Narzekanie to nasz sport narodowy. Nie jakaś tam piłka nożna, czy zapasy. Gdyby narzekanie było dyscypliną olimpijską, to pod względem zdobytych medali, bylibyśmy w tej dziedzinie potęgą wręcz światową. Uważam, że to nic innego, jak po prostu choroba. A z racji tego, że jej w encyklopedii medycyny nie znalazłem, postanowiłem ją nazwać, opisać, a także skuteczne metody leczenia wszystkim wskazać.
Narzekalstwo (łac. mordengum gengum) – to choroba, obejmująca swym zasięgiem praktycznie każdą sferę naszego życia. Narzekać można dosłownie na wszystko. Przykładów nawet nie warto tu wymieniać, bo miejsca by na papierze nie starczyło i musiałby to być z pewnością najdłuższy felieton świata. Jak zatem leczyć tą przewlekłą i niebezpieczną dla całego społeczeństwa chorobę? Trzeba zorganizować narodowe Biuro Podróży Po Jeden Uśmiech (w skrócie ByPJU) i zacząć wysyłać Polaków za granicę.
To, że podróże kształcą, wiemy nie od dziś. Szkopuł w tym, aby kształciły odpowiednio. Gdzie Polacy najczęściej jeżdżą za granicę? Na Zachód. I co wtedy mówią po powrocie? Że u nas w kraju to są kiepskie drogi, w sklepach ogólnie jest drogo i jest syf, że oświata nie spełnia swojej roli, a służba zdrowia to potrafi tylko przyprawić człowieka o ból głowy. No chyba, że taki przeciętny Kowalski zaszaleje i pojedzie na urlop do Tunezji bądź np. do Egiptu. Wtedy, swój, obfitujący w niezwykłe wręcz przygody, pobyt w pięciogwiazdkowym hotelu, relacjonuje co najmniej tak, jakby razem z Tonym Halikiem i strzelbą na ramieniu, przemierzał Mato Grosso.
Polacy generalnie mało podróżują. A jeśli już gdzieś pojadą, to kierunki takich wyjazdów są zbyt mało urozmaicone. Przez to nie znamy świata. Koncentrujemy się tylko na Europie Zachodniej, USA i luksusowych kurortach turystycznych. Nic dziwnego, że nasza ojczyzna wypada w takich porównaniach dosyć blado. I stąd potem bierze się to całe narzekanie.
Dlatego powołajmy do życia ByPJU i zacznijmy wysyłać Polaków na wakacje w zupełnie inne miejsca. Ci, co narzekają na drogi, będą spędzać urlopy na Komorach. Narzekających na brudne toalety publiczne i śmieci na ulicach, będziemy wysyłać do Albanii. A ci, którym się służba zdrowia nie podoba, dostaną bilety do Zimbabwe z od razu umówioną wizytą u lekarza, który przyjmie ich bez żadnej kolejki i bez zbędnych formalności. Jedyna trudność, którą będą musieli pokonać, to jakieś 120 km drogi przez afrykański busz.
A jak ktoś bardzo chce, to i sam, taką podróż może sobie łatwo zorganizować. Wystarczy wstać z fotela, spakować plecak, no i w drogę! Po przygodę i po (nie) jeden uśmiech. Kiedyś z moim kolegą pojechaliśmy w ten sposób na Bałkany.
Trzy tygodnie włóczęgi po nieznanych krajach. Noclegi pod gołym niebem, kąpiele w rzekach, jedzenie w przydrożnych barach i picie alkoholu w spowitych dymem mordowniach. Jak my żeśmy się cieszyli po powrocie do Polski! Wszystko tu wydawało nam się wręcz cudowne. Uśmiech dosłownie przez miesiąc nie znikał z naszych twarzy. A kolega najbardziej uradował się na widok własnego kibelka. Przez pół godziny czule go obejmował i szeptał mu do muszli, jak bardzo za nim w czasie swojego urlopu tęsknił.
Dziennikarz, felietonista. Prywatnie – autor tekstów piosenek, kompozytor, a także gitarzysta w amatorskim zespole rockowym. W przeszłości chciał zostać listonoszem, poganiaczem bydła lub otworzyć własny skup butelek. Tymczasem, został jednak… magistrem. Trochę podróżuje. Bywał na Bałkanach. W Meksyku szukał śladów Pierzastego Węża. Nadal czegoś szuka. Lubi wschody i zachody słońca oraz wiatr.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości