Niezależnie od tego, jakie będą wyniki II tury wyborów prezydenckich, układ sił na polskiej scenie politycznej uległ zasadniczej zmianie. Stało się to za sprawą Jarosława Kaczyńskiego, który po świetnej kampanii wyborczej zdobył ponad sześć milionów głosów. Tym samym Prawo i Sprawiedliwość, z którym niezwykle mocno utożsamiany jest jego lider, wróciło na scenę polityczną z kilkuletniego niebytu, i to wróciło z poparciem umożliwiającym przejęcie władzy w ciągu kilku następnych lat.
Drugim istotnym czynnikiem jest klęska Waldemara Pawlaka, szefa partii stanowiącej filar koalicji rządzącej. Pamiętajmy, że bez oportunistycznej postawy PSL nie byłoby możliwe przejęcie władzy przez Platformę Obywatelską. Dziś właśnie za sprawą fatalnego wyniku wyborczego wicepremiera rządu Tuska, układ rządowy chwieje się i tylko ze względu na bliski termin wyborów parlamentarnych, koalicja PO-PSL nie rozpadnie się. Będzie jednak bardzo osłabiona, szarpana wewnętrznymi konfliktami i bardziej podatna na atak opozycji.
Kompromitacja ośrodków badania opinii publicznej i bełkotliwe tłumaczenia „ekspertów” związanych z PO odnośnie rażących błędów pomiaru preferencji wyborców (dziś prof. Markowski mówił, że chłopi nie lubią rozmawiać o polityce przez telefon), wpisuje się w większy obraz konsternacji salonowych elit, jaki zapanował po świetnym wyniku kandydata Prawa i Sprawiedliwości. Establishment III RP tak bardzo uwierzył w własną, kłamliwą propagandę, że mentalnie wyeliminował PiS i jego szefa z polskiej polityki. Lęki właścicieli III RP są tym większe, że zdają oni sobie sprawę, że pomimo zwycięstwa Komorowskiego w II turze, pozycja Platformy Obywatelskiej będzie coraz słabsza, co więcej, utrzymanie władzy będzie wymagało wielu bardzo kosztownych sojuszy i ekwilibrystycznych zabiegów reżimowych mediów i gremiów profesorskich, tłumaczących liberalnym wyborcom potrzebę koalicji z postkomunistami.
Plan sponsorów PO zakładał tak duże osłabienie Prawa i Sprawiedliwości, aby możliwe było, w razie zużycia władzą, przepoczwarzenie PO w inny twór posiadający zdolność do późniejszego objęcia rządów. Ideowy profil takiego ugrupowania nie miał tutaj znaczenia, gdyż jego zadaniem, podobnie jak wszystkich oprócz PiS partii i partyjek funkcjonujących w III RP, było zagwarantowanie interesów oligarchii, korporacji i zagranicy. Dziś jednak wiadomo już, że zmarginalizowanie jedynej poważnej partii opozycyjnej, może być tematem, co najwyżej talk show Kuby Wojewódzkiego czy głupawych występów TVN-owskich komików.
Koalicja PO-SLD, o której otwarcie mówi Janusz Palikot, nieformalny szef kampanii Bronisława Komorowskiego, będzie jedyną szansą na pozostanie u władzy przez Platformę po następnych wyborach parlamentarnych. W kolejnym sejmie będzie zasiadało wzmocnione Prawo i Sprawiedliwość, posiadający zdolność blokowania zmian konstytucji, Platforma Obywatelska z poparciem około 40%, PSL w wersji szczątkowej, nie pozwalającej na arytmetyczne domknięcie większościowej koalicji i SLD uskrzydlony wynikiem Napieralskiego, który może zebrać nawet 15% głosów. W tej sytuacji współpraca PO i SLD stanie się koniecznością.
Co najważniejsze, wszystko to będzie dziać się w warunkach pogarszających się warunków ekonomicznych. Ze względu na lawinowo rosnące zadłużenie Polski, nieudolność w ściąganiu podatków, korupcję i brak jakichkolwiek działań modernizacyjnych, można spodziewać się ostrych cięć w wydatkach budżetowych w ciągu najbliższych kilku lat. Jest raczej mało prawdopodobne, że rząd Tuska zdecyduje się na jakieś poważniejsze ruchy w tym kierunku przed wyborami parlamentarnymi. Zachowanie Komorowskiego wskazuje zresztą na próbę przeczekania i podtrzymania przez rządzących wizji fałszywego dobrobytu i „zielonej wyspy”. Jednak już w okolicach 2011-2012 roku rynki finansowe upomną się o swoje i wymuszą wprowadzenie ostrych cięć w wydatkach socjalnych. Ktokolwiek będzie wtedy pozostawał przy władzy, poniesie klęskę.
Dzisiaj, przed II turą wyborów, znaczna część wyborców Jarosława Kaczyńskiego liczy na jego wygraną. Są to rachuby złudne i oparte na nierealistycznych założeniach. Po pierwsze, przepływ głosów wyborców postkomunistycznych czy jak kto woli lewicowych, nastąpi w stronę Komorowskiego, po drugie, głosy wyborców nieobecnych w I turze mogą w najlepszym wypadku rozłożyć się po równo między dwóch kandydatów. Zresztą, zwycięstwo lidera PiS wprowadziłoby więcej komplikacji niż korzyści dla jego partii. Platforma dalej mogłaby prowadzić grę na „hamulcowego” prezydenta, a główna partia opozycji zostałaby bez charyzmatycznego lidera. Sytuacja, w której PO ma pełnię władzy jest oczywiście niebezpieczna i moralnie odrażająca, jednak daje możliwość bardzo korzystnej polaryzacji sceny politycznej i dalszego umocnienia Prawa i Sprawiedliwości.
Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji...
"Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka