Dlaczego uważam, iż Donald Tusk przegra wybory prezydenckie? Bo nie poprze go tak zwana „Polska powiatowa”. Nie da się wygrać wyborów prezydenckich bez poparcia polskiej wsi – stwierdził kiedyś znany socjolog prof. Tomasz Żukowski. Tymczasem, zarówno obecny prezydent Lech Kaczyński, jaki i kojarzony z lewicą, niezależny senator Włodzimierz Cimoszewicz (póki co główni potencjalni kontrkandydaci lidera Platformy Obywatelskiej) są tam zdecydowanie silniejsi od Donalda Tuska. Tusk na wsi – z liczących się kandydatów – mógłby wygrać jedynie z Andrzejem Olechowskim.
Polska scena polityczna jest obecnie silnie spolaryzowana. Główną linię tej polaryzacji wyznacza polityczny (bo nie historyczny) spór pomiędzy Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwość. Głosujemy na PO, bo nie lubimy PiS-u; i na odwrót – głosujemy na PiS, bo nie lubimy PO. Taka konstatacja jest dopuszczalna, ale jednak tylko przy dużym stopniu ogólności, a także przy zastosowaniu pewnych, dość daleko idących uproszczeń. Polaryzacja nie jest na polskiej scenie politycznej zjawiskiem nowym. Właściwie występowała od początków narodzin demokracji, czyli od pierwszych wyborów w 1989 roku , a jej siła zawsze była znacząca. Dawniej odwoływała się ona do przesłanek historycznych, dzieliła wyborców według schematu sympatii okazywanych – albo do obozu postsolidarnościowego, albo do postkomunistycznego. Aktualnie zaś koncentruje się głównie na czynnikach stylowych, wizerunkowych, pijarowskich, gdyż przynajmniej w warstwie werbalnej, pomiędzy tym co głosi PiS, a tym do czego nawołuje PO zasadniczej różnicy nie ma.
Polaryzacja pomiędzy obydwiema (co wypada tu mocno podkreślić) centroprawicowymi partiami, posiada jednak pewne strukturalne podstawy i dochodzi do niej na kilku ukształtowanych już od dawna społecznych obszarach. Posługując się kategoriami tak zwanej geografii wyborczej, można wyodrębnić w Polsce dwie główne linie politycznego podziału, przyjmując, za kryterium tego podziału miejsce zamieszkania poszczególnych wyborców. Pierwszy podział dokonuje się według opozycji „Polska A” – Polska B”, czyli używając języka geograficznego: północ – południe, a precyzyjniej rzecz ujmując północny-zachód – południowy-wschód; drugi natomiast według formuły wieś – miasto, a więc mówiąc konkretniej prowincja kontra wielkie metropolie.
Logika pierwszego podziału jest dość prosta. Decydują tu przede wszystkim uwarunkowania światopoglądowe i ideologiczne. Na południu przejawiano zawsze skłonność do popierania kandydatów, czy ugrupowań o konserwatywnej aksjologii wartości, bądź też w mniejszym lub większym stopniu zbliżających się do tego ideału. Na zachodzie zaś, czyli w tak zwanej „Polsce A” występowała zawsze silna tendencja do popierania kandydatów oraz partii lewicowych, a gdy te w danej chwili przeżywały kryzys, to nawet liberalnych. W roku 1990 Wałęsa wygrywał prawie wszędzie, ale wyniki uzyskiwane przez Tymińskiego były lepsze na północnym-zachodzie, tam relatywnie o wiele silniej wystąpiła skłonność do głosowania na kandydata, postrzeganego przez niektórych, jako sprzymierzeńca sił dawnego systemu. Cztery lata później legendarny przywódca „Solidarności” wziął południe, a kandydat obozu postkomunistycznego Aleksander Kwaśniewski niemal całą północ i zachód. W roku 2000, Kwaśniewski zdeklasował ówczesnego lidera prawicy Mariana Krzaklewskiego, ale mimo wszystko Krzaklewski, na południu wypadał o wiele lepiej. Podczas ostatnich wyborów prezydenckich, na południu i wschodzie chętniej głosowano na konserwatywnego Lecha Kaczyńskiego, a na północy zaś i zachodzie na liberalnego Donalda Tuska. W świecie socjologów są to prawidłowości od dawna dość dobrze znane i solidnie wyeksplikowane.
O wiele bardziej skomplikowana sytuacja występuje, jednak przy kształtowaniu się wyborczych preferencji, w ramach logiki wieś – miasto. W roku 2005 obecny prezydent Lech Kaczyński, wygrał zdecydowanie na prowincji. Na tym terytorium wręcz „zmiażdżył” Donalda Tuska. Dzisiejszy premier relatywnie lepsze wyniki osiągał natomiast w wielkich metropoliach. Czy, to jednak uprawnia do wniosku, iż polska wieś zawsze przejawiała silniejszą skłonność do popierania kandydatów konserwatywnych? Oczywiście, że nie! Gdyby, bowiem tak było, to Aleksander Kwaśniewski nie wygrałby na wsi, w roku 1995, tak przytłaczającą przewagą z Lechem Wałęsą, a cztery lata później „nie zmiażdżyłby” Andrzeja Olechowskiego oraz Mariana Krzaklewskiego, kandydatów postrzeganych wówczas powszechnie, jako prawicowych. Na polskiej wsi zawsze chętniej popierano kandydatów, prezentujących programy populistyczne, rewindykacyjne, roszczeniowe, a o wiele mniej chętnie tych, którzy odwoływali się do reform, interesu Państwa, wolnorynkowej gospodarki, czy prozachodniej polityki zagranicznej. Kwestie światopoglądowe, ideologiczne, czy sensu stricte polityczne odgrywały w tej konwencji drugorzędne znaczenie. Gdy populistyczny był jakiś polityk lewicowy (a tak na początku lat dziewięćdziesiątych prezentował się Aleksander Kwaśniewski), to on wygrywał wybory wśród elektoratu wiejskiego, a gdy populistyczny był polityk prawicowo-konserwatywny (tak jak w 2005 roku Lech Kaczyński), to on zgarniał największą pulę głosów na prowincji. Na wsi zawsze zaś przegrywali kandydaci typowo liberalni…
Problem Donalda Tuska, polega na tym, iż właściwie nie posiada on żadnych szans na przekonanie do siebie wyborców wiejskich. Dla polskich chłopów lider Platformy Obywatelskiej jest całkowicie niewiarygodny. Chłopi zawsze będą głosowali przeciwko Tuskowi… Koalicja z PSL-em, jak również stowarzyszenia działające w obszarze wsi, a kontrolowane przez doświadczonego senatora PO Ireneusza Niewiarowskiego nic tu nie wskórają. Wieś nigdy nie poprze Tuska, a w szerszym ujęciu analitycznym – można nawet postawić tezę – iż nie poprze go nigdy prowincja. Donald Tusk „przepadnie” właśnie na prowincji! Tam zostaną, w największej mierze pogrzebane jego wyborcze szanse.
Matematycznie rachunek ten jest bardzo prosty… Gdybyśmy dziś wyobrazili sobie hipotetycznie drugą turę wyborów prezydenckich, to w starciu z Lechem Kaczyńskim – Donald Tusk wygrywałby w wielkich miastach, na dziesięciu wyborców, co najwyżej stosunkiem 7 do 3; w małych miastach i miasteczkach wygrywałby już jednak Lech Kaczyński w stosunku, co najmniej 6 do 4, a na wsi obecny prezydent wręcz „zmiażdżyłby” obecnego premiera w relacjach 8 do 2. W przypadku zaś ewentualnego pojedynku Tuska z Cimoszewiczem, rywalizacja w wielkich miastach stałaby się o wiele bardziej wyrównana, a na prowincji Cimoszewicz wygrałby wystarczająco dużą przewagą, aby zapewnić sobie ostateczny sukces. Gdyby natomiast kandydowała Jolanta Kwaśniewska, to zwyciężyłaby z Tuskiem zarówno w wielkich miastach, jak i na prowincji. Na wsi by go wręcz zdeklasowała! W przypadku zaś spotkania w drugiej turze wyborów prezydenckich – Kaczyńskiego z Cimoszewiczem, w wielkich metropoliach, ale także w mniejszych aglomeracjach miejskich wygrałby bezapelacyjnie Cimoszewicz, lecz jeżeli chodzi o wieś, to walka tam byłaby już o wiele bardziej wyrównana. Tusk na wsi mógłby wygrać, właściwie jedynie w przypadku starcia z Andrzejem Olechowskim.
We wszelkiego rodzaju badaniach opinii publicznej dochodzi do wyraźnego przeszacowania zarówno wyników Platformy Obywatelskiej, jak i samego Donald Tuska. Nie mogą być, bowiem wiarygodne sondaże, w których w jednym pomiarze dany podmiot otrzymuje 49 proc., a w następnym o 10 pkt. mniej. Sondażowi ankieterzy nie docierają na wieś, a nawet gdy tam docierają, to chłopi wcale nie muszą im mówić prawdy… Chłopi zawsze, bowiem byli w deklaracjach konformistami, licząc się z okolicznościami takimi, jak kto w danym momencie rządzi, czy jakie nastroje są aktualnie preferowane. W czynach jednak chłopi zawsze pozostaną radykałami. Natomiast wybory do polskiego parlamentu z roku 2007 oraz do europarlamentu z roku 2008, wcale nie muszą być dla przyszłych analiz socjologicznych miarodajne, gdyż w pierwszym przypadku frekwencja na wsi była znacząco niższa niż w wielkich miastach, a w drugim zdecydowanie niższa. Przy ogromnej mobilizacji prowincji (a wybory prezydenckie zawsze wzbudzały tam duże zainteresowanie ) Donald Tusk nie będzie miał większych szans na osiągnięcie zwycięstwa.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka