Wydaje się, że Prawo i Sprawiedliwość wreszcie zrozumiało, że bez jasnego zamanifestowania swojego eurosceptycyzmu nigdy do władzy nie wróci. Kaczyński słusznie otwiera nowy obszar sporu w sferze realpolitik, gdzie nie będzie już można przykryć nieudolnej i antypolskiej postawy rządu Tuska, bajkami o rozbitych laptopach i wydatkach reprezentacyjnych na wino. Spór o Unię Europejską jest konieczny, a największym zagrożeniem dla suwerenności Polski jest dziś nonsensowne przekonanie większości Polaków, ze Unia spadła nam jak manna z niebieskiego nieba. Przełamanie tej naiwności poprzez pokazanie zagrożeń dla naszej samodzielności, stanu gospodarki czy kosztów życia, musi stać się centralnym punktem debaty narzuconej przez Prawo i Sprawiedliwość.
Nie chodzi tutaj tylko o wzrost VAT na ubranka dla dzieci czy naciski w sprawie „prywatyzacji" polskich państwowych firm. PiS musi dziś potraktować ten problem szerzej i zaprezentować się jako jedyna poważna eurosceptyczna siła w polskim parlamencie. Blokada ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego jest - mam nadzieję - tylko początkiem tej nowej strategii. Jest bardzo prawdopodobne, że znajdzie ona swój społeczny odzew i to nie tylko w sferach związanych z partią Jarosława Kaczyńskiego. Unia Europejska to przecież zbiurokratyzowany twór wręcz przesiąknięty socjalizmem, organizacja niezwykle kosztowna, która - jak pokazują to sukcesy putinowskiej Rosji - nie może zagwarantować swoim członkom elementarnego bezpieczeństwa militarnego czy energetycznego. PiS może zyskać w oczach nawet bardzo liberalnego elektoratu, kiedy po raz pierwszy od 2004 roku wystąpi na forum publicznym przeciw niektórym pomysłom władz unijnych i europejskich elit.
Furiacka i histeryczna reakcja mediów reżimowych w Polsce - która niestety udzieliła się niektórym publicystom Salonu24 - świadczy o strachu i niepewności środowisk popierających rząd. Otwarcie nowego frontu konfrontacji i trafne nazwanie przedmiotu sporu jest czymś, co Jarosławowi Kaczyńskiemu wychodziło zawsze bardzo dobrze. Dlatego salonik warszawski poczuł się zagrożony. Nikt lepiej jak on nie zdaje sobie sprawy z tego, że społeczeństwo w sprawie wstąpienia do Unii zostało omamione obietnicami gigantycznej pomocy finansowej i, że rzeczywistymi beneficjentami tego procesu, w dłuższym okresie, wcale nie musi być większość mieszkańców naszego kraju.
Jest dziś mnóstwo argumentów na uzasadnienie zmiany stanowiska PiS w sprawie Traktatu Lizbońskiego. Był on przecież podpisywany w innej sytuacji politycznej, kiedy Polską rządziła partia o charakterze eurosceptycznym i konserwatywno-narodowym. Dziś Polską rządzą oligarchowie, jedna prywatna telewizja oraz szereg różnych szemranych lobby. Wtedy władza dbała o wzmocnienie instytucji państwowych lub też prezentowała plan ich wzmocnienia, dziś - Premier polskiego rządu nawołuje do anarchii poprzez niepłacenie legalnych podatków i publicznie atakuje państwową telewizję. Jest jasne, że sytuacja jest zupełnie inna. Zapisy Traktatu, które pod rządami PiS byłyby neutralne, mogą stać się dziś niebezpiecznym narzędziem w rękach eurokratów w Polsce i za granicą.
Ogłoszenie referendum i nawet ewentualny, niekorzystny dla Prawa i Sprawiedliwości wynik głosowania, tylko wzmocnią partię Jarosława Kaczyńskiego, bo spór pozostanie otwarty . Polaryzacja społeczeństwa w tej sprawie nie musi przebiegać na linii PO, LiD, PSL - PiS. Sprawa tak kontrowersyjna jak integracja europejska nie ma dziś swojej przynależności partyjnej, a szansą PiSu jest opanowanie eurosceptycznego segmentu wyborców. Wynik referendum może być zresztą różny. I właśnie tego, tak bardzo boi się nasza liberalna elitka.
Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji...
"Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka