Kurier z Munster Kurier z Munster
73
BLOG

Katechizm Michnika…

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 11

          Gdy złodziej okradnie bank, to winny w pierwszej kolejności jest bank, ale nigdy nie złodziej. Gdyby, bowiem nie było banku, to złodziej przecież nie mógłby okraść banku. Najbardziej winny jest jednak zawsze policjant, który złapał złodzieja. Gdy zaś jakiś wnikliwy badacz historii „dokopie się” do jakichś nieznanych archiwalnych akt, z których wynika, iż jakiś konkretny dostojnik państwowy, bądź kościelny współpracował kiedyś z aparatem bezpieczeństwa, to winne są w pierwszej kolejności te archiwalne akta, ale nigdy nie tajny współpracownik. Najbardziej winny jest jednak zawsze historyk, który odkrył te akta.

 

          Tak samo i niewierna żona mogłaby powiedzieć, iż dalej pozostałaby swojemu mężowi wierna, gdyby ten podejrzewając ją o zdrady nie wynajął zawodowego podrywacza… Dokładnie tyle warte jest tego typu rozumowanie.

 

 

 

          Po roku 1989 forsowany jest nachalnie w Polsce pewien specyficzny sposób myślenia i pewna wyjątkowa aksjologia wartości. Złem jest nie samo zło, lecz ujawnianie oraz demaskowanie zła. W świadomości społecznej kształtowany jest prymitywny pogląd, iż gdyby nie ujawniano zła, to i samego zła by nie było. A wszystko w myśl funkcjonującej, w potocznym, ulicznym obiegu zasady, iż „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”, albo słynnych słów, wypowiedzianych niegdyś przez prezydenta Lecha Wałęsę, że wystarczy zbić termometr, aby nie było temperatury. Czołowe ośrodki opiniotwórcze naszego kraju, w tym również i przedstawiciele znacznej części intelektualnej elity hołdują regule, iż sytuacje patologiczne w życiu publicznym mogą występować, ale niedopuszczalny jest ich pomiar oraz opisywanie. Przestępstwo zawsze może zaistnieć, ale nie można o nim mówić, ani go napiętnować. Napiętnowany zawsze zostanie, w pierwszej kolejności ten, który odkrył i ujawnił przestępstwo. Ukarać należy policjanta, ale nigdy nie złodzieja, albo najpierw policjanta, a dopiero później złodzieja… Na takim paradygmacie ufundowano całą III Rzeczpospolitą. Celowała w tym przede wszystkim „Gazeta Wyborcza” oraz inne związane z nią środowiska o liberalno-lewicowej proweniencji. Stwarzaną na początku lat dziewięćdziesiątych filozofię myślenia śmiało można nazwać „katechizmem Michnika, nawiązując do nazwiska jej głównego animatora.

          Na pewne sfery rzeczywistości nałożone zostało swoiste tabu. Konkretne zjawiska rzeczywistości były w infantylny, zuchwały sposób „zaklinane”. Gdy, w 1992 roku rząd premiera Jana Olszewskiego zdecydował się na ujawnienie listy byłych współpracowników aparatu bezpieczeństwa, to najważniejsze w Polsce ośrodki opiniotwórcze zastanawiały się nad zgodnością z prawem oraz walorami moralnymi całego tego przedsięwzięcia. Los byłych agentów był powszechnie „opłakiwany”. Przez media przetoczyła się ogromna kampania, mająca na celu ich obronę. W publicznym dyskursie zabrakło jednak wówczas podstawowej refleksji – czy informacje na temat byłych współpracowników służby bezpieczeństwa pokrywają się z prawdą, czy też nie, a przede wszystkim, czy moralne jest dalsze ukrywanie ich nazwisk przed społeczeństwem. Historia pokazała później niestety, iż większość z ujawnionych ówcześnie osób, faktycznie współpracowała w przeszłości z organami totalitarnego Państwa.

         Odwołanie rządu Jana Olszewskiego, to oczywiście jeden z najbardziej słynnych przykładów obowiązywania „katechizmu Michnika”, ale są i inne o wiele mniej spektakularne, które jakby uszły uwadze opinii publicznej. W październiku 1994 roku, ówczesny minister sprawiedliwości, w rządzie Waldemara Pawlaka – Włodzimierz Cimoszewicz, przeprowadził odważną antykorupcyjną akcję pod hasłem „czyste ręce. W wyniku jego działań, ujawnione zostały nazwiska wysokich funkcjonariuszy państwowych, którzy pełnili wysokie funkcje w strukturach rządowych, a jednocześnie zasiadali w radach nadzorczych różnego rodzaju spółek skarbu państwa. Inicjatywa Cimoszewicza, ewidentnie godziła w interesy partyjnych establishmentów SLD oraz PSL-u oraz ujawniała zjawisko, które nieco później Wiesław Walendziak nazwał „kapitalizmem politycznym”. Komuś, jednak poczynania Włodzimierza Cimoszewicza musiały się bardzo nie spodobać, gdyż po upływie zaledwie czterech miesięcy, w następnym rządzie Józefa Oleksego, zabrakło już dla niego miejsca i na zasadach swego rodzaju „politycznej banicji”, został „zesłany” na funkcję wicemarszałka Sejmu. Powrócił do pierwszoplanowej polityki w roli premiera, dopiero po wyborze Aleksandra Kwaśniewskiego na urząd prezydenta, po ujawnieniu tak zwanej „afery Oleksego”, gdy lewica w obliczu zbliżających się wyborów parlamentarnych potrzebowała atrakcyjnej, medialnej „twarzy”.

         W latach dziewięćdziesiątych, "w żywe oczy" usiłowano wmówić Polakom wszem i wobec, iż zorganizowana przestępczość w Polsce nie istnieje, a korupcja jest zjawiskiem marginalnym. W tym samym zaś czasie – wręcz na oczach przechodniów – dwie największe grupy przestępcze w naszym kraju – „Pruszków” z „Wołominem”, nawzajem „się wyżynały”, a do egzaminu na prawo jazdy można było podchodzić nawet po kilka razy i bez odpowiedniej „koperty” dla egzaminatora zdać go było nie sposób. Każdy funkcjonariusz policji, prokurator, czy dziennikarz śledczy, który znalazł się na tropie jakiejś wielkiej afery z udziałem któregoś ze znanych polityków, zostawał natychmiast od sprawy odsuwany i kierowany na inne, mniej interesujące dla opinii publicznej obszary. W strukturach policji zlikwidowano nawet, całe tak zwane wydziały do spraw zwalczania przestępczości gospodarczej, aby przestępstw gospodarczych nikt już w Polsce nie wykrywał. A wszystko w myśl zasady: – „zbij Pan termometr, a nie będziesz miał temperatury”. „Katechizm Michnika” mówi wszelako, iż jak się nie wykrywa przestępstw, to znaczy, że ich w ogóle nie ma.

         Gdy się dziś obserwuje sposób relacjonowania przez media głośnych afer korupcyjnych z udziałem znanych osób publicznych, to można dojść do wniosku, iż winę za ich zaistnienie ponosi w pierwszej kolejności Centralne Biuro Antykorupcyjne, a więc instytucja powołana ustawowo właśnie do walki z korupcją. Gdyby, bowiem nie było CBA, to nie byłoby również i afer korupcyjnych, bo nikt by ich nie wykrywał, a więc nie byłoby również i samej korupcji. Przyłapane „za rękę”, na gorącym uczynku, bohaterki spektakularnych afer korupcyjnych –  eksposłanka Platformy Obywatelskiej Beata Sawicka oraz znana celebrytka Weronika Marczuk-Pazura, zgodnie i prawie jednym tchem mówią, iż wcześniej były niewinne i gdyby nie popularny agent Tomasz, to dalej by niewinne pozostały. Tyle tylko, iż wartość logiczna tego typu argumentacji jest znikoma, bowiem nikt nie jest w stanie do końca zweryfikować, czy wcześniej przed operacyjnym wytworzeniem wobec nich sytuacji korupcyjnej, rzeczywiście były niewinne, a bez operacyjnego wytworzenia tej sytuacji, również nie dałoby się miarodajnie zweryfikować, czy dalej niewinne by pozostały. Tak samo i niewierna żona mogłaby powiedzieć, iż dalej pozostałaby swojemu mężowi wierna, gdyby ten podejrzewając ją o zdrady nie wynajął zawodowego podrywacza… Dokładnie tyle warte jest tego typu rozumowanie. Ci, którzy nawołują dziś tak głośno do likwidacji CBA, czy na innej płaszczyźnie publicznego dyskursu, do likwidacji IPN-u, powinni również nawoływać do likwidacji banków oraz policji, jako niepotrzebnych instytucji… Gdyby, bowiem nie było banków, to nikt by na nie, nie napadał, a gdyby nie było policji, to nikt by nie łapał złodziei, a więc tym samym nie byłoby i samych napadów na banki.

         „Katechizm Michnika” oparty jest na etycznym pesymizmie, aksjologicznym nihilizmie oraz barku elementarnej wiary w uczciwość człowieka. Hołduje, bowiem dewizie, iż to sytuacja czyni złodzieja i wyraża zarazem przekonanie, że skoro to sytuacja czyni złodzieja, to nie ma co napiętnowywać złodzieja, tylko trzeba napiętnować samą sytuację, a przede wszystkim tego kto łapie złodzieja. Złodziej jest niewinny, winna jest, bowiem zawsze sytuacja, a w największym stopniu ten, który złapał złodzieja. Bez określonych sytuacji oraz tych co łapią złodziei przestępstw by nie było… Tak, to w uproszczeniu wygląda. Bagatelizuje się tymczasem, nie ulęgający właściwie żadnym wątpliwościom fakt, iż złodziej również i sam może poszukiwać sytuacji do popełniania przestępstw. Z czegoś przecież musi żyć… Poza tym – kryminogennych sytuacji do końca w praktyce wyeliminować się przecież nie da, można je najwyżej stopniowo ograniczać, dlatego wbrew wyznawcom „Katechizmu Michnika”, trzeba przede wszystkim różnymi sposobami ulepszać i poprawiać moralność człowieka.

 

 

Romano Manka-Wlodarczyk

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Polityka