Jest prawie pewne, że w drugiej turze wyborów prezydenckich w 2010 roku spotkają się Lech Kaczyński i Donald Tusk. Jest bardzo prawdopodobne, że zwycięzcą tego starcia zostanie obecny premier. Wygląda na to jednak, że funkcja przyszłego prezydenta Polski będzie już tylko i wyłącznie reprezentacyjna, a prawdziwe centrum decyzyjne znajdzie się zupełnie gdzie indziej.
W ostatni poniedziałek agencja ratingowa Fitch ogłosiła swoją ekonomiczną prognozę dla Polski. Potwierdza ona to, czego wszyscy świadomi analitycy spodziewają się już od dawna. Stan finansów publicznych będzie się pogarszał, a całkowite zadłużenie kraju przekroczy poziom 55% PKB w 2010 roku. Zgodnie z zapisem Konstytucji RP, przekroczenie tego progu będzie wymagało uchwalenia budżetu, który nie będzie powiększał relacji zadłużenia państwa do PKB, co natychmiast pociągnie za sobą podwyżki podatków i cięcia wydatków. Jest jasne, że wywoła to duże niezadowolenie społeczne i szybko pogrąży każda ekipę rządzącą.
Oczywiście progi oszczędnościowe z Konstytucji można usunąć, a program zaciskania pasa wdrożyć z pewnym opóźnieniem. Zresztą ten dramatyczny wzrost zadłużenia zostanie oficjalnie ujawniony dopiero na wiosnę 2011 roku, kiedy GUS posumuje długi budżetu centralnego, agencji, funduszy i samorządów. Wtedy Polska będzie już po sfinansowanej 80 miliardowym deficytem kampanii prezydenckiej i w trakcie jeszcze droższej kampanii do wyborów parlamentarnych. Te 180-200 miliardów dodatkowego długu wpompowane w socjal i pensyjki wykształciuchów zagwarantuje PO podwójne zwycięstwo i przejęcie (utrzymanie) pełni władzy.
Wtedy też do głosu dojdą rynki finansowe, które zażądają wyższych odsetek od polskich papierów skarbowych oraz wdrożenia realnego planu ograniczania wydatków. Nawet gdyby prezydentem pozostawał wtedy Lech Kaczyński, jego możliwości działania byłyby bardzo ograniczone. Zapewne, wyczulony socjalnie prezydent, starałby się o równe rozłożenie kosztów reformy finansów czy ostrzejsze traktowanie najbogatszych podatników. Nie wydaje się jednak, aby wiele w tej sprawie wskórał. Donald Tusk, będąc de facto figurantem, będzie oczywiście bardziej wygodną personą dla wygłodniałych rekinów finansjery. Sponsorowany przez duży biznes, oligarchów i zagranicę Sejm, będzie przyjmował ustawy odcinające źródła finansowania szkolnictwa czy służby zdrowia, a Prezydent Tusk po odegraniu kilku PR-owych sztuczek, będzie je potulnie podpisywał. Będzie to tym łatwiejsze, iż jak pokazuje to poniższa wypowiedź Premiera, jego poziom wiedzy ekonomicznej jest żenująco niski:
„Zapoznałem się z raportem Fitch Ratings i muszę powiedzieć, że jest on o tyle nieadekwatny do rzeczywistości europejskiej, że gdybyśmy porównali relację długu publicznego do PKB w wielu innych krajach, szczególnie tych najbardziej rozwiniętych, to Polska nie jest w dramatycznej sytuacji”I dalej czytamy: „Dodał, że relacja długu publicznego do PKB w wielu państwach Europy, w tym Europy Zachodniej, jest dużo bardziej niepokojąca niż w Polsce i "jakoś nie ma alarmujących raportów".
Tusk nie rozumie, że Polska i kraje Europy Środkowej znajduje się w innej kategorii ryzyka dla potencjalnych inwestorów. Państwa takie, jak Niemcy czy Francja, nie mówiąc już o Wielkiej Brytanii czy USA, mogą w miarę bezkarnie zadłużać się. Kontrolują one znaczną część instytucji finansowych, które są dla tych krajów źródłem gotówki. Ponadto, kraje Zachodu są siedzibą potężnych międzynarodowych korporacji, które mogą transferować środki z zagranicy do swoich centrali. Wreszcie, społeczeństwa tych państw dysponują dużo wyższym dochodem i oszczędnościami niż przeciętny Polak czy Węgier, co daje możliwość nałożenia wyższych podatków, bez znaczącego obniżenia poziomu życia. Tusk najwyraźniej otrzymał jakieś wskazówki od kogoś z jego najbliższego otoczenia. Nie wiemy tylko czy była to celowa manipulacja czy lapsus jednego z naszych rodzimych „ekspertów” typu Ryszard Petru czy profesor Winiecki.
Najbardziej zabawne jest jednak zachowanie polskiej inteligencji, która w zdecydowanej większości popiera Platformę Obywatelską. Lekarze, nauczyciele czy urzędnicy będą grupami, które najbardziej ucierpią w wyniku wprowadzanych „reform”. Minister Rostowski już zresztą je publicznie zapowiadał, twierdząc, ze rząd jest dziś sparaliżowany działaniem Prezydenta i dopiero po zmianie na tym stanowisku, weźmie się na całego do roboty. Jest jasne, że, biorąc pod uwagę zaplecze finansowe i medialne PO, układ władzy nie ucierpi, a rabunkowa działalność ZUS, KRUS czy różnych agencji rządowych będzie trwała w najlepsze. Cięcia wydatków będą odbywały się za pomocą „metody noża”, a największym poszkodowanym będzie sfera budżetowa, która jest dziś bardzo zadowolona ze status quo. Przypomina to trochę postępowanie giełdowych spekulantów, którzy, poprzez opłaconych dziennikarzy, namawiają indywidualnych inwestorów do kupowania akcji w końcu hossy, aby po załamaniu kursów zostawić naiwniaków z ręką w nocniku.
Platforma i stowarzyszone media opanowały do mistrzostwa metody dezinformacji społeczeństwa. Trudno mieć nawet pretensję do wyborców Tuska o takie, a nie inne decyzje przy wyborczych urnach. Przewaga propagandy sektora rządowego jest przytłaczająca. Jednym z przejawów tej miażdżącej siły mediów jest bajeczka o dobrym stanie polskiej gospodarki. Pamiętamy Premiera na tle mapy Europy, w której tylko Polska wykazuje wzrost gospodarczy. Dla każdego ekonomisty jest jasne, że możliwe to było ze względu na lawinowo rosnące zadłużenie sektora finansów publicznych, co gorsza – zadłużenie, które przyrasta w sposób faktycznie niekontrolowany i bez wyraźnej ingerencji rządu. Oprócz tego bardzo pomogła olbrzymia dewaluacja złotówki, która umożliwiła zachowanie odpowiedniej rentowności eksportu. Możemy być jednak spokojni, bo działania ministra Rostowskiego zmierzają do wejścia do korytarza ERM2, co w dłuższym okresie odbierze nam nawet tę wątła przewagę konkurencyjną (casus krajów bałtyckich).
Nie wiem czy spece od strategii opozycyjnego PiS (jeśli w ogóle PiS ma jakąś strategię), zdają sobie z tego sprawę, ale po roku 2010, każda racjonalnie myśląca partia polityczna powinna trzymać się z dala od władzy. Lech Kaczyński MUSI przegrać najbliższe wybory. W zamian za to należy opracować strategię walki czysto propagandowej, która pozwoli skutecznie oddalić nieprawdziwe zresztą zarzuty o zaniechaniach z okresu 2006-2007 i rozwinąć linię ataku na establishment III RP . Po roku 2011, kiedy pełnię władzy będzie miała PO, Prawo i Sprawiedliwość musi wejść w rolę bezlitosnego krytyka władzy. Pewien ferment po przegranych wyborach i zmiany na stanowiskach kierowniczych w partii mogą nawet pomóc w powiększeniu bazy wyborców. Nam z kolei pozostanie obserwacja coraz bardziej nerwowych działań klasy rządzącej. Niezależnie od obrotu zdarzeń, satysfakcja będzie gwarantowana.
http://biznes.interia.pl/wiadomosci-dnia/news/tusk-polska-nie-jest-w-dramatycznej-sytuacji,1371739,4199
Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji...
"Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka