Za propozycją premiera Donalda Tuska w sprawie konstytucji nie kryje się żadna realna propozycja zmian ustrojowych. Kryje się zaś projekt socjotechniczny. Jest to próba rozegrania tematu konstytucji w zbliżającej się kampanii prezydenckiej. Tusk szykuje sobie, w ten sposób silny argument na wybory. Proponowałem Wam uporządkowanie systemu ustrojowego, wzmocnienie prerogatyw premiera i ograniczenie prezydenta. Nie chcieliście, to muszę sam kandydować na najwyższy urząd w Państwie, bo inaczej w tych warunkach rządzić się nie da. Tak w skrócie wygląda ten plan.
Donald Tusk jest mistrzem w składaniu nierealnych propozycji, za których niezrealizowanie nikt go nie będzie mógł później obciążyć odpowiedzialnością. Zawsze można, bowiem powiedzieć, iż chcieliśmy coś pożytecznego przeprowadzić, ale opozycja nie wyraziła na to zgody, nie starczyło nam większości parlamentarnej. Winna jest więc – jak zwykle – opozycja ale nie rząd. To socjotechniczna gra, którą Platforma prowadzi już od dawna. „Gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem”; problem jednak w tym, że babcia nie ma wąsów i choćby nawet niewiadomo jak chciała, to nie może być dziadkiem. W Polsce wytworzyła się niezwykle osobliwa sytuacja, w której za brak realizacji obietnic składanych przez rządzących, obwiniana jest opozycja. Platforma Obywatelska nie jest prawie w ogóle rozliczana ze składanych publicznie postulatów, gdyż najważniejsze ośrodki opiniotwórcze najwyraźniej zapomniały, iż rządzących rozlicza się przede wszystkim za racjonalność oraz realność przedstawianych projektów, a także za skuteczność ich realizacji. Jeżeli zaś ktoś zgłasza postulaty, już w punkcie wyjścia nierealne, to również musi ponosić odpowiedzialność za brak ich realizacji, bez względu na fakt, w jakich warunkach i z jaką opozycją przyjdzie mu działać. Postępowanie Platformy Obywatelskiej w wielu obszarach życia publicznego zatrąca populizmem, co jak na liberalną partię rozsądku stanowi pewną nowość. Tak było w przypadku propozycji likwidacji senatu, zniesienia parlamentarnych immunitetów, zaprzestania finansowania ugrupowań politycznych z budżetu Państwa, czy też utworzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Tak samo jest też w sprawie uchwalonej niedawno ustawy hazardowej, która najprawdopodobniej nie otrzyma notyfikacji Unii Europejskiej, lub spotka się ze skargami konstytucyjnymi. Trawestując słynne powiedzenie byłego prezydenta Lecha Wałęsy: – „Nie chcę ale muszę” – można powiedzieć, iż Platforma Obywatelska: – chce ale nie może, a precyzyjniej rzecz ujmując: – udaje, że chce, bo z góry wie, że nie będzie mogła. Mniej więcej na takim właśnie założeniu opiera się, realizowana przez PO od dawna polityka propagandowa.
W kwestii propozycji Donalda Tuska, dotyczących potencjalnych zmian w konstytucji, nikt nie rozumie o co chodzi, a jak nie wiadomo o co chodzi, to zazwyczaj w polityce chodzi o wybory… To znak, że mimochodem rozpoczęła się właśnie kampania wyborcza. Znany socjolog, a zarazem były parlamentarzysta PO prof. Paweł Śpiewak, powiedział w jednym z popularnych programów telewizyjnych, iż propozycje zmian konstytucji przedstawiane przez premiera Donalda Tuska są rodzajem oferty skierowanej wobec PiS-u. Wszystko miałoby się odbyć na zasadzie kupieckiego targu: – My Wam zapewnimy na dalsze lata możliwość sprawowania funkcji symbolicznego prezydenta, a Wy Nam pomożecie zwiększyć uprawnienia szefa rządu, czyli mówiąc innymi słowy: – My Wam oddamy zaszczyty, a Wy nam pełnię władzy. Tyle tylko, że PiS tego nie kupi. Donald Tusk doskonale wie, iż Kaczyńscy nie pozwolą się tak łatwo zmarginalizować i nie zrezygnują z walki o realną władzę. Dlatego diagnoza prof. Pawła Śpiewaka jest raczej błędna.
Lider Platformy Obywatelskiej oscyluje wokół czegoś innego. Rzucając w przestrzeń debaty publicznej propozycję zmian konstytucyjnych, szykuje sobie retorykę na zbliżającą się kampanię prezydencką. Tworzy wygodne dla siebie argumenty socjotechniczne. W ten sposób być może uda mu się „upiec dwie pieczenie na jednym ogniu”. Po pierwsze, żonglując tematyką konstytucyjną wyrabia sobie mocne alibi za brak pożądanych reform, w czasie rządów koalicji PO – PSL. Zawsze będzie mógł przecież wtedy powiedzieć, iż jego rząd chciał reformować kraj, ale prezydent i opozycja ten proces rażąco utrudniali, a na zmiany konstytucyjne oraz wzmocnienie uprawnień premiera nie chcieli wyrazić zgody. Po drugie, powoła się na fakt, iż chciał zakończyć konflikt kompetencyjny z Lechem Kaczyńskim, proponował mu nawet zachowanie funkcji prezydenta, w zamian za rezygnację z prerogatyw wykonawczych i tym samym wzmocnienie uprawnień premiera, ale Lech Kaczyński pokazał mu przysłowiową „figę z makiem” i na żadne ustrojowe korekty nie wyraził aprobaty. Skoro więc nie udało się zmarginalizować pozycji prezydenta, to w takich warunkach z Lechem Kaczyńskim dłużej rządzić się nie da, dlatego trzeba zdobyć przyczółek prezydencki, a na stanowisku premiera zainstalować na przykład swojego bliskiego przyjaciela – Jana Krzysztofa Bieleckiego. Tusk powie więc Polakom: – „Muszę kandydować na prezydenta”; „Nie chcę ale muszę”. Po trzecie zaś, zgłoszenie do debaty publicznej propozycji zmian konstytucyjnych, w dużej mierze zdominuje kampanię prezydencką, gdyż właśnie pozycji prezydenta, w największym stopniu te zmiany miałyby dotyczyć i co za tym idzie odwróci uwagę od innych ważnych spraw, takich jak na przykład afera hazardowa, czy głęboki deficyt budżetowy.
Donald Tusk poprzez publiczne przedstawianie propozycji zmian ustrojowych przygotowuje własną interpretację sytuacji na zbliżające się wybory prezydenckie. Wytwarza w sposób sztuczny korzystne dla siebie argumenty. Buduje łatwo przyswajalny dla wyborców socjotechniczny projekt. Sięga po wygodne dla rządzących, choć z merytorycznego punktu widzenia w dużym stopniu nieprawdziwe polityczne alibi. Posługując się retoryką zmian konstytucyjnych, ustawia się w roli premiera, któremu nie pozwolono sprawować władzy, reformatora, któremu nie pozwolono reformować kraju, polityka któremu utrudniano wdrażanie w życie zaproponowanego programu. Wytłumaczenie jest proste i takie samo co zwykle: – wszystkiemu winien jest prezydent Lech Kaczyński oraz opozycja. Trzeba więc sięgnąć po pełnię władzy.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka