Kurier z Munster Kurier z Munster
88
BLOG

„Polityczny poker” trwa!

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 7

              Jest lipiec 2007 roku. Urząd prezydenta sprawuje Lech Kaczyński, a rząd nadal tworzy koalicja PiS – "Samoobrona" – LPR. Parlamentarna większość w porywach może liczyć jedynie na 228 głosów, plus to, co z łaski dorzucą posłowie niezależni. Andrzej Lepper stawia coraz trudniejsze warunki. „Straszak”, jakim miała się stać tak zwana „seks afera” prawie w ogóle nie podziałał. W głowie Jarosława Kaczyńskiego kołaczą się cztery podstawowe warianty „rozegrania” politycznej sytuacji. Każdy z nich jest inny, ale wszystkie podporządkowane jednemu nadrzędnemu celowi – zapewnieniu prezydenckiej reelekcji swojemu bratu, w wyborach w 2010 roku. Wielka gra toczy się więc dalej…

 

             We wrześniu 2006 roku Andrzej Lepper został „wytypowany” do wzięcia udziału w jakiejś gigantycznej aferze. „Taśmy” Renaty Beger ostatecznie uświadomiły Jarosławowi Kaczyńskiemu, iż w tej konwencji dalsze rządzenie nie ma sensu, a „Samoobrona” nigdy do końca mu się nie podporządkuje. Trzeba było zatem szukać „haków” na jej lidera, a zarazem jedyną medialną twarz tej politycznej formacji.

 

             PiS wpuścił Platformę Obywatelską na „zaminowane pole”. Politycy PO zostali trochę „wpuszczeni” w sytuację… „Wrobieni” w rządzenie. Jarosław Kaczyński doskonale bowiem wie, iż władza nie tylko, że demoralizuje, ale również i kosztuje. Dlatego pozbył się rządzenia i wcisnął Donaldowi Tuskowi niewygodne „trefne karty”.

 

 Rządy nieautoryzowane…

          Zdobyć coś a opanować, to nie jedno i to samo… W roku 1942 Niemcy prawie zdobyli Stalingrad (90 proc. miasta było kontrolowane przez wojska niemieckie), ale go nigdy nie opanowali. W roku 2005 PiS wygrał zarówno wybory prezydenckie, jak i parlamentarne. Formalnie zdobył więc ogromną władzę. Faktycznie jednak nigdy jej nie opanował. Nie doczekał się afirmacji ze strony najważniejszych ośrodków opiniotwórczych: – inteligencji, mediów, show-biznesu. Czołowe instytucje państwowe mimo sukcesywnego obsadzania ich struktur, tak zwanymi „swoimi ludźmi”, nadal nie były w stu procentach kontrolowane. Z kolei koalicyjni partnerzy wydawali się zachowywać niepewnie. Każdy z nich „grał” swoją grę i walczył o własne interesy. Najwięcej problemów przysparzał Andrzej Lepper, który chciał mocniej skonsumować władzę i zaczął dogadywać się z tym, co Jarosław Kaczyński nazywa „układem”. Stara chłopska taktyka, realizowana niegdyś przez PSL, polegającą na byciu w koalicji, a równocześnie poza nią, udzieliła się również „Samoobronie”. Projekt budowy IV Rzeczpospolitej stawał się coraz bardziej zagrożony.

          PiS zdobył władzę, ale nigdy nie został wpuszczony na „warszawskie salony”. Najważniejsze ośrodki opiniotwórcze nie uznały faktu przejęcia władzy przez tę partię. Kaczyńscy nie dostąpili zaszczytu bycia tak zwaną elitą. Sprawowali rządy nieautoryzowane… Traktowano ich zawsze, jako jakiś przypadkowy wybryk demokracji, nienaturalny epizod w dziejach historii Polski, coś niepotrzebnego i nienormalnego. Na tym właśnie polegał dramat tego środowiska. W rzeczywistości Kaczyńscy posiadali więc władzę, której nikt nie uznawał, a tak zwani „swoi ludzie” – rekomendowani w różne obszary Państwa – w większości wewnętrznie myśleli podobnie, jak zdefiniowany przez PiS „układ”; chcieli odcinać kupony od władzy. Najlepszą egzemplifikacją takiego stanu rzeczy stał się minister Janusz Kaczmarek. Tymczasem na dłuższą metę bez afirmacji rządzić się nie da.

 

Roszada polityczna…

          Jarosław Kaczyński przez cały czas poszukiwał sposobów na potwierdzenie faktu posiadania władzy. Szukał argumentów autoryzujących proces rządzenia. Pierwsza taka próba została podjętą już w lutym 2006 roku. Prezydent Lech Kaczyński – instruowany politycznie przez swojego brata – rozważał możliwość rozwiązania parlamentu. Niektóre sondaże wskazywały nawet, iż to właśnie PiS mógłby się stać beneficjentem takiego posunięcia i wygrać nowe wybory. W praktyce jednak groźba rozwiązania parlamentu była jedynie sposobem na zmuszenie ugrupowań dotychczas popierających rząd mniejszościowy PiS-u do o wiele dalej idącej oraz sformalizowanej współpracy, a także jednym z etapów pozbywania się coraz bardziej niezależnego Kazimierza Marcinkiewicza. Chodziło też o medialne pokazanie, kto dyktuje warunki gry. Kiepskie notowania LPR-u i „Samoobrony” – uzyskiwane w prowadzonych ówcześnie badaniach opinii publicznej – narzucały taktykę postępowania. Jak mawiają klasycy politologii: – „Polityka jest sztuką możliwego”.  A więc sztuką tego, co w danych warunkach realne i możliwe. Ugrupowania Giertycha oraz Leppera nie miały specjalnie wyjścia. Groźba rozwiązania parlamentu realnie podziałała na ich szeregi. Nikt przecież nie chce dobrowolnie znaleźć się na marginesie życia politycznego. Inna sprawa to, iż zarówno LPR, jak i „Samoobrona”, aż „paliły się” do władzy. Liderzy tych partii nie mogli się doczekać objęcia prestiżowych, ministerialnych stanowisk. W takich warunkach powstał tak zwany „pakt stabilizacyjny”. Dni rządu mniejszościowego Kazimierza Marcinkiewicza były już wtedy policzone. W lipcu 2006 roku zastąpił go lider PiS-u Jarosław Kaczyński. Ostatecznym pretekstem do „spławienia” Marcinkiewicza stał się fakt przekształcenia "paktu stabilizacyjnego” w klasyczną  koalicję rządową. Formalnie Marcinkiewicz podał się do dymisji dwa miesiące później. W rzeczywistości ta swoista „polityczna roszada”, swego rodzaju zamiana „gońca” na „hetmana”, to największy błąd Jarosława Kaczyńskiego. Przywódca PiS-u jest, bowiem wręcz stworzony do odgrywania ról drugoplanowych (zakulisowych), ale nigdy nie pierwszoplanowych. Posiada talent świetnego reżysera, ale aktorem jest raczej kiepskim. Poza tym optyka, w której jeden brat bliźniak jest prezydentem, a drugi premierem okazała się  fatalna.

                          

Zarządzanie aferami!

          We wrześniu 2006 roku Andrzej Lepper został „wytypowany” do wzięcia udziału w jakiejś gigantycznej aferze. „Taśmy” Renaty Beger ostatecznie uświadomiły Jarosławowi Kaczyńskiemu, iż w tej konwencji dalsze rządzenie nie ma sensu, a „Samoobrona” nigdy do końca mu się nie podporządkuje. Trzeba było zatem szukać „haków” na jej lidera, a zarazem jedyną medialną twarz tej politycznej formacji. W praktyce bez Leppera „Samoobrona” istnieć nie mogła… Nie było tam, bowiem żadnej innej osobowości (umownie tak to nazwijmy). Nieco ponad dwa miesiące później wybucha tak zwana „seks afera”. Jej społeczny rezonans okazał się jednak słabszy od zaplanowanego, a główna aktorka mało wiarygodna. Trzeba więc było sięgnąć po coś mocniejszego… Od stycznia 2007 roku służby specjalne „chodzą” za Andrzejem Lepperem i montują tak zwaną „aferę gruntową”. W idealnym ujęciu akcja ta ma doprowadzić do aresztowania przywódcy „Samoobrony” oraz wywołać ogromny popłoch w szeregach tego ugrupowania. Ówczesny Prokurator Krajowy Janusz Kaczmarek dowiaduje się już w styczniu 2007 roku, iż przeciwko Lepperowi przygotowywana jest korupcyjna prowokacja.  Cała operacja znakomicie pasuje do ulubionej strategii Jarosława Kaczyńskiego – tak zwanego „zarządzania kryzysem”, czy używając bardziej adekwatnego do zaistniałej sytuacji terminu „zarządzania aferami”. W warunkach kryzysu politycznego – PiS stałby się, bowiem najbardziej naturalnym schronieniem dla wystraszonych parlamentarzystów „Samoobrony”. Mimo gry służb specjalnych, „afera gruntowa” ma jednak pewne obiektywne podstawy. Piotr R. oraz Andrzej K. rzeczywiście oferowali podstawionym agentom CBA możliwość przekształcenia gruntów z rolnych na budowlane, powołując się na koneksje w ministerstwie rolnictwa. Trop prowadził ewidentnie do Andrzeja Leppera. Nie wiadomo jednak do końca, kto kogo tak naprawdę prowokował i kto w rzeczywistości, jako pierwszy wyreżyserował całą akcję. Jedna z hipotetycznych wersji przedstawianych później w mediach mówi, iż agentów CBA mógł prowokować były oficer UOP-u – Andrzej K., symulując zachowanie korumpującego biznesmena. Z analizy postępowania Andrzeja Leppera wynika, iż pewnie wziąłby on walizkę z pieniędzmi, gdyby nie został uprzedzony „przeciekiem” przez tak zwany „układ”. W lipcu 2007 roku, jedną z osób realnie kontrolujących sytuację był znany, polski multimilioner Ryszard Krauze. Poszlaki wskazują, iż to on "kupił” przysłowiową „cynę” od ministra Kaczmarka, a następnie "sprzedał" ją Lepperowi. Potencjalnie Krauze – jako przedstawiciel tak zwanej elity biznesowo-towarzysko-politycznej – mógł „grać” również na przyspieszone wybory parlamentarne, aby pozbawić PiS władzy.

 

Nowe „rozdanie kart”                        

          Co Jarosław Kaczyński chciał „ugrać” poprzez wywołanie gigantycznego politycznego kryzysu? Istniejącą za czasów rządów PiS sytuację najlepiej zilustrować za pomocą szachowej metafory, iż sprawująca władzę partia posiadała figury, pozycje, ale nie posiadała inicjatywy… Inicjatywa była, bowiem cały czas po stronie środowisk wrogich wobec PiS-u. Media non stop krytykowały ugrupowanie braci Kaczyńskich, inteligencja była mu – najdelikatniej mówiąc – nieprzychylna, show-biznes wyśmiewał, a elita nie tolerowała. Brakowało więc czynnika publicznej afirmacji władzy… Do przejęcia politycznej inicjatywy potrzebny był sprawny polityczny mechanizm. Tymczasem zachowania koalicyjnych partnerów PiS-u, wykazywały się dość dużym stopniem niesubordynacji, a sama koalicja rządząca mogła w porywach liczyć w Sejmie na 228 głosów, plus to, co z łaski dorzucą posłowie niezależni. Parlamentarna większość nie była zetem pewna! Nie istniały warunki do skutecznego rządzenia. Dlatego, Jarosław Kaczyński był gotów zamienić figury i pozycje na inicjatywę. Doskonale, bowiem wiedział, iż „kartami”, którymi wówczas dysponował zbyt wiele się nie „ugra”, trzeba więc było sprokurować ich nowe rozdanie. 

          Lider PiS-u posiadał w zanadrzu cztery główne warianty "rozegrania" istniejącej sytuacji politycznej. Nadrzędnym celem każdego z nich było zapewnienie reelekcji prezydenckiej swojemu bratu bliźniakowi, w wyborach w 2010 roku. Trzy pierwsze zakładały możliwość utrzymania się przy władzy, a czwarty jej oddania i przejścia do opozycji. W maksymalnym dla PiS-u wariancie miało nie dojść nawet do przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Po „zdetonowaniu”, bowiem tak zwanej „afery gruntowej” – „Samoobrona” miała zostać w całości wchłonięta przez PiS, jeszcze podczas wakacyjnej przerwy parlamentarnej. Być może udałoby się to, gdyby „afera gruntowa” została perfekcyjnie zrealizowana przez służby specjalne, tak jak ją wstępnie zaplanowano, a Andrzej Lepper spektakularnie aresztowany. Ewentualność taką skutecznie storpedował jednak Ryszard Krauze w lipcu 2007 roku. Pośrednie scenariusze zakładały przejecie parlamentarzystów „Samoobrony” oraz LPR-u na listy wyborcze PiS-u i zdecydowane wygranie wyborów lub też wygranie ich nieznacznie swoimi własnymi silami. Ostatni (minimalny) scenariusz dopuszczał możliwość oddania władzy i przejścia do frontalnej, politycznej opozycji. W rzeczywistości PiS przejął jakąś część parlamentarzystów „Samoobrony” i w sposób kontrolowany oddał władzę. Wszystkie warianty koncentrowały się na przejęciu inicjatywy i horyzontalnie wyznaczały podstawowy cel – wybory prezydenckie w 2010 roku.

 

Czyja będzie Polska?

          „Gra” się jeszcze nie skończyła… PiS wpuścił Platformę Obywatelską na „zaminowane pole”. Politycy PO zostali trochę „wpuszczeni” w sytuację… „Wrobieni” w rządzenie. Jarosław Kaczyński doskonale bowiem wie, iż władza nie tylko, że demoralizuje, ale również i kosztuje. Dlatego pozbył się rządzenia i wcisnął Donaldowi Tuskowi niewygodne „trefne karty”. Interes oraz dobro PiS-u się dla niego nie liczą, a bynajmniej nie jest to sprawa pierwszorzędna. Liczy się tylko podstawowy cel – zapewnienie swojemu bratu prezydenckiej reelekcji w 2010 roku. Partia, to jedynie instrument, narzędzie do realizacji osobistych i rodzinnych ambicji, aczkolwiek czasem ambicje te idą w parze z interesem Polski. Abstrahując od wyników aktualnych badań opinii publicznej – zawsze wyborcze szanse Lecha Kaczyńskiego będą większe w sytuacji, kiedy kierowane przez jego brata ugrupowanie znajduje się w opozycji, niżby miało nieudolnie sprawować władzę. Kalkulacja taka jest logiczna! Jarosław Kaczyński ma opinię politycznego hazardzisty i potrafi stawiać na ryzykowne scenariusze. Prawdziwy „polityczny hazard” się jednak dopiero rozpocznie. Ujawnione ostatnio afery – hazardowa oraz stoczniowa, to zaledwie pierwsze odsłony wielkiej politycznej batalii… Czym bliżej będzie do jesieni 2010 roku, tym „z rękawa” zostaną wyciągnięte coraz mocniejsze „karty”, a emocje staną się coraz bardziej napięte. Stawką tej gry jest, bowiem przyszłość Polski. Pytanie premiera Jana Olszewskiego, zadane podczas pamiętnej sejmowej debaty nad odwołaniem jego rządu, w słynną noc 4 czerwca 1992 roku: – „Czyja będzie Polska?”– jest wciąż aktualne. Żadne, bowiem z dotychczasowych wyborów tej kwestii jeszcze do końca nie rozstrzygnęły. Zarówno Platforma Obywatelska, jak i Prawo i Sprawiedliwość toczą „grę” o przyszłość Polski. Finał tej gry może być pasjonujący… Oby tylko jednak nie okazał się dla naszego Państwa tragiczny. „Polityczny poker” trwa więc nadal, a jego stawka jest bardzo wysoka...

 

 

Romano Manka-Wlodarczyk         

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka