytutki do pokoju, w hotelu sejmowym sprowadzać, w „celi miłości” miał przyjemność zapewnioną, za dobre sprawowanie– to „każden-jeden”, chłop, czy baba z Słomobrony, mógłby się do partii rządzącej przepisać i za antykomunistę i inteligenta wreszcie i to porządnego, prawie żoliborskiego uchodzić.
Tyle o głównych wątkach, choć nie wyczerpują one bogactwa tematów zawartych w rozlicznych akcjach pobocznych, zmiennie i dowolnie prezentowanych widowni w odpowiednio dobranym oświetleniu. Całość idzie w niezmienianych dekoracjach, przy skąpym udziale muzyki ograniczonej do odśpiewania przez głównego bohatera początku hymnu.
Za to w warstwie słownej, sztuka stale się rozwija i zaskakuje mnogością możliwych wariantów zakończenia.
Widownia wali tłumnie, choć niewielu rozumie co jest grane.
Ludzie reagują na każde słowo, na każdy gest.
Jak każda tragifarsa, sztuka wzbudza ogromne emocje.
Nie schodzi ze sceny już ponad rok.
Recenzenci szaleją. Jedni wychwalają , inni ostro krytykują. Żaden jednak nie jest w stanie opisać jednoznacznie, co jest treścią tej sztuki. Każdy z nich twierdzi, że chodzi w niej o coś wręcz przeciwnego do tego, co napisali inni recenzenci.
Tu i ówdzie , na widowni widać autorów innych spektakli, granych już na tej scenie, a także kilku, którzy ściskają pod pachą egzemplarze nie wystawianych jeszcze sztuk. Sadząc po zaciętym wyrazie twarzy, rozbieganych oczach, nerwowym wierceniu się w krzesłach, i skrzętnie czynionych adnotacjach na brzegach programu przedstawienia, nie mogą się doczekać, kiedy przyjdzie ich kolej.
W kuluarach niektórzy poszeptują, że wiosną sztuka może zejść z afisza.
W sprawie podobieństwa bohaterów omawianej sztuki do kogokolwiek, a także we wszelkich innych sprawach, należy zwracać się bezpośrednio do jej autora.
Pisać na Berdyczów.
Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi".
/Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/
&
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka