Kurier z Munster Kurier z Munster
402
BLOG

Politycy chcą brać „lewą kasę”!

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 36

          To jest moja jubileuszowa, setna publikacja zamieszczona na portalu internetowym Salonu24. Przez wiele dni myślałem, co powinno się stać jej tematem i w jaki sposób to zrobić. Wpadłem na pomysł, iż najlepiej będzie rozliczyć się z przeszłością, w formie wywiadu z samym sobą. Postanowiłem ujawnić bulwersujące fakty z praktyki działania polskich partii politycznych. O nielegalnym finansowaniu kampanii wyborczych – Roman Mańka-Wlodarczyk (Kurier z Munster) rozmawia z Romanem Mańką (kiedyś szefem sztabu wyborczego jednego z najbardziej wpływowych wówczas ugrupowań politycznych w Polsce). Ocenę pozostawiam Państwu i odpowiednim organom ścigania…  

 

***

 

 

          (…) „Problem nie leży w takiej, czy innej partii, lecz w mechanizmach i systemie partyjnym. Stare, stworzone kiedyś mechanizmy pozostały i są dziś nadal powszechnie stosowane. Nikomu nie zależy na ich ostatecznej likwidacji, bo politycy w Polsce, niezależnie od reprezentowanej opcji po prostu chcą brać na wybory i w ogóle w szerszym kontekście „lewą kasę”, nawet jeżeli pochodzi ona od tak zwanych szemranych biznesmenów, czy mafii. Nie miejmy złudzeń: - po to właśnie poszli do polityki… Młode pokolenia tego nie zmienią, bo przejmują sukcesję od starszych. Jedyne co można zrobić, to tworzyć dobre, realne prawo, a nie „stek” fikcji, bzdur i absurdów. Jak pisał Mickiewicz: - „O tyle poprawicie dusze wasze, o ile poprawicie prawa Wasze”. To wszystko!” (…)– mówi były szef regionalnego sztabu wyborczego AWS – Roman Mańka, w wywiadzie dla Salonu24.

 

 

           

          Zetknął się Pan kiedyś z procederem nielegalnego finansowania partii politycznych, czy kampanii wyborczych?   

         Wielokrotnie! I mogę tu mówić o konkretnych sprawach, którymi powinna zająć się prokuratura.

 

 

          Jak to wyglądało? Na czym polegał ten mechanizm?

          W największym skrócie, na dawaniu politykom bocznymi, nieformalnymi ścieżkami „lewej kasy” za załatwianie różnych spraw. To była i pewnie nadal jest norma istniejąca w naszym życiu publicznym.

 

 

          Potrafi Pan wskazać jakieś konkretne sytuacje?

          W roku 2000 pełniłem funkcję szefa regionalnego sztabu wyborczego, kandydata na prezydenta Mariana Krzaklewskiego w Koninie. W pewnym momencie przyszedł do mnie Dariusz Szatan, dyrektor biura poselskiego ówczesnego ministra łączności Tomasza Szyszko i powiedział, iż w ramach wizyty Krzaklewskiego w Koninie, może dać koncert popularna piosenkarka „Urszula”. Występ „Urszuli” kosztował podobno 30 tys. zł. Sęk jednak w tym, iż sztab wyborczy Mariana Krzaklewskiego za zrealizowaną usługę muzyczną nigdy nie zapłacił.

 

 

          A kto w takim razie zapłacił?

          Tego można się tylko domyślać, choć są to domysły bardzo miarodajne. Logika sytuacji była bardzo prosta… Minister Tomasz Szyszko miał interes do Mariana Krzaklewskiego, bo to on ustalał miejsca na listach wyborczych AWS-u, a do wyborów parlamentarnych pozostał niespełna rok. Z kolei do ministra Szyszko, poważny interes miało wiele różnego rodzaju firm działających w biznesie tele-informatycznym. Tymczasem właśnie w tamtym okresie, w ministerstwie łączności prowadzono przetarg na tak zwany UMTS, czyli telefonię komórkową trzeciej generacji. Ktoś więc zapłacił, bo chciał się liczyć w grze… Czym jest 30 tys. wobec tak wielkich zysków, jakie mogą płynąć ze świadczenia usług telefonicznych?!

 

 

          Pieniądze przekazano z ręki do ręki?

          Na dzień, czy dwa dni przed koncertem - Dariusz Szatan rzucił mi przed nos umowę do podpisania z agencją artystyczną „Urszuli”. Podpisałem, bo nie miałem innego wyjścia. Jednak z punktu widzenia prawa, ten dokument nie miał żadnego znaczenia. Zgodnie, bowiem z obowiązującą wówczas ordynacją wyborczą, jedynymi osobami uprawnionymi do zawierania stosunków prawnych, w imieniu sztabu wyborczego byli: -  krajowy pełnomocnik wyborczy i skarbnik, a więc odpowiednio poseł Andrzej Szkaradek oraz Aleksandra Mietlicka. Mój podpis nie posiadał w tej sytuacji żadnej wartości. Fakt podpisania umowy był potrzebny tylko „Urszuli” do zabezpieczenia płatności. Z tego co wiem, to po koncercie umowa została zniszczona. Ale tymi sprawami zajmowało się już otoczenie ministra Tomasza Szyszko. Ja jedynie podpisałem odpowiednie dokumenty i na tym moja rola się zakończyła. Dariusz Szatan nie pozostawił mi nawet jednego egzemplarza umowy. Nie wiem, kto i w jaki sposób przekazał pieniądze. Na pewno ktoś z kręgu osób związanych z ministrem Szyszko, chociaż mam wrażenie, iż ówczesny szef kancelarii premiera Jerzego Buzka, a późniejszy premier - Kazimierz Marcinkiewicz również mógł maczać w tym palce. Oni razem wówczas starali się opanować ten potężny teleinformatyczny biznes. Ich koledzy pozakładali jakieś firmy, w obszarze tej branży. Z ministerstwa łączności szły zlecenia. Pamiętam, iż w umowie koncertowej istniał taki zapis, iż połowa, czy jakiś poważny procent wynagrodzenia artystki za występ w Koninie musi trafić na jej konto, co najmniej na dzień przed zaplanowanym terminem imprezy. Gdzieś zatem jakiś ślad musiał pozostać.

 

 

          Ale przecież koncert to nie tylko występ gwiazdy, ale również jego realizacja… Kto za to zapłacił?

          I tu dotykamy samego sedna sprawy… Gdyby podczas wizyty w Koninie - Marian Krzaklewski miał wygłosić tylko przemówienie, to nie instalowano by tak profesjonalnego sprzętu technicznego; czyli wielkiej, jak na warunki wiecu wyborczego estrady, typowo koncertowego nagłośnienia o bardzo dużej mocy, świateł, itd. W dokumentacji finansowej z kampanii wyborczej Mariana Krzaklewskiego znajdują się rachunki świadczące, iż w Koninie odbył się jakiś wielki koncert, tyle tylko, iż brakuje tego jednego, podstawowego rachunku – wykonawcy, który dał ten koncert. A przecież sam Marian Krzaklewski i Wiesław Walendziak raczej nie zaśpiewali… Z Dariuszem Szatanem, dyrektorem biura poselskiego ministra łączności - Tomasza Szyszko umówiliśmy się tak: - iż oni pokrywają koszty występu „Urszuli”, a my jej realizacji technicznej. Razem uczyniło to około 100 tys. zł, a wiele dodatkowych wydatków, które nie zostały wcześniej zaplanowane wymusiła sytuacja. Pamiętam, że przez długi czas firmy pracujące przy koncercie nie dawały mi spokoju, gdyż komitet wyborczy Mariana Krzaklewskiego, nie dokonywał należnych płatności. Początkowo myślałem, że to z powodu jakichś problemów finansowych. Okazało się jednak, iż komitet wyborczy Mariana Krzaklewskiego posiadał za wiele pieniędzy i się bano o przekroczenie limitów. Później, już po zakończeniu wyborów prezydenckich - parlamentarzyści AWS-u dokonywali fikcyjnych wpłat, aby to wszystko zalegalizować, aby wszystko się zgadzało.

 

 

          Jak to fikcyjnych wpłat?

          Po prostu nieformalnie dostawali „kasę” od osób pracujących przy kampanii wyborczej Mariana Krzaklewskiego, a następnie te pieniądze musieli wpłacić - już oficjalnie - na konto bankowe jego komitetu. Skala tego zjawiska była ogromna! Takich tajemniczych sponsorów, jak podczas wizyty w Koninie musiało być, więc o wiele więcej. W tamtym czasie wokół rządu premiera Jerzego Buzka, kręciło się wiele poważnych firm, przedsiębiorców, inwestorów. Każdy chciał, coś dla siebie uzyskać.,, Politycznie za wszystkie sznurki pociągał jednak Krzaklewski. To on decydował, kto w AWS-ie będzie pełnił jaką rolę. Załatwiając wpłaty na jego kampanię wyborczą, poszczególni ministrowie „wykupywali” sobie polityczne pozycje, a przede wszystkim miejsca na przyszłych listach wyborczych. Tak robił miedzy innymi, wspomniany wcześniej Tomasz Szyszko. Wkrótce jednak wszystko runęło, Marian Krzaklewski utracił wpływ na wiele poważnych spraw, a po wyborach prezydenckich w 2000 roku Akcja Wyborcza Solidarność spadała już tylko w dół. Zdecydowana większość ówczesnych ministrów, czy posłów uciekała gdzie się tylko da; najczęściej albo do Platformy Obywatelskiej, albo do Prawa i Sprawiedliwość. Nie wszyscy jednak mieli szczęście. Szyszko na przykład wplątał się później w jakąś poważną aferę i bracia Kaczyńscy go skreślili.

 

 

          Czy z niezaksięgowanego koncertu „Urszuli” w Koninie, podczas wizyty wyborczej Mariana Krzaklewskiego pozostał jakiś ślad?

          Jasne że tak! Lokalne media, archiwum ośrodka regionalnego Telewizji Polskiej w Poznaniu. Koncert odbył się 14 września 2000 roku przed Konińskim Domem Kultury i widziało go tysiące ludzi. Poza tym, poważnym śladem są rachunki różnych firm z tytułu realizacji technicznej koncertu.  

       

 

          Czy w swojej działalności politycznej napotkał Pan jeszcze kiedyś na fakty nielegalnego finansowania kampanii wyborczych?

          Sztuką byłoby nie napotkać… Gdyby sejmowa komisja śledcza chciała usłyszeć, jak to się robi na dole, to powinna zaprosić na przesłuchanie, w pierwszej kolejności przede wszystkim ludzi takich jak ja. W tym samym roku 2000, w ramach tej samej kampanii wyborczej do Konina przyjechał ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski. Jego wizyta miała wybitnie wyborczy charakter i prezentował się on lokalnej publiczności - nie jako prezydent, a zdecydowanie bardziej jako kandydat na prezydenta. W pierwszym odruchu, to jednak miasto zapłaciło za jego pobyt w Koninie. Z budżetu samorządowego przeznaczono na ten cel około 30 tys. zł, a dodatkowo urzędnicy miejscowej administracji przygotowali oraz ofrankowali i wysyłali zaproszenia na konkretne spotkanie. Dopiero gdy, jako szef konkurencyjnego sztabu wyborczego zrobiłem wokół tego tematu ogromną awanturę, w lokalnych mediach i złożyłem zawiadomienie do prokuratury, to miasto wycofało się z roli sponsora kampanii wyborczej prezydenta Kwaśniewskiego, a wszelkie wydatki pokryło konińskie SLD, co swoją drogą też było niezgodne z istniejącym prawem. Słyszałem nawet, iż pospiesznie wycofywano i zamieniano rachunki. Zdążyli, bo wszystko dokonało się jeszcze przed upływem terminu podatkowego rozliczenia. Pozostała jednak jeszcze kwestia niematerialnego wkładu w kampanię wyborczą, jaki miał niewątpliwie miejsce przy przygotowywaniu oraz frankowaniu zaproszeń, przez pracowników gospodarstwa pomocniczego, działającego przy Urzędzie Miejskim w Koninie. Niestety prokuratura - mówiąc najprościej - ukręciła sprawie łeb.

          Inny - poważniejszy chyba przykład nielegalnego finansowania kampanii wyborczej - to rok 2001. Kierowany wówczas przez obecnego euro-deputowanego - Jacka Saryusza Wolskiego Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, prowadził wtedy cykl spotkań na terenie całej Polski, w ramach akcji promocyjnej z zakresu integracji europejskiej. Realizacja tego przedsięwzięcia, w poszczególnych miejscach miała być zlecana organizacjom pozarządowym, na zasadzie tak zwanej oddolnej inicjatywy.  W pewnym momencie zadzwonili do mnie urzędnicy UKIE, których znałem wcześniej właśnie z kampanii wyborczej Mariana Krzaklewskiego i powiedzieli, abym znalazł im w Wielkopolsce miasto do zorganizowania jednej z takich imprez, a także organizację pozarządową do przelania pieniędzy. Tak wyglądała ta oddolna inicjatywa… W konsekwencji, na konto konińskiego stowarzyszenia „Euro-Patria” powędrowała potężna, jak na lokalne warunki dotacja w wysokości 250 tys. zł. Połowa tej kwoty została przez urzędników UKIE z góry zarezerwowana na realizację telewizyjną. Firmy, które wykonywały tę robotę zostały wybrane, nie przez stowarzyszenie wykonujące projekt, lecz odgórnie narzucone przez pracowników UKIE.  Konkurs na realizację projektu, wszelkie przetargi, czy zapytania ofertowe, to była wszystko czysta fikcja! Stowarzyszeniem „Euro-Patria”, kierował dyrektor biura ówczesnego senatora AWS Marka Waszkowiaka – Sławomir Dąbrowski. Obydwaj należeli do ZCHN-u. Drukowanie materiałów promocyjnych na potrzeby imprezy, zlecono innemu członkowi ZCHN, właścicielowi jednej z konińskich drukarni Sławomirowi Czajkowskiemu. W rzeczywistości jednak, znaczna cześć plakatów została wydrukowana na rzecz kampanii wyborczej parlamentarzystów AWS-u, a zarazem kandydatów do parlamentu. Całe wydarzenie odbyło się 11 sierpnia 2001 roku w Gnieźnie i było jedną, wielką i niesamowicie spektakularną akcją propagandową Akcji Wyborczej Solidarność. Uroczystego otwarcia imprezy dokonał ówczesny poseł oraz kandydat AWS-u do Sejmu, a obecnie parlamentarzysta Platformy Obywatelskiej – Paweł Arndt. Opłaconych z funduszy UKIE wywiadów telewizyjnych udzielali również,  jedynie kandydaci AWS-u, przeciwko czemu ostro protestował znany reżyser Konrad Smuga. Jednym słowem: – jeden wielki wyborczy przekręt!

 

 

          Czy Jacek Saryusz Wolski mógł o tym wiedzieć?

          O szczegółach zapewne nie, ale o tym, że w ogóle istnieje taki proceder, w kierowanej przez niego instytucji zapewne tak. Przy projekcie pracowali jego najbardziej zaufani pracownicy, a firmy, które UKIE narzucało do tak zwanej realizacji telewizyjnej, posiadały silne związki z Łodzią, skąd, jak wiadomo pochodzi Jacek Saryusz Wolski. Coś więc może być na rzeczy… Impreza w Gnieźnie - stanowiła tylko jedną z wielu, zorganizowanych w 2001 roku, w ramach projektu z zakresu integracji europejskiej w skali całej Polski. Proszę sobie zatem wyobrazić, jakie potencjalnie mogły być rozmiary tego zjawiska.

 

 

          Sądzi Pan, iż dzisiejsze ugrupowania, po wprowadzeniu ustawy o finansowaniu partii politycznych robią to samo?

          Problem nie leży w takiej, czy innej partii, lecz w mechanizmach i systemie partyjnym. Stare, stworzone kiedyś mechanizmy pozostały i są dziś nadal powszechnie stosowane. Nikomu nie zależy na ich ostatecznej likwidacji, bo politycy w Polsce, niezależnie od reprezentowanej opcji po prostu chcą brać na wybory i w ogóle w szerszym kontekście „lewą kasę”, nawet jeżeli pochodzi ona od tak zwanych szemranych biznesmenów, czy mafii.  Nie miejmy złudzeń: - po to właśnie poszli do polityki… Młode pokolenia tego nie zmienią, bo przejmują sukcesję od starszych. Jedyne co można zrobić, to tworzyć dobre, realne prawo, a nie „stek” fikcji, bzdur i absurdów. Jak pisał Mickiewicz: - „O tyle poprawicie dusze wasze, o ile poprawicie prawa Wasze”. To wszystko!

 

 

          Dlaczego Pan ujawnia te fakty, przecież z Pana wypowiedzi wynika, że również i Pan może ponieść jakąś odpowiedzialność?

          Może to zabrzmi śmiesznie – ale czynię, to świadomie –  dla Państwa… Kiedyś przeczytałem w prawie prasowym taki piękny, fundamentalny zapis, że obowiązkiem dziennikarza jest służyć Państwu i społeczeństwu.  A więc ja staram się temu Państwu i społeczeństwu służyć, najlepiej jak potrafię.  Ujawniam fakty, w które sam jestem w jakimś stopniu uwikłany, licząc się z odpowiedzialnością karną. Inni na moim miejscu powinni zrobić to samo! Jest to wyzwanie, które stoi może przede wszystkim przed blogerami… My tu mamy ogromne wręcz pole do popisu. Z obecną chorą oraz patologiczną rzeczywistością polityczną w Polsce trzeba po prostu, raz na zawsze skończyć! Musi w końcu przyjść czas ludzi uczciwych! Czas prawdziwych patriotów!    

 

 

Rozmowę opracował:

Romano Manka-Wlodarczyk                                                                                                                                              

          

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (36)

Inne tematy w dziale Polityka